Artykuły

Sensacji nie było

Szczyt teatralny z jednej, a ograniczona pojemność gazety z drugiej strony sprawiły, że relacja z ostatniej premiery na Małej Scenie Teatru im. S. Jaracza jest nieco opóźniona. Na szczęście (choć w tym wypadku jest ono pół na pół") nie było do czego się spieszyć bowiem wbrew zapowiedziom, do sensacji nie doszło, I to ani do obyczajowej, ani do artystycznej.

Na "Gorzkie łzy Petry von Kant" czekaliśmy z dużym zainteresowaniem Wiele się przedtem mówiło zarówno o autorze tej sztuki, jak i o niej samej. Przypomnijmy, że nieżyjący już Rainer Werner Fassbinder, znany przede wszystkim jako reżyser filmowy zasłynął jako jedna z najwybitniejszych postaci nowego kina zachodnioniemieckiego. Teatr był jego drugą pasją. Reżyserował, pisał sztuki. Ta, której wystawienia podjął się łódzki teatr, reklamowana była jako skandalizująca, śmiała obyczajowo. Duże zaciekawienie widzów spotęgowały zakulisowe ploteczki o erotyzmie, o odwadze inscenizatora Jeśli dodamy do tego oficjalne informacje, że sztuka dozwolona jest tylko dla widzów dorosłych -- uzyskamy pełny przedpremierowy obraz sytuacji.

Nadęty niezdrową atmosferą balon pękł już po pierwszym przedstawieniu. Treść okazała się mało skandalizująca, obyczajowa śmiałość - nie taka wielka, zaś inscenizacyjna odwaga (trochę negliżu) taka sobie.

Sama sztuka niezbyt przypadła mi do gustu. Mówiąc brutalnie, roiło się w niej od wytartych sloganów i długimi chwilami wręcz wiało nudą. To, że jedna panienka zagustowała w drugiej, a potem nie mogła się pogodzić z jej odejściem - to jednak za mało. Poza tym nie było, niestety, już nic. Na niewiele zdały się starania występujących w głównych rolach Bożeny Miller-Małeckiej i Bożeny Rogalskiej. Samą grą nie wypełni się pustych treści, tym bardziej że nie wypełniła ich również - a właściwie przede wszystkim - koncepcja reżyserska. Zbyt mało było rosnącego napięcia, niewiele tragedii, a dużo za dużo histerii i egzaltacji. Szkoda też, że nie został wygrany do końca wzajemny stosunek głównej bohaterki - projektantki mody - i jej pomocnicy, w której to roli oglądamy Zofię Kopacz-Uzelac. Szkoda zaś tym większa, że postać, którą ona odtwarzała, budziła pewne zaciekawienie. Przydałyby się także pewne retusze tekstu Dziwnie np. zabrzmiało w ustach kobiety o jednoznacznych zainteresowaniach swoją płcią ordynarne "męskie" określenie swego samopoczucia.

Twórca łódzkiego widowiska - Grzegorz Małecki - lepiej wypadł jako scenograf niż jako reżyser. Realistycznie i jednocześnie atrakcyjnie zabudowana scena, przedstawiająca wnętrze nowoczesnego mieszkania, okazała się jednym z nielicznych atutów tego przedstawienia. Jedyne zastrzeżenie, jakie możemy mięć do scenografii, to to, że odcinała widzom wyjście do foyer. Nie sądzę jednak, żeby był to zabieg celowy. Mimo licznych zastrzeżeń "Gorzkie łzy Petry von Kant" w sumie można obejrzeć do końca. Nie przekreślałbym bowiem tej sztuki całkowicie, a ściślej - jej ksztatłu scenicznego. Już choćby tylko to, że poruszyła ona zobojętniałą teatralnie Łódź - zasługuje na uwagę. Widoczne też były starania o to, aby zrobić teatr atrakcyjny, pozbawiony: pruderii i fałszywego stylu. I to przemawia za "Gorzkimi łzami..." w łódzkim wydaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji