Artykuły

W śnieżycy

Zanim dzielni komandosi z powieści MacLeana zdołali wysadzić w powietrze działa Nawarony, błądząc w zamieci wiedli ze sobą pouczające dialogi:

"- Komendancie, jak pan chodził do szkoły, może pan czytał historię o ludziach, którzy zbłądzili wśród śnieżycy i chodzili całymi dniami w kółko?

- Mieliśmy dokładnie ten sam podręcznik...

- Wędrowali w kółko, aż zamarzli na śmierć..."

Twórcy przedstawienia w Teatrze Słowackiego kreując dramat muzyczny na motywach "Śniegu" Stanisława Przybyszewskiego, nie uwzględnili czyhających niebezpieczeństw. Chociaż wywołana przez nich "Śnieżyca" nie była wcale taka wielka, to jednak wystarczająco duża, żeby wśród niej zbłądzić.

Kilka łatwo rozpoznawalnych melodii, przypisanych do postaci, wszystko w miarę możliwości wyczyszczone z programowej "Przybyszewszczyzny" i sprowadzone do powracającego "od zawsze" w literaturze i w życiu problemu istnienia kilku różnych osób w jednej osobowości, zgodnie z tym, co napisała w programie do przedstawienia Agnieszka Osiecka: "...w końcu pojęłam (...), że to ja po trosze bywałam nie dość kochaną Bronka, grzeszną Ewą, płochym Tadeuszem i wszystko wiedzącym Stanisławem".

Osiecka chciała potraktować wątłą intrygę dramatu uniwersalnie, ponadczasowo, metaforycznie. Do tego też zmierzało jej opracowanie tekstu Przybyszewskiego, szalenie proste, sprowadzone niemal do haseł, które miała ożywić, wypełnić muzyka. Jednakowoż muzyka Zygmunta Koniecznego nie podjęła tego wątku myślenia autorki tekstu. Kompozytor i reżyser zarazem nie potrafił się uwolnić od naleciałości stylistycznych Piwnicy Pod Baranami, w których tworzeniu sam ma przecież niemały udział. Tak więc fin de siecle'owy ton został wpisany nie tylko w nuty, ale również w scenografię i samą reżyserię. Na scenie znalazły się obok niańki Makryny inne, nieme już, "strzygowate" postaci symboliczne, ni to z Leśmiana rodem, ni z Tetmajera. Natomiast styl gestyki postaci pierwszego planu wywodził się z manierycznego sposobu bycia kawiarnianych bywalców końca ubiegłego wieku, birbantów, zblazowanych artystów i kobiet fatalnych, co zresztą sprawiło niemały kłopot aktorom. Byli tak przejęci przybieraniem i zmienianiem póz zgodnie z rytmem muzyki, że zdawało się jakby pozowali do lustra, a nie stali na scenie przed publicznością.

Jedynie Mariola Pietrek stworzyła postać, a nie jak inni, nieudolną pozę. Scena modlitwy Bronki - kiedy zrozpaczona dziewczyna zwraca się do Boga, "Opiekuna dziecięcych pokoi", jak bezbronne dziecko, próbujące na próżno znaleźć schronienie przed światem - mogła wzruszyć. Zresztą jej wszystkie naiwne "trzepoty" i lęki odpowiadały chyba bardziej uniwersalnemu zamysłowi Osieckiej, niż konwencjonalnym pomysłom reżysera.

Ten właśnie rózdźwięk między twórcami, niezdecydowanie w określeniu konwencji całego przedstawienia pociągnęły za sobą niekonsekwencje aktorskie i tak zamknęło się błędne koło drogi wśród "Śnieżycy", podczas której zamarzły na śmierć wszystkie bardziej ludzkie problemy, które ze "zgliwiałego" dramatu Przybyszewskiego próbowała ocalić Agnieszka Osiecka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji