Artykuły

Król jest w majtkach

Nie przypominam sobie, żeby jakakolwiek premiera we Wrocławiu została poprzedzona podobną kampanią propagandową jak, zrealizowane właśnie w Teatrze Polskim, "Dzieci Arbatu" Anatolija Rybakowa. Ani głośne inscenizacje romantyczne i szekspirowskie Skuszanki, ani wielkie pantomimy Tomaszewskiego, ani "Apocalypsis cum figuris" Grotowskiego, ani światowe prapremiery utworów Różewicza, ani niepospolite realizacje Jarockiego, Grzegorzewskiego i innych znanych twórców nie były nawet w połowie tak "nagłaśniane", jak najnowsza praca Jacka Bunscha.

Zdarzyło się coś, czego jeszcze nie było. Nie byłoby to złe, gdyby oznaczało przełom windujący trwale kulturę na czoło gazet, jako jedną z najważniejszych dziedzin naszego życia. Nie odpowiadałoby to jednak, niestety, rzeczywistości. Byłoby jej zafałszowaniem, i to w dawnym stylu, sięgającym czasów, w których nagminnie rzeczywistość podkolorowywano lub zgoła zastępowano propagandą.

Sprawdzam w słowniku. "Głasnost" nie ma nic wspólnego z polską "głośnością", lecz znaczy: "jawność".

*

Pomny mądrości ludowej, ukrytej m.in. w przysłowiach o krowie, która dużo ryczy, o pokornym cielęciu, o tym jaki nieraz deszcz spada z wielkiej chmury, trochę lękałem się przed premierą "Dzieci Arbatu", że cała energia twórcza zamiast w pieriestrojkę teatralną Wrocławia pójdzie w ów - też już przysłowiowy - gwizd. I poniekąd się tak stało.

Zrealizowane w Teatrze Polskim "Dzieci Arbatu" nie są i nie mogą być wydarzeniem teatralnym z wielu powodów. Nie mogą nim być przede wszystkim z tego powodu, iż są repetycją lekcji, którą większość z nas ma już od dawna dobrze przerobioną i to na różnych materiałach, znacznie wyprzedzających utwór Rybakowa. Przez cały, trwający około czterech godzin, teatralny wieczór, nie dowiedziałem się niczego, czego nie wiedziałem wcześniej. Od strony faktograficznej przedstawienie nie posiada więc żadnej wartości poznawczej.

Ale może demaskuje jakieś nieznane nam mechanizmy społeczne, psychologiczne, polityczne, może objaśnia, jak to się dzieje, że w pewnych (jakich?) okolicznościach ludzie kreują bogów, a bóstwami stają się indywidua o patologicznej osobowości, zbrodniczej naturze, jak to się dzieje, że ludzie mądrzy masowo głupieją, szlachetni chamieją, oportuniści potężnieją, niezłomni kruszeją? Właśnie coś takiego może nas teraz naprawdę zainteresować. Ale, niestety, materiał literacki Rybakowa (mówię o adaptacji teatralnej znacznie bogatszej pod tym względem powieści) dotyka tych spraw powierzchownie i nie wychodzi poza znane skądinąd stereotypy. Więc i od tej strony poznawczo nas nie wzbogaca.

Może zatem umożliwia jakieś głębsze emocjonalne przeżycie, wstrząsa moralnie, prowadzi ku katharsis? Żeby! Niestety, w polskim teatrze z rzadka udają się epickie układanki. W tym wypadku skonstruowano dużą ilość realistycznych obrazów scenicznych - a niejeden jest udany i dobrze zagrany - układających się w sceniczną rzekę, która płynie, płynie, płynie, rozmywając dramaturgię, rozwadniając emocje. Epika epice nierówna, Rybakow nie jest Lwem Tołstojem. Ale to nie tylko o to chodzi. My nie bardzo umiemy podawać epikę w teatrze ani z nią obcować. Wcale nie jestem pewien, czy "Dzieci Arbatu" w ogóle mogą się obecnie na polskiej scenie stać wydarzeniem, głęboko poruszającym widza.

A poetycki film "Pokuta" był dla wielu z nas prawdziwym wstrząsem.

*

Wrocławiowi trzeba kilku znaczniejszych sukcesów w dziedzinie kultury. Dowartościowania łakną i środowiska twórcze, i czynniki, i zapewne wielu zwykłych mieszkańców. Sukcesu potrzebuje - przeżywający zachwianie - Teatr Polski, jego młody dyrektor i ambitny zespół. Jeżeli wszyscy będziemy solidnie się o to starać - sukces (niejeden!) powinien przyjść. Sukcesu nie da się jednak ani zadekretować, ani propagandową trąbą wydąć.

Może to kwestia osobistej wrażliwości, ale odnoszę wrażenie, że całe propagandowe zadęcie wokół wrocławskiej realizacji "Dzieci Arbatu" jest sztuczne i tracące fałszem. Ta bijąca tytułami gazetowymi "światowa prapremiera" (nawiasem mówiąc wielce problematyczna, bo festiwalowi goście ze Związku Radzieckiego powiadają, że odbyła się ona wcześniej w Omsku)! Te wykrzykniki, że oto w związku z premierą pieriestrojka radziecka trafiła do Polski, I jeszcze: hu! i jeszcze: ha! Niech żyje! Wiwat!

Zachowajmy umiar i bądźmy normalni. Mamy przeciętne przedstawienie, z pomysłową funkcjonalną scenografią, poprawne aktorsko, dosyć nudne, o nic istotnego polskiego widza w roku 1988 nie wzbogacające. I tyle. Król jest... No, tym razem nie nagi, ale tylko w majtkach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji