Artykuły

"Dziady" dla wszystkich

Każdy, kto czytał "Dziady", nosi ich obraz w duszy. Każda inscenizacja "Dziadów" jest wydarzeniem tea­tralnym wielkiej wagi, a często wydarzeniem naro­dowym. Ja również noszę w duszy "swoje" "Dziady", od czasów gorączki romantycznej, którą zaraziła mnie w latach 1947-1949 wspaniała polonistka, sio­stra nazaretanka Halina Niewiarowska. Wiele lat później brałam udział w próbach "Dziadów" w reży­serii Kazimierza Dejmka (praca nad słowem) w Te­atrze Narodowym i we wszystkich związanych z tą premierą perypetiach. Jest to jedno z ważniejszych wydarzeń w moim życiu, a na pewno najważniej­sze w moim życiu teatralnym.

Zrozumiałe więc jest, że z wielkim napięciem ocze­kiwałam premiery spektaklu telewizyjnego "Dziadów" w reżyserii Jana Englerta. Jego tendencja do unarracyjnienia i wręcz fabularyzacji scenariusza "Kordia­na" budziły we mnie pewien opór, ponieważ ten dramat romantyczny - otwarty, niejasny zanurzony w metafizykę - wydaje mi się ciekawszy, daje więk­szą swobodę wyobraźni. Ale "Kordian" Englerta miał swoje "telewizyjne plusy", był zrozumiały dla ogromnej milionowej widowni, dawał jej wreszcie szansę skontaktowania się z wielką literaturą ro­mantyczną. Wielką wartością obu spektakli jest oczywiście niezwykle emocjonalny, ekspresywny i naładowany niebywałą energią Michał Żebrowski, to niewątpliwy atut obu spektakli (choć żeby go nie zagłaskać, ośmielę się zauważyć, że w niektórych partiach tekstu przeszkadzają "znerwicowane", skrócone samogłoski, zatarte spółgłoski i wreszcie pewne niedobory w intonacji).

Wracając do "Dziadów" - Jan Englert wyjaśnił sens utworu szerokiej publiczności telewizyjnej, po raz pierwszy skorzystał w tym stopniu ze wszystkich czterech części, śmiało mieszając wątki i sceny, co wcale nie komplikuje go, a przeciwnie - ukomunikatywnia. Wątek Myśliwego czarnego w realizacji Mariusza Benoit zbliżył "Dziady" do "Fausta" Goethego i podkreślił różnicę między narodowym dramatem polskim a ogólnoludzkim dramatem napisanym przez poetę niemieckiego. Kilka telewizyjnych chwytów: koń Myśliwego, przebitki w czasie mono­logu Sobolewskiego we wspaniałej interpretacji-przeżyciu Łukasza Lewandowskiego (mającego też braki wyrazistości dykcyjnej - czyżby była to wina tech­niki?), niezwykła telewizyjnie scena opętania Konra­da, świetnie zagrana rola Senatora przez Zbigniewa Zapasiewicza, przełamana telewizyjnie przez znaną nam postać w świetnym wykonaniu Mariusza Be­noit, wreszcie najistotniejszy fragment Improwizacji powiedziany z offu przez Gustawa Holoubka, które­go zacytowanie jako Konrada z "Dziadów" Dejmka i "Lawy" Konwickiego jest wzruszającym włączeniem głosu i osoby aktora tak niezwykle związanego z tym utworem w ostatnich dziesięcioleciach - wszy­stko to jest wystarczającą legitymizacją "telewizyjności" tych "Dziadów".

Pragnę też wspomnieć o ludowym teatrze kolędni­ków, który w innej funkcji, ale może w podobnej intencji co w "Dziadach" Dejmka, wystąpił w tym widowisku (nadzieja!). Jest to bardzo poruszająca metafora w pięknym plastycznie wydaniu. Jej wpro­wadzenie przydaje widowisku poezji i raz jeszcze wiąże ten spektakl z ludowymi korzeniami teatru w ogóle, a teatru Mickiewicza w szczególności. Wiele kontrowersji budzi obrzęd w tej inscenizacji. Osobiście jestem zdania, że albo kupuje się spek­takl w całości, odczytując intencje twórcy, albo za­czyna się wybrzydzanie. Otóż uważam, że Jan En­glert miał prawo tak zobaczyć ten obrzęd, że prze­łamując stereotyp Guślarza w osobie Krzysztofa Majchrzaka wprowadził nowe myślenie na temat istoty tego obrzędu. Pod znakiem zapytania pozo­staje charakter muzyki w tych scenach, ale w koń­cu Jerzy Satanowski ma prawo tak ją słyszeć. Wielką zaletą spektaklu jest jego jakość aktorska. Obok już wymienionych znakomitych wykonawców z Michałem Żebrowskim na czele, trzeba jeszcze wspomnieć niezwykły, naturalistyczny, a jednak za­komponowany eksces Danuty Stenki w roli pani Rollison (piękno złamane) oraz udział wielu mło­dych, niezwykle zaangażowanych aktorów i studen­tów Akademii Teatralnej w Warszawie, bez których działania tak silnie energetyzującego sceny w celi trudno by było sobie wyobrazić narodzenie się Wielkiej Improwizacji. Na koniec chcę powiedzieć, że mimo wszelkich zabiegów, jakich dokonał Jan Englert na rzecz spektaklu telewizyjnego (z jego szczególnym uporządkowaniem myślowym i narra­cyjnym na czele), nie wyparowały z tych "Dziadów" poezja i metafizyka. I to właśnie uważam za naj­większe osiągnięcie wszystkich twórców spektaklu (z podkreśleniem roli operatora Witolda Adamka, który stworzył urzekające, bardzo polskie obrazy, odwołujące się do dobrych malarskich polskich wzorów). Sądzę, że te "Dziady" będą długo towarzy­szyły polskiemu społeczeństwu i młodzieży szkol­nej, do której, mam nadzieję, "gorączka romanty­zmu" przeniknie przez szklane okienko telewizora dzięki żarliwości twórców spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji