Artykuły

Wydmuszka z jajek

- To jest istota przeszłego teatralnego sezonu krakowskiego i nie tylko krakowskiego. Zmasowany atak reżyserów, którzy nie umieją czytać. Nie umieją, bo po czymkolwiek okiem wiodą - po literach Moliera, Szekspira czy też "orłów" z pokolenia porno - czynią to tak, jakby świeżą "Wyborczą" chłonęli - pisze Paweł Głowacki podsumowując sezon 2004/2005.

Krakowski sezon teatralny 2004/2005 zakończył się słusznie potężną fetą na cześć 75. urodzin Sławomira Mrożka i wysoce taktownym wyznaniem młodej, ambitnej i gruntownie obiecującej reżyserki nadwiślańskiej Olsten Agnieszki, że wielki problem Mrożka na tym mianowicie polega, iż Mrożek to tak naprawdę wydmuszka z jajek, która nie dość, że jest Lajkonikiem na Rynku w Krakowie, to na dokładkę jest Lajkonikiem gadającym zdaniami, niestety, pełnymi. Jeśli słusznie tuszę - gdyby Mrożek wyłącznie gaworzył, to byłby dla Olsten, lajkonikiem do przyjęcia? Czy tak?

Nie gdybajmy. Posłuchajmy. Usłyszmy, co w "Rzeczpospolitej" z 29 czerwca nie tylko Olsten, ale też drugi nadwiślański młody, ambitny i gruntownie obiecujący reżyser komunikuje. Owszem, obok o pisarstwie Mrożka gadają też Jerzy König i Jan Englert, ale darujmy sobie ich litery. Poważny teatroman myślami myślicieli, którzy są stringami z Koniakowa, które jako Syrenki warszawskie gadają frazami wysoce pełnymi - po prostu się nie zajmuje. Zwłaszcza że nietrudno przewidzieć, co też będące elokwentnymi Syrenkami stołecznymi stringi z Koniakowa oznajmić mogą o elokwencji jajkowej wydmuszki lajkonikowej. Swój do swego po swoje. Ot co! Do rzeczy zatem. Do sedna.

Oto głębia młodego, ambitnego i gruntownie obiecującego reżysera Jana Klaty. "Mrożek nie jest grany, bo jego dramaturgia jest papierowa". Amen.

A oto przydługa może, ale za to jakże ostateczna głębia Olsten. "Wcale nie chciałam, żeby się to okazało, ale gdy sięgnęłam po dramaty Mrożka, sprawiły na mnie wrażenie wydmuszki z jajek, slajdu, na którym nie można obejrzeć współczesnego świata. Sam Mrożek o tyle przynależy do obecnej rzeczywistości, o ile należy do niej Lajkonik w Krakowie. Problem z Mrożkiem może polegać na tym, że wypowiada się pełnymi zdaniami, którymi teraz się nie komunikujemy. Ale być może, gdy powróci zdolność poprawnego formułowania myśli, wróci na sceny. Może nie polskie, ale np. rumuńskie lub węgierskie". Amen bis.

Uff! Aż dech zapiera! Że co? Mrożek bredzi, bo umie mówić? Że jak? Idealny teatr to slajd z widoczkami mieściny, w której mieszka Olsten? Albo dyktafon pilnie notujący gaworzenie ulicy dzisiejszej? Wcale nie chciała, ale się okazało, że frazy Mrożka są z papieru, gdyż autora cechuje fatalna ułomność odróżniania podmiotu od orzeczenia?... Oto jesteśmy w sednie minionego sezonu teatralnego. Otóż, by oznajmić, że Mrożek nie umie pisać, trzeba po prostu nie umieć czytać. By nie usłyszeć, że Mrożek gada wszystkimi językami polszczyzny - trzeba być głuchym jak Olsten i Klata.

Tak, to jest istota przeszłego teatralnego sezonu krakowskiego i nie tylko krakowskiego. Zmasowany atak reżyserów, którzy nie umieją czytać. Nie umieją, bo po czymkolwiek okiem wiodą - po literach Moliera, Szekspira czy też "orłów" z pokolenia porno - czynią to tak, jakby świeżą "Wyborczą" chłonęli. Na przykład - Narodowy Stary Teatr. Czym się różnił festiwal młodej dramaturgii "baz@rt" od festiwalu unowocześniającego polską klasykę "re_wizje romantyzm"? Otóż tym, że tam, gdzie na "baz@rcie" scena była - na "re_wizjach" była widownia. I odwrotnie. A poza tym - tu i tu ten sam bełkot czarnej piany gazet. Jedźmy dalej.

Dlaczego zmiażdżona przez reżysera "Kraksa" jest dnem o Bieszczadach i polskim bimbrze? Bo tyle pan Smarzowski zdołał wyczytać z arcydzieła Dürrenmatta, zaś Staremu Teatrowi lotność takiej lektury w niczym nie przeszkodziła. A na tej samej scenie przez Wajdę wymęczony "Makbet" Szekspira? Czym jest? Agitką przeciwko wojnie w Iraku, bo Wajda jest akurat w takiej a nie innej formie czytelniczej. No i "Auto da fé" Canettiego w reżyserii Miśkiewicza... Cóż, zawsze twierdziłem, że jak się uwielbia czytać listę dialogową legendarnej polskiej komedii "Sami swoi", to nie należy zbyt dynamicznie opuszczać tego poziomu.

Przejdźmy do Teatru im. J. Słowackiego. Tam "Miarka za miarkę", czyli Szekspir jako pilny analityk wszechwładnej potęgi dzisiejszych telewizorów. Dalej - Teatr Ludowy. "Proces" Kafki, czyli reżysera Obary manifest w sprawie bezduszności współczesnej prokuratury w Pcimiu. Wreszcie - Bagatela... Chociaż nie. Wstrzymam się, bo już chyba wystarczy przykładów ciemnych. Czas najwyższy przejść do jasności, zresztą też tylko w przykładowym trybie.

Powtórzę: nędza w tym, iż ci, co czytać nie umieją, w literaturze dosłuchują się gaworzenia współczesności, a gdy go nie usłyszą - autora skreślają bądź też na siłę gaworzenie to mu wciskają. Proste? Proste. A na dokładkę - nadzwyczajnie skuteczne. Przecież to, co u krytyków, którzy nie umieją czytać, można było przeczytać o wyreżyserowanym przez naszą Olsten "Tartaku" Odii (Teatr im. J. Słowackiego), zmuszało do myślenia o Olsten jako o samym Brooku! A po drugiej stronie nędzy - kawałki jasności, rzecz jasna. "Scena w Bramie" Teatru im. J. Słowackiego - miejsce ludzi umiejących czytać. Teatr Groteska w całości. W Ludowym - "Surwiwal" Burzyńskiej w reżyserii Trojanowskiej. W Starym - olśniewający "Krum" w reżyserii Warlikowskiego. W Bagateli - "Szklana menażeria" w reżyserii Starczewskiego. Wystarczy?

Wystarczy. Choć moda na reżyserowanie wsparte na braku umiejętności czytania na tyle agresywna jest, że powyższa garść jasności, plus może jeszcze dwa, trzy tytuły z Teatru Scena STU i KTO - to prawie nicość. Zdycha, niestety, zdycha teatr, który się zaczyna od porządnej lektury, czyli od pokornego wysłuchania szmeru słów sprzed pięciuset, trzystu, dwudziestu lat, albo i z wczoraj. Mrze sztuka słuchania starych opowieści uchem nieskalanym płaską doraźnością uliczną. Czy coś tak boleśnie czystego, jak w Grotesce odpowiedzialnie przez Bogdana Cioska wyreżyserowana, bo odpowiedzialnie przezeń przeczytana "Balladyna" ma szansę w przyszłym sezonie narodzić się w Krakowie?

Oby. Póki co - nawet banalne "poczytaj mi mamo" jest w poniewierce. Sezon kończy się starym pisarzem zmienionym w wydmuszkę uczynioną z jajek Lajkonika. Słowem - smutek. Bo smutno żyć w ojczyźnie artystów nieumiejących czytać. Żal tkwić w kraju, w którym jedyną szansą Mrożka jest Rumunia.

Na zdjęciu: "Balladyna " w reż. Bogdana Cioska, Teatr Groteska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji