Artykuły

Widma kompotu

Dziwny to teatr. Nie jest ani operetką, ani operą, ani sceną typowo dramatyczną, ani rewiową. A może właśnie jest wszystkim po trochu? Obecny dyrektor Teatru Muzycznego w Gdyni twierdzi, że "wszystkoizm" kierowanej przez mego placówki wynika z ubóstwa kulturalnego miasta zdominowanego przez prężny i ambitny Gdańsk oraz snobistyczno-wakacyjny Sopot. Ale w gdyńskim Tetrze Muzycznym jest jeszcze coś - kultywowany i rozwijany dorobek artystyczny Danuty Baduszkowej, która położyła podwaliny tej nadmorskiej (w sensie przenośnym i dosłownym sceny i ukształtowała podstawowy kanon repertuaru.

Teatr gnieździł się przez długie lata w jakiejś obskurnej remizie czy kinie, gdzie jednak, dzięki talentowi Pani Danuty potrafił każdą niemal premierą zwrócić na siebie uwagę. Lat temu ...naście, w wyniku ogromnych starań miejscowego środowiska, rozpoczęto budowę nowego gmachu, można powiedzieć "na miarę marzeń i ambicji". Budowa trwała rekordowo długo - Baduszkowa nie doczekała otwarcia, odeszła w krainę wiecznego teatru, ale pałeczkę PO niej przejął energiczny i obdarzony wyobraźnią działacz kulturalny Andrzej Cybulski. Dzięki niemu właśnie - bo niektórzy już zaczynali wątpić, czy wielka budowla na Skwerze Kościuszki, będzie kiedykolwiek teatrem - ustalono termin oddania i termin pierwszej premiery.

Teatr Muzyczny w Gdyni jest dziś nadal zjawiskiem intrygującym - to chyba największy sukces Danuty Baduszkowej - a poza tym dysponuje budzącymi zazdrość warunkami, dobrą akustycznie sceną i świetnie zaprojektowaną widownią, na której z każdego miejsca widać i słychać doskonale. Czytelnicy tej rubryki są jednak pewnie pięknoduchami, dla których strona materialna i zewnętrzna sztuki wydaje się nieistotna. Ważne jest natomiast, co gdyńska scena ma do zaproponowania publiczności.

Trzeba wiec powiedzieć, że Teatr Muzyczny cieszy się niesłabnącym powodzeniem i doskonale wyczuwa społeczne zapotrzebowanie. Kiedy modne się stały u nas wschodnie sposoby walki, zaproponował musical o karate, a gdy przeszła pierwsza fala społecznej paniki, spowodowanej narkomanią młodzieżową, wystawił dramat o losie tych nieszczęśliwych dzieci. Rzecz jasna bieżąca "publicystyka sceniczna", jest działaniem przynoszącym duży aplauz publiczności, ale musi być robiona szybko, bardzo szybko. W tym przypadku sprawdza się powiedzenie "co nagle, to po diable". Aby więc odrobić straty artystyczne spowodowane pośpieszną i prowizoryczną produkcją, dobry i ambitny teatr musi również przygotować "odtrutkę" na odpowiednim, maksymalnie wysokim poziomie.

Taki właśnie układ stanowią, dwa obecnie grane w Teatrze Muzycznym spektakle: "Widma" Stanisława Moniuszki, które są "odtrutką" i "Kompot" Bene Rychtera i Jonasza Kofty - typowa trutka choć nie pozbawiona sensu i ambicji. Na opinię o poziomie gdyńskiej sceny pracują "Widma", spektakl nagrodzony na festiwalu, emitowany w telewizji a obecnie zaproszony do Teatru Rzeczypospolitej. Sukces to tym większy że utwór Moniuszki jest w gruncie rzeczy kantatą, a więc statyczną kompozycją przeznaczoną na estrady koncertowe, a zyskał uznanie w kategorii dramatycznej, w której, co tu dużo mówić, muzyka jest dostrzegana (jeśli w ogóle) zaledwie na marginesie działań scenicznych.

Sukces "Widm" ma wielu ojców: Stanisława Moniuszkę, Adama Mickiewicza, bo to przecież jego fragmenty "Dziadów" wileńskich służą tu za libretto, oraz Ryszarda Peryta - reżysera. Są również gdyńskie "Widma" pełnowartościowym utworem muzycznym który można by z powodzeniem nagrać na płyty i kasety, nadawać w radiu itd., bo Teatr Muzyczny jest takim nie tylko z nazwy, ale posiada śpiewaków z prawdziwego zdarzenia. Pamiętam moniuszkowskie "Widma" sprzed lat kilku w wykonaniu stołecznych muzyków - pod względem wokalnym nie były lepsze od gdyńskich, zaś od strony dramaturgicznej nie miały żadnych szans, by wytrzymać porównanie.

A teraz rzecz z drugiego bieguna estetycznego, chociaż treściowo jakby zbliżona. W musicalu "Kompot" również po scenie snują się ludzkie widma, o tyle tragiczniejsze, że biologicznie żyjące jeszcze, ale już z wypisanym wyrokiem i z bardzo zdeformowaną świadomością bytu na ziemi. Twórcy "libretta" dali do ręki realizatorom materiał przekonujący, fachowy, jakby przeżyty nawet, choć w sumie dość prosty i ubogi dramaturgicznie. Andrzej Pieczyński - reżyser widowiska i utalentowany aktor - wydobył z tego co trzeba, z wyobraźnią opowiedział, ale całą jego robotę definitywnie zagłuszył ryk wzmacniaczy. Bezdennie nijakie muzycznie songi, w bełkotliwym wykonaniu artystów o niewielkich umiejętnościach wokalnych, sprawiały rzeczywiście wrażenie narkotycznego "kopa", był to jednak efekt niezamierzony. W widowisku stricte muzycznym "Kompot", właśnie muzyka nie nadawała się do słuchania, obniżała wartość pracy zespołu, z drugiej strony niezmierna aktualność tematu, przejmujący sposób narracji, czyniły spektakl ważnym, pouczającym, ba, nawet mądrym. Młodzież szkolna, która tłumnie odwiedza Teatr Muzyczny w Gdyni i szczelnie wypełnia widownie na przedstawieniach "Kompotu" zapewne obok zobojętnienia na estetykę dźwięku wynosi również część humanistyczną przesłania, które trzeba odczytać, jako ostrzeżenie przed zagładą zbiorową lub też tą zupełnie osobistą, jednostkową i prywatną, sprawiającą, że dziewczyny nie staną się już kobietami, a chłopcy nie będą mężczyznami. I w ten sposób wrzaskliwy "Kompot" bardziej przystaje do rzeczywistości i realnie przewyższa znakomite "Widma" Moniuszki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji