Artykuły

Jesień oświecenia

Po raz drugi sięgnął Tadeusz Bradecki po "Rękopis znaleziony w Saragossie". Tym razem głównym bohaterem uczynił samego autora, hrabiego Potockiego.

"Saragossa" nie jest inscenizacją dzieła Jana hrabiego Potockiego, jak było w przypadku przedstawienia w Starym Teatrze sprzed kilku lat. Prawdziwym bohaterem nowej sztuki Tadeusza Bradeckiego jest sam autor "Rękopisu", który dożywa swych dni w majątku na Ukrainie. Oglądamy jego ostatni dzień przed samobójczą śmiercią, podczas którego pisarz podsumowuje swe barwne życie, a takie widzi w snach i na jawie bohaterów swej powieści.

W osobie podróżnika i oryginała Potockiego Bradecki zamierzał pokazać portret człowieka oświecenia, zmagającego się z nadchodzącą nową epoką, której symbolem jest romantyzm w sztuce i Napoleon w historii. Zamiar ten, w swej istocie ciekawy (w końcu dziś też żyjemy między epokami), na scenie zginął jednak wśród dygresji i lawiny efektów, na które pozwala najnowocześniejsza scena w kraju. Sztuka Bradeckiego oparta jest na grach w skojarzenia literackie i kulturowe, co ma zapewne przypominać dygresyjną kompozycję samego "Rękopisu", przypomina jednak bardziej "Wigilijną opowieść" Dickensa, w której duchy wychodzą z każdego kąta. Bradecki sypie cytatami z Szekspira, Mickiewicza, Witkacego, nawiązuje do "Fausta". Są również obszerne fragmenty "Don Giovanniego" Mozarta w wykonaniu studentów Akademii Muzycznej, co wygląda jak argument na rzecz połączenia z powrotem sceny operowej z dramatyczną.

Z tych wszystkich skojarzeń, które przychodzą do głowy studentom polonistyki podczas pisania pracy rocznej, najbardziej naciągane wydaje się porównanie Potockiego do Witkiewicza. Z faktu, że obaj pisarze popełnili samobójstwo na Ukrainie, autor wysnuwa odważny wniosek, że Potocki był Witkacym swej epoki. Kim był w takim razie Napoleon?

Sama konfrontacja oświecenia z romantyzmem pokazana jest w sposób oczywisty, mianowicie racjonalista Potocki nie wierzy w duchy z własnej powieści, które walą do pokoju drzwiami i oknami. Ubranemu elegancko diabłowi (Teresa Budzisz-Krzyżanowska) tłumaczy, że to tylko fikcja literacka. Natomiast na widok Napoleona Potocki wrzuca do pieca prace filozoficzne Hegla, które utorowały drogę kilku dyktatorom, i na ten widok cesarz wraz ze swymi wojskami wycofuje się. Nie rozumiem tylko, skąd ten strach przed żołnierzami Napoleona, skoro w spektaklu zajmują się oni głównie tańczeniem wiedeńskiego walca z własnymi karabinami?

Słabą sztukę ratuje reżyseria, zwłaszcza pysznie sparodiowane fragmenty "Rękopisu". W tych chwilach skłonność reżysera do pastiszu, żartu, do żonglerki cytatami jest na miejscu i cieszy oko, jak w scenie udawanej korridy w wykonaniu Jacka Poniedziałka, któremu czapka torreadora cokolwiek przypomina czapkę Myszki Miki, albo w tragikomicznej historii płatnego zabójcy Zoto, przedstawionej w konwencji dell'arte z arcyśmiesznym Mariuszem Benoit w roli zgrzybiałego starca. Aktorzy lepiej czują tę konwencję romansowego pastiszu, zwłaszcza Anna Chodakowska jako omdlewająca hiszpańska księżna. Wśród ról drugoplanowych wybija się Łukasz Lewandowski, gdy jako prześladowany przez inkwizycję Avadoro wykłóca się z Potockim o prawo do życia fikcyjnej postaci. Lewandowski z wypisaną na twarzy szczerą naiwnością mógłby zagrać główną rolę w prawdziwej inscenizacji "Rękopisu".

W ten sposób jednak spektakl rozpada się na dwie sztuki, z których jedna, autorstwa Bradeckiego, nuży historiozoficznym zadęciem, a druga, autorstwa Potockiego, błyszczy humorem. Aż dziwne, jak grający Potockiego Jerzy Łapiński daje sobie radę z tą huśtawką nastrojów i tematów, od samobójczych myśli przy piłowaniu srebrnej kuli do pistoletu, po sztubackie żarty i udawanie narzeczonej króla Indii wschodnich w narzuconej na łysinę woalce. Z tej karkołomnej próby Łapiński wychodzi obronną ręką, nadając postaci hrabiego rysy trochę bezradne i fąjtłapowate, jakby to nie on był autorem tych awanturniczych romansów.

Jednego tylko nie można odmówić drugiej premierze Teatru Narodowego - rozmachu. Wśród kameralnych sztuk, z których składa się repertuar warszawskich teatrów, "Saragossę" wyróżnia skala widowiska, pasująca do pompatycznych wnętrz odbudowanego teatru: ponad pięćdziesiąt osób na scenie, windy i zapadnie, efekty pirotechniczne i świetlne oraz próbka barokowego teatru operowego z latającą primadonną. Niczego podobnego gdzie indziej w Polsce nie znajdziecie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji