Artykuły

Młodemu biada

TYTUŁOWY okrzyk wznio­słem, kiedy uprzytomni­łem sobie, że w jednym tygodniu czeka mnie obejrze­nie przedstawienia dyplomowe­go wydziału aktorskiego PWST oraz "Chłopców" Grochowiaka w doborowej obsadzie doświad­czonych wybornych aktorów, "Młodemu biada" - bo studen­ci, czy taż raczej abiturienci szkoły wystawili właśnie arcykomedię Gribojedowa "Mądremu biada", ale i dlatego, że - myślę sobie - nie sposób, żeby w takiej konfrontacji nie wy­szły szczególnie jaskrawo wszystkie niedostatki aktorskie­go rzemiosła adeptów.

Aliści rozczarowałem się mile. Wcale nie taka znowu "biada" młodym a starsi artyści mogą być spokojni, że tym razem ich młodsi koledzy, może z czasem następcy, budzą nadzieje na przyszłość jak najlepsze.

Zacznijmy jednak "z wieku i urzędu" a więc od "Chłopców". Sztukę tę prezentowała niedawno telewizja i wydawało się, że jest to wymarzone two­rzywo telewizyjne. Insceniza­cja operowała w dużej mierze zbliżeniami, co wydawało się tak immanentną częścią drama­tu, że aż strach brał, jak też to może wypaść na normalnej teatralnej scenie. Ale Teatr Polski na scenie Kameralnej pokusił się o wystawienie "Chłopców" - i słusznie. Dra­mat Stanisława Grochowiaka jest bowiem piękną, głęboko humanistyczną opowieścią o niedolach i cierpieniach, ale i o męstwie i urodzie starości, o trudnej walce ludzi starych o utrzymanie się na powierzchni życia wraz z wszystkimi cecha­mi osobowości, jakie reprezen­towali zawsze. Tych - jakże ludzkich - cech, tych przyzwy­czajeń, tych przywar może od­mawia im otoczenie. Zakonni­ce, opiekujące się domem starców - bo on jest miejscem akcji - chcą za wszelką cenę zrobić z pensjonariuszy zdziecinniałych starców, dających się oprowa­dzić za rączkę potulnie jak dzie­ci z przedszkola. Żona jednego z bohaterów - Kalmity dużo odeń młodsza, chce go zabrać do domu, gdzie uwiła gniazdko dla staruszka, któremu podsu­wa się wszystko pod nos i opa­tula kocykiem w oczekiwaniu rychłej i nieuchronnej śmierci. Przeciwko temu buntują się ty­tułowi "Chłopcy" Grochowia­ka. Zdają sobie sprawę ze swej starości, z tego, że zbliżają się do kresu, ale chcą ten kres powitać z podniesionymi twarza­mi, tacy sami, jak przez całe życie. "Chłopcy" nie rezygnują, chcą zachować godność, chcą zachować koleżeństwo, przy­jaźnie, nawet przywary, które stanowią dla nich o urodzie ży­cia. I tego nie wyrzeknie się nawet Kalmita, który ucieka z domu, aby wśród "chłopców", wśród kolegów, czuć się u sie­bie, czuć się normalnym czło­wiekiem.

Dramat Grochowiaka nie ma przy tym nic z mentorstwa. Dialog tryska humorem, odważnie, dowcipnie zarysowana jest sytuacja sceniczna, wyraziście nakreślone typy bohate­rów. To wszystko, w połącze­niu z głębokim humanizmem "Chłopców", czyni, że sztukę tę warto wystawiać i warto oglądać.

"Chłopcy" dają duże pole do popisu przede wszystkim akto­rom. W Teatrze Kameralnym - podobnie zresztą jak przedtem w telewizji - sztuka zyskała doborową obsadę. Z racji miej­sca akcji i tematyki zrozumiałe jest, że gros obsady stanowią aktorzy starszego pokolenia. Teatr Polski ma takich akto­rów, i to aktorów znakomi­tych. Zacznijmy od pań. Kalmitową - artystkę sceniczną, któ­re przyjeżdża raz na rok do za­kładu, aby odwiedzać męża sta­ruszka, a teraz postanowiła go zabrać do domu - zagrała Justyna Kreczmarowa. Jeszcze raz ujrzeliśmy na scenie kunszt i wysoką kulturę aktorską p. Kreczmarowej. Prostymi, ale przecież przemyślanymi do każ­dego szczegółu środkami aktor­skimi została zarysowana po­stać, z której emanowała za­borczość niemłodej przecież, ale jeszcze przystojnej i pełnej ży­cia kobiety, traktującej - stare­go męża jako przedmiot, z któ­rego ściera się kurz. Pięknie bardzo potraktowała Zofia Małynicz postać Siostry Przełożo­nej, dyskretnie i bardzo kulturalnie pokazując ciepło i hu­mor tej postaci, jedynej może, która rozumie swych podo­piecznych. Także z humorem zagrała Maria Żabczyńska śmieszną, ale sympatyczna przecież Hrabinę de Profundis. Kalmitą był Tadeusz Fijewski, który przejmująco pokazał tra­gizm i piękno tej postaci. Pysz­ny był jako krewki emeryt Pożarski - Władysław Hańcza, zaś humor wnosili Leon Pietra­szkiewicz jako ludowy, przaśny kościelny o przezwisku Jo-jo i Henryk Bąk, zwany Smarku­lem ze względu na wiek, młodzieńczykowaty w porównani u z pozostałymi "chłopcami".

Obraz całości - która "stoi" wspaniałym aktorstwem mąciła scenografia Zofii Pietrusiń­skiej; była ona - nie po raz pierwszy zresztą, niestety - po prostu bardzo brzydka i su­gerowała różne rzeczy, których wcale w sztuce nie było. "Chłopców" reżyserowała Wan­da Laskowska.

CZYLI jednak "Młodemu biada", bo jakże porów­nywać... Oczywiście. Ale przecież nie o żadne porówna­nia tu chodzi, tylko o to, jakie nadzieje możemy wiązać z ko­lejnym rocznikiem absolwen­tów PWST, jakie tkwią w nich potencjalne możliwości. Na marginesie zresztą - nie sposób oprzeć się refleksji: jak ten czas leci... Który to już raz z niepokojem i nadzieją siedzimy "wylot" młodych artystów sce­ny i potem ich dalsze scenicz­ne dzieje?

Z tym rocznikiem można chy­ba wiązać dobre nadzieje. Mo­zę zresztą ogólnie optymistycz­ne wrażenie odnosi się dzięki pomysłowi Zbigniewa Zapasiewicza, który ten dyplom ze stu­dentami przygotował. Niejed­nokrotnie wskazywano - jak sam pisałem o tym na tych ła­mach - że niekiedy na przed­stawieniach dyplomowych trud­no się połapać w możliwościach adeptów aktorstwa na skutek pokrycia ich warstwami róż­nych szminek, charakteryzacji itp. Obecnie z tego wszystkie­go zrezygnowano, role - także role ludzi starych - zostały po­traktowane wyłącznie jako za­dania aktorskie. A zadań ta­kich dostarcza "Mądremu bia­da" niemało! Trudno o dramat z równą pasją bijący w ludzką głupotę, małość, podłość. Wy­marzona sfera działania dla młodych aktorów. Jest tam przecież młodzieńcza pasja, po­rywy, gniew, jest także obraz małości, intryg, matactw, które aktor - cóż robić - musi wszakże poznać,

Zacznijmy także od pań. Po­rzucając hierarchie społeczną epoki carskiej chciałbym wyróżnić najpierw Nikę Sołubiankę, która dojrzałą, a przy tym z wdziękiem i swobodą, zagra­ła pokojówkę Lizę. Zofią była Ewa Szykulska, której tylko radziłbym popracować trochę nad mówieniem, choć błędy i tak były drobne. Ewa Szykul­ska miała już kontakty z fil­mem, a i w teatrze możemy jej wróżyć jak najlepiej. Jeśli nie wymieniam pozostałych pań, to proszę wierzyć - tylko z braku miejsca, bo wiem prze­cież, czym jest dla początkują­cego aktora należyte zaintere­sowanie jego pracą.

Czackiego zagrał umiarkowa­nie gorąco, bardzo poprawnie Jerzy Bogajewicz. Prócz tego bardzo wbijali się w pamięć Tadeusz Drzewiecki jako pyszny Famusow, a także Karol Strasburger (Skałobuz), Jerzy Boń­czak (Repetiłow), a zresztą co tyczy się obu płci, nawet naj­mniejszy epizod zagrany był na ogół dobrze.

Jasne, że młodych aktorów czeka jeszcze wiele pracy. Ale miejmy nadzieję, że przyniesie ona dobre rezultaty. Z serca im tego życzę, a groźny tytuł umie­ściłem, żeby ich trochę nastra­szyć, skoro i tak ich chwalę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji