Artykuły

Jestem prawie niewinna

"Monsters. Pieśni morderczyń" w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Rampa w Warszawie. Pisze Julia Korus w serwisie Teatr dla Was.

Wywiad z morderczynią? Z przyjemnością! Co za temat! Zmysłowe, tajemnicze kobiety, dla których sposobem na życie stało się pozbawianie życia innych. Każda inaczej, na swój własny sposób, z innego powodu. Prawdziwe życiorysy i zmyślone fabuły. Rzeczywiste motywy i wydumane kaprysy. "Monsters. Pieśni morderczyń".

W czterech aktorkach warszawskiej Rampy obudzono najprawdziwsze bestie. I gdyby nie szaleństwo w oczach, może nikt by się nie zorientował, co siedzi w głowach ich bohaterek. Ot, taka Belle Gunness (Małgorzata Duda-Kozera), zatopiona w głębokim fotelu matrona w kapeluszu, która z rozbrajającą szczerością przekonuje o swej niewinności. Przecież to zupełnie prawdopodobne, że jej mężowi siekiera sama spadła na głowę. Mniej prawdopodobne, że niemal 30 innym mężczyznom stało się coś zbliżonego

Lola, wymyślona i wyśpiewana w piosence "Course of Millhaven" Nicka Cave'a, na pierwszy rzut oka też nie wygląda na demona śmierci. Urocze kucyki i różowy kołnierzyk dopiero w połączeniu z nabierającą szalonego tempa melodią ukazują cały swój demoniczny wymiar: słodka, niewzbudzająca podejrzeń dziewczyna (Dominika Łakomska) wprawia w przerażenie całe miasteczko i jeszcze ma czelność nie odczuwać najmniejszych nawet wyrzutów sumienia. Na próżno szukać wyrazów skruchy.

A co może komukolwiek grozić ze strony Genene Jones, pielęgniarki o nieposzlakowanej opinii? Na oddziale trzy siostrzyczki w fartuchach, układając niemowlęce śpioszki, przypominają sobie historię koleżanki po fachu (Ewa Lorska), na której zmianach nagle wzrosła liczba zgonów najmłodszych pacjentów. Wspaniała piosenka Genene, odbijająca się od ścian opustoszałych nocną porą szpitalnych korytarzy, jest jedną z najlepszych w tym spektaklu. Melodyjna i kojąca jak kołysanka (muzyka Renaty Przemyk, słowa Roberta Talarczyka) przypomina o utulonych na amen kilkudziesięciu noworodkach.

Choć liczbowo kobiety-morderczynie nie mają szans dogonić zabójców płci męskiej, pomysłowością i swoistą finezją nawet ich przewyższają. Na przykład Irena Čubrikova, która miała wiele wspólnego z głową znalezioną w pociągu relacji Trnava - Bratysława. Albo Susan Atkins, której po kilku morderstwach został tylko świat złych snów regulowany kolorem zażywanych tabletek. I sepleniąca Lizzy Borden, która w rytmie country hula po scenie w zakrwawionym fartuchu. Wszystkie jednak muszą ustąpić miejsca najmłodszej (i najdrobniejszej) koleżance: Brendzie Spencer (Dorota Osińska). Niewiniątko w białych kolanówkach, które pewnego poniedziałku strzelało do swoich szkolnych koleżanek i kolegów, zupełnie genialnie wykonuje kultową piosenkę Boba Geldofa i Boomtown Rats. Świetne tłumaczenie i aranżacja muzyczna przekraczająca granice konwencji sprawiają, że chciałoby się na ten spektakl wrócić.

Muzyczne pomysły na piosenki zachwycają jeszcze w kilku miejscach, w tym już na samym początku, w folkowym kawałku chłodnym i od północnego wiatru, i od skandynawskich snów. Świetnie słucha się też rozpisanego na trzy głosy "Henry'ego Lee" (i znów rozbrajająca Osińska!). Wyprodukowane przez Przemysława Sokoła "The mercy seat" Nicka Cave'a, "Swordfishtrombone" Toma Waitsa czy "Vtře můj" Raduzy odkrywane są na nowo w folkowych, etnicznych klimatach, czasem cygańskich, kiedy indziej bardziej bałkańskich. Zakorzenione w rocku piosenki zaskakująco gładko łączą się z dęciakami, tamburynem i elektroniką (jak tytułowe "Monsters" do muzyki Renaty Przemyk), idealnie wpasowując się w rozważania o śmierci, grzechu, krzywdzie, zemście i strachu.

Za muzyką swobodnie nadążają rozwiązania scenograficzne (Bartosz Skoczkowski): jedna zamknięta trumna z każdą kolejną sceną zyskuje na funkcjonalności, stając się idealnym punktem szpitalnych plotek, sądowym biurkiem do przybijania pieczęci pod odrzuconym ułaskawieniem czy miejscem w stu procentach cielesnego odchodzenia od zmysłów. W niepokojącej, otoczonej kafelkami przestrzeni metalowa krata zmienia się w konfesjonał, obok siebie pojawiają się wielkie kawały mięcha, bańki mydlane, różowe okulary i kaftan bezpieczeństwa. A wszystko to dzieje się na scenie w sposób przemyślany, spójny i konsekwentny, jak zawsze w muzycznych spektaklach Talarczyka.

"Monsters" to intensywnie zmysłowy spektakl o legendach, które narastają wokół tego co złe, przerysowane i wynaturzone. O kobietach, które stały się potworami, dziwnym trafem nie tracąc nic ze swojej kobiecości. O ostatnich ludzkich odruchach i ostatniej woli. O zadbanych kobiecych dłoniach i o cienkiej granicy między piękną i bestią. O popkulturze, która wiadomości z kronik kryminalnych z powodzeniem wyświetla na ekranach kin i wplata na półki z bestsellerami. I na teatralne sceny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji