Artykuły

Teatr odkrywa kolejne kręgi dziecięcego piekła

"W mrocznym mrocznym domu" w reż. Grażyny Kani w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.

"W mrocznym, mrocznym domu" to przerażająca historia z porywającą kreacją Grzegorza Małeckiego.

W sztuce Neila LaButea wyreżyserowanej w Teatrze Narodowym przez Grażynę Kanię nietrafione są tylko parametry ruchu scenicznego. Dwaj bracia, Terry (Grzegorz Małecki) i Drew (Marcin Przybylski), kłócą się zażarcie, próbują wyjawić skrywane tajemnice. Ale na dystans, który wygląda sztucznie.

Tych kilka metrów oddalenia za dużo cofa nas do staroświeckiego, dyskursywnego teatru. A przecież mentalnie dwaj bohaterowie znajdują się w nieustannym zwarciu - od chwili gdy Terry przyjechał do Drew, by w ośrodku dla uzależnionych pomóc bratu wykaraskać się z afery.

Wywołał ją wypadek samochodowy, z kokainą i damskimi ciuszkami pijanego kierowcy w tle. Udana terapia i pomocne zeznania Terryego przed sądem mają uratować karierę i rodzinę Drew.

Forma sztuki La Butea nie jest rewolucyjna, ale historia, która odkrywa kolejne kręgi dziecięcego piekła, trzyma widza za gardło przez dwie godziny. Bohaterowie też w końcu zaczynają się dusić i lać na oślep.

Marcin Przybylski gra niedojrzałego faceta, ciągle chowającego się za maską błazna, uciekającego od powagi sytuacji w banalny młodzieżowy slang. Terry Grzegorza Małeckiego próbuje zachować kamienną twarz, co chwilę jednak widać na niej ślady podskórnej wściekłości. Drży mu każdy muskuł. Stara się trzymać język na wodzy i ręce przy sobie, urywa słowa, gasi ciężkie jak ołów spojrzenie, by nie przerodziły się w burzę nie do powstrzymania.

Jest zażenowany postawą brata, ale paraliżuje go też tajemnica. Czeka na chwilę niekłamanej rodzinnej bliskości. Na moment, kiedy to on będzie mógł wyznać sekret swojego dzieciństwa. Zaskakujący, bo to, co w powszechnym odbiorze bywa uważane za powód do wstydu, dla nieszczęśników może być rajem.

Scena kameralnego Studia pęcznieje od przekleństw oraz opisów francuskiej miłości z udziałem nieletnich. Są poszukiwania starego gwałciciela, pokazujące, że pedofilia jest jak wirus HIV, bo ofiary zarażają kolejne generacje. W roli nimfetki wystąpiła Milena Suszyńska.

Niebanalność sztuki polega na tym, że autor ciągle myli trop, zwłaszcza w kwestii głównej odpowiedzialności za zło. Pedofil jest jak diabeł. Czuje się pewnie tylko tam, gdzie rodzina się rozpadła albo dochodzi do przemocy. Tworząc pozory miłości, na całe życie niszczy zdolność wchodzenia w normalne związki.

LaBute opowiedział o tym między słowami, a Małecki ukrywa tajemnicę postaci aż do finałowego wybuchu. Wywołuje trzęsienie ziemi stopniowo. Ale eksplozja niedającego się pojąć nieszczęścia zmiata z powierzchni sceny wszystko.

Lepiej nie być za blisko!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji