Artykuły

Tandem tedy do Łazienek, Mospanowie!

Franciszek Zabłocki: Król w kraju rozkoszy, redakcja tekstu Jerzy Jackl. Teatr na Wyspie w Łazienkach (scena Teatru Powszechnego). Reżys. Wanda Laskowska. Scenogr. Krzysztof Pankiewicz. Opracow. muz. Karol Stromenger. Plastyka ruchu: Witold Gruca.

STO siedemdziesiąt trzy razy straciły i na nowo odzyskały liście drzewa, otaczające malowniczą grupą scenę teatru "Na Kępie" w Łazienkach od owej chwili, kiedy sztuka Franciszka Zabłockiego (przed stawiona u Imć Bogusławskiego w Teatrze Narodowym po raz pierwszy) mogła zawędrować do Łazienek. Mogła, gdyż nie jest całkiem pewne, czy była grana w owym Amfiteatrze, przeznaczonym na spektakle baletowe.

Raczej nie, gdyż szybko popadła w niełaskę i po trzech spektaklach, zeszła ze sceny. Na zawsze. Nawet w zbiorowych wydaniach komedii autora "Fircyka w zalotach", "Zabobonnika", "Sarmatyzmu" ani śladu jej znaleźć nie sposób. Oficjalnie mówiono, że komedia ta jest na indeksie "dla śliskości przedmiotu i zbyt wolnych żartów", ale w istocie chyba wmieszała się w to cenzura dworska, która nie mogła pozwolić na takie traktowanie "miłościwie panującego króla Stanisława Augusta". Bo chociaż wszyscy w Rzeczypospolitej wiedzieli, że ten monarcha pieszczotliwie przez swych poddanych nazywany Stasiem, jest zniewieściały i bardziej kocha się w pięknych rzeczach i kobietach, niźli dba o swój naród, chociaż po Warszawie kursował dowcip (przypisywany łagodnemu Franciszkowi Karpińskiemu), że między Rosją carycy Katarzyny a Polską jest ta różnica, że "tam baba królem, a u nas król babą", to jednak żarty w tej komedii były nazbyt już śmiałe. Król utopijnej, jak nakazywała moda osiemnastowiecznej literatury, krainy mówi tam przecież.

Nie wiem jak kto, ale ja się tym majestatem męczę.

Korona jakby głowę okuto w obręcze

Ręce od berła mgleją...

A naród? Przebaczyłbym pomniejsze w nim wady

Że lubi rozkosz... ze mnie króla wziął przykłady...

Król rozkochany jest przede wszystkiem w kobietach, i recytuje im własne wiersze, oddaje się rozkoszy, próżnuje... a we wszystkich tych cechach widzowie ówcześni bez trudu poznawali swego monarchę.

Wszystko to i wiele jeszcze innych okoliczności złożyło się na to, że dopiero po niemal dwu stuleciach Warszawa ujrzała na scenie tę baśniową fantastyczną sztukę wygrzebaną z pyłu archiwum przez Jerzego Jackla.

Znakomity był pomysł Teatru Powszechnego, by tę czarodziejską feerię umieścić w teatrze Króla Stanisława W Łazienkach. Gdzie można na świecie znaleźć odpowiedniejszą atmosferę do pokazania czarów, jak ze "Snu nocy letniej", czy z "Balladyny"? Gdzież indziej łatwiej uwierzyć można w czary Alzora, który niczym Prospero z "Burzy" Szekspira, ucisza bałwany morskie i kieruje sercami ludzkimi? W jakim otoczeniu fauny, gnomy i sylfy miałyby takie prawo do igraszek, jak w gęstej zieleni łazienkowskich drzew w najbliższym sąsiedztwie kamiennych, złośliwie uśmiechniętych satyrów? Jaki akompaniament harmonizowałby lepiej z czarami na scenie od plusku ryb, wyskakujących z wód stawu pomiędzy sceną a widownią, czy szumu liści poruszanych wiatrem? Jakiż baldachim byłby stosowniejszy od rozpiętego nad strzaskanymi kolumnami sceny nocnego nieba?

W Łazienkach działają czary i nie zdziwiłby się na pewno widz, gdyby odwróciwszy głowę ujrzał nagie na amfiteatrze bielejące pudrowane peruki króla Stanisława i jego gości, gdyby w oczach zamigotały mu jedwabne i atłasowe fraczki i trójgraniaste kapelusze, a nawet gdyby wśród widzów poznał znajomy z portretów sarkastyczny uśmiech Trembeckiego, dostojną postać biskupa warmińskiego Krasickiego, złośliwego Kajetana Węgierskiego, czy samego autora - Franciszka Zabłockiego.

Złudzenie wywołane scenerią parku Łazienkowskiego pomaga więc widowisku. Ale na tym nie koniec. Aktorzy wczuwają się w ową niezwykłą atmosferę i gra ich nastawiona jest, zapewne przez reżyserię, na ton zaczarowanej baśni.

Ryszard Barycz w roli tytułowej trafnie uchwycił tony zniewieściałego, rozkapryszonego Króla, który mógłby z równym powodzeniem być królem z piernika czy jednym z czterech królów karcianych. Jednocześnie skomponował ostrą groteskę pod której rysunkiem kryje się postać historyczna.

Obok niego należy wymienić Janinę Nowicką. Zagrała zabłąkaną na wyspę Ludwilę z urokiem postaci, która właśnie oto wyszła z obrazka książki z dziecięcymi baśniami. Pomysłowym chwytem było monotonne recytowanie wypowiadanych kwestii, jak wyuczonej lekcji. Specjalne podziękowanie należy się Jerzemu Karaszkiewiczowi, który w ciągu jednego dnia opanował rolę Filandra, zastępując chorego kolegę Krzywickiego. Grał jak gdyby nigdy nic, z wielką swobodą.

Tadeusz Janczar z dużą swadą i temperamentem zagrał giermka i śmieszka Barasza, poruszającego jak niewolnik plautyński sprężynami akcji. Bardzo śmiesznym Gamoniem był Andrzej Tomecki. Dwie damy dworu znalazły urocze przedstawicielki w Marii Pawłowskiej i Marii Seroczyńskiej. Pawłowska ślicznie śpiewała, a widownia długo się śmiała, gdy ze sceny padły słowa że te dziewczątka to odmłodzone czarami 50-latki. Groteskowo-baśniowymi ministrami byli Karwański i Ostrowski. Trochę zbyt uroczystym Czarnoksiężnikiem Ąlzorem - Tadeusz Czechowski. Barwne panny - kwiaty grały Janina Foliakówna, Alicja Migulanka, Maria Garbowska.

Nastrój podnosiła śliczna muzyka na starych motywach skomponowana przez Karola Stromengera. Kostiumy prześliczne i harmonizujące z niezwykłym otoczeniem. Fajerwerk uroczy. Całość widowiska pozostawia wrażenie czegoś czarownego. Tandem tedy, jak mawiał król Stanisław August, wszyscy do Łazienek na ten piękny spektakl.

Data publikacji artykułu nieznana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji