Artykuły

Polskie Panoptikum

Najlepszy spektakl Mikołaja Grabowskiego od paru dobrych lat. Kolejne rozliczenie z polskimi mitami, gorzka diagnoza współczesności

To Grabowski, jakiego najbardziej lu­bię - sarkastyczny i bystry obserwa­tor ludzkich przywar, od konkretu i do­słowności przemykający ku metaforze i nieoczekiwanej syntezie.

Tadeusz Słobodzianek napisał "Oby­watela Pekosiewicza" w 1986 roku. Za­trzymana przez cenzurę sztuka czeka­ła na premierę do 1989 roku, kiedy to w łódzkim Teatrze im. Jaracza wyre­żyserował ją Mikołaj Grabowski. Wrócił do niej w Teatrze Telewizji w 1992, by teraz wystawić ją jeszcze raz w poszerzonej przez autora wersji, z nowym tytułem, z akcją umiejsco­wioną w Wielkim Tygodniu, inaczej rozłożonymi akcentami w kreacji głównego bohatera.

Sztuka Słobodzianka opowiada o lo­sach Bronka Pekosiewicza, wojennego znajdy, którego matka zapewne prze­rzuciła przez druty obozu koncentracyj­nego. Po wyzwoleniu niedorozwinięty, nieszczęśliwy garbus i pijak zostaje uznany przez komunistyczną propagan­dę za symbol tragicznego polskiego losu.

Akcja krakowskiego spektaklu dzie­je się w Zamościu w marcu 1968 roku - trwa nagonka na Żydów i intelektua­listów, organizuje się wiece poparcia dla towarzysza Gomułki. Pijany Pekoś rzuca przypadkiem butelką w Pomnik Wdzięczności. Lokalni bonzowie par­tyjni postanawiają wykorzystać go do rozgrywki z biskupem i Żydami.

Scena przedstawia pokój, który zmie­nia się kolejno w kawalerkę Bronka, za­krystię, gabinet w KC i więzienie. Na jednej ścianie wisi portret Gomułki, na drugiej święty obraz "Maryi zawsze dzie­wicy". Biskup urzęduje przy tym samym biurku co sekretarz. W klimat lat 60. wprowadzają nas ówczesne szlagiery. W przerwie spektaklu możemy posłuchać pamiętnego przemówienia Gomułki.

W poprzednich "Pekosiewiczach" Grabowskiego na pierwszym planie był Bronek (decydowała o tym osobowość aktorska Mariusza Saniternika). Reży­ser pokazywał dwubiegunowy świat: kościół-partia, po którym błąkał się pol­ski Kaspar Hauser. (Pekoś służy do mszy, ale mieszka w kawalerce, którą dała mu partia.) Grabowski opowiadał o mechanizmach systemu, który nie po­zostawiał nikogo z boku wydarzeń.

W nowym spektaklu polityka znalaz­ła się na drugim planie, reżysera inte­resują ludzie, ich obyczaje i mentalność. Od postaci głównego bohatera istotniej­sze jest tło, na którym został ukazany: polskie prowincjonalne panoptikum.

Są w tym przedstawieniu sceny olśnie­wające i zagrane z brawurą. Dwaj gro­teskowi milicjanci (Łukasz Rybarski, Stanisław Banaś) pod murem kościel­nym w Wielką Niedzielę, których kor­ci, żeby zaśpiewać wraz z innymi "Al­leluja". I wreszcie śpiewają z pałami u boku, przekrzykując trzaski w krótko­falówkach. Albo kolacja u Bronka po jego powrocie z więzienia. Prominencki syn Józek Koperski częstuje gości papierosami Marlboro. Wszyscy sma­kują je jak zakazany owoc, wciągają w płuca zapach wielkiego świata.

W krakowskim "Obywatelu Pekosiu" jako Adam, kierowca PKS-u znakomicie zadebiutował Tomasz Karolak. Jedną z lepszych ról jest sekretarz Michalak Ma­riusza Wojciechowskiego, który o dziwo zdecydowanie wygrywa w sporze z bi­skupem. Wspaniałą scenę ma Wojciech Skibiński jako pułkownik Franek, szef zamojskiego UB, przesłuchujący Bron­ka. Rola Błażeja Peszka (Pekoś) ma miej­sca słabsze, ale broni się w scenie finało­wej, kiedy Pekoś niczym obłąkany, zmar­twychwstały Chrystus, który ma odkupić Polaków, wychodzi z kościoła bosy, w ministranckiej komeżce, z wódką w wielkanocnym koszyczku i koroną cierniową na zakrwawionej głowie.

Wydaje się, że reżyser trafnie uchwy­cił naturę polskiej obłudy: sportretował ludzi wykrzykujących frazesy i kłam­stwa, mielących w ustach słowa "o dwa numery za duże". W sztuce Słobodzianka mówi się: "Polska", "komunizm", "wiara" a chodzi o stołki lub o furman­kę cegieł skradzionych dla biskupa z bu­dowy szpitala. Grabowski nie oszczędza nikogo, każdy z jego bohaterów dotknię­ty jest jakąś przypadłością. Pokazując polskie paradoksy i powszechne spsienie reżyser mówi do widzów, przynaj­mniej tych z mojego pokolenia: jesteście dziećmi ofiar zgniłych kompromisów. Nieprzypadkiem mottem sztuki jest cytat z "Apokalipsy" piętnujący tych, którzy nie odbyli pokuty. Bo tak naprawdę idzie tu o nas, którzy nie rozli­czyliśmy się z grzechów PRL-u. Gra­bowski stwierdza: o garbie Pekosia nie da się zapomnieć. Nosimy go wszyscy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji