Kraków. My w finale? Piłkarsko w Bagateli
W piłkę nożną można grać. Można o niej rozmawiać, oglądać ją i słuchać transmisji, można też kibicować wybranym drużynom. Znamy książki i filmy o tematyce piłkarskiej. Nadchodzi czas na przeniesienie jej na teatralne deski
Kilka miesięcy temu w Krakowie mogliśmy oglądać "Tęczową Trybunę 2012" Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki. Przed nami nowa futbolowa produkcja! Od piątku do niedzieli na Scenie na Sarego w teatrze Bagatela odbywają się pierwsze pokazy sztuki o wdzięcznej nazwie "My w finale" Marca Beckera, którą reżyseruje Iwona Jera. Po sobotniej premierze odbędzie się spotkanie z autorem sztuki.
- Ludzie, którzy spotykają się z powodu piłki, zaczynają być jedną społecznością. Czy tego chcą, czy nie. Nawet jeśli nie rozumieją, o co chodzi - mówi Iwona Jera, artystka, która od lat tworzy w Niemczech, a w ubiegłym roku reżyserowała wszystkie akcje teatralne w projekcie zwanym "Kraków-Berlin XPRS".
Gabriela Cagiel: Zdradziła pani, że bardzo duże wrażenie zrobiła na pani niemiecka premiera sztuki "My w finale" Marca Beckera, z którym się pani również przyjaźni. Czy to wtedy pojawiła się myśl o przeniesieniu spektaklu do Polski?
Iwona Jera: Tak, ponieważ bardzo przeżyłam tę premierę i ten tekst, który już wtedy mnie zachwycił. Zresztą nie tylko ja, bo wszyscy nasi koledzy odebrali to jako ważne wydarzenie. Później spektakl widzieliśmy jeszcze w innych wydaniach, ale wciąż jest to dla mnie najlepszy tekst, który opowiada o problemie "my" i "ja". Żadna inna sztuka nie opowiada tego tak dobrze, a ten problem szczególnie mnie interesuje.
Dlaczego ten tekst się wyróżnia?
- Dlatego, że zasada jest prosta. Ludzie, którzy spotykają się z powodu piłki, zaczynają być jedną społecznością. Czy tego chcą, czy nie. Nawet jeśli nie rozumieją, o co chodzi, to idą na wszelki wypadek. Idą do jakiejś kawiarni lub do innego miejsca, żeby nie siedzieć samemu w domu, i zaczynają naraz przeżywać to, co tam się dzieje - klęskę, porażkę i radość. I to jest niezwykłe zjawisko dla mnie. To może być też groźne, co pokazuje przykład agresji wśród kiboli. Ale ja mówię o normalnych ludziach. O nas. To jest dla mnie problem, który opowiada też o narodzie, o tej społeczności, która ogląda mecz. I właściwie to jest temat tej sztuki.
Jeżeli mówimy o gromadzeniu się przy takich okazjach jak mecze i tworzeniu wspólnoty, to trzeba zaznaczyć, że emocje bywają różne. Przecież kibicuje się różnym drużynom, a to sprzyja spięciom.
- Tak, ale to jest akurat sztuka, w której jest grany nacjonalny mecz, czyli nie klubowy, który może budzić takie emocje jak mecze Wisły Kraków z Cracovią, o których wiem chociażby teoretycznie. Nie, nie, to gra polska drużyna z wielkim, wielkim przeciwnikiem, z którym jeszcze nigdy nie wygrała.
Jakie są charakterystyczne elementy polskiej adaptacji?
- Przede wszystkim język, którego użył Michał Olszewski. Przetłumaczył przebieg meczu, język komentatorów i ich intencje. Z tego wspaniałego języka cieszy się też Marc Becker, który co prawda go nie rozumie, ale czuje, gdy mu tłumaczę, że jest to tak genialnie napisane, że wszyscy jesteśmy tym zachwyceni. I też te chóry epickie, które posługują się świetnym językiem. To jest specyfika naszej produkcji, jak również postacie. W tym oryginalnym tekście nie ma osób, a ja sobie 11 stworzyłam dla moich aktorów. Każdy ma swoje imię, każdy wie, kim jest. Jest np. kobieta z kulą u nogi, z piłką, jest kobieta psychologiczna, jest harcerz ze smutną przeszłością czy polityk z momentem intymnym. Stworzyliśmy to po to, żeby troszeczkę znaleźć charakter. Bo w sztuce nie ma ról. Tam jest po prostu płaszczyzna tekstu, proza i można z nią robić, co się chce.
Do kogo jest skierowany spektakl?
- I do fanów, i nie do fanów. Do żon jednych i drugich i do wszystkich, ponieważ nie opowiada tylko o piłce nożnej.
Jest pani kibicem?
- Tak, oczywiście. Jestem kibicem. Chociaż innej drużyny niż Marc Becker. Marc kibicuje Werderowi Brema, a ja Borussii Dortmund, ale dogadujemy się mimo to (śmiech ).
Będzie pani oglądać Euro?
- Tak, ale, niestety, nie na stadionie, bo jest to po prostu za drogie.