Artykuły

Zakopywanie „Do piachu”

Jan Kott nazwał Do piachu jednym z trzech najważniejszych dramatów, jakie powstały w powojennej Polsce. Mija ćwierć wieku od prapremiery sztuki Tadeusza Różewicza. Do dziś wystawiano ją zaledwie trzy razy. Dlaczego polski teatr boi się tego dramatu?

Jest 31 marca 1979 r. W warszawskim Teatrze na Woli za kilkanaście minut rozpocznie się prapremiera nowej sztuki Tadeusza Różewicza. W garderobach aktorzy poprawiają mundury, na scenie stoi gotowa dekoracja – pnie brzóz, dębów i sosen na tle czarnych kotar. W foyer tłoczy się publiczność, kilka osób ma w rękach najnowszy „Dialog” z tekstem dramatu.

Tadeusz Łomnicki, dyrektor teatru i reżyser przedstawienia, obserwuje z kulis widownię. Są już krytycy z pism centralnych – Michał Misiorny z „Trybuny Ludu”, Marta Fik z „Polityki”. W pierwszych rzędach zasiadają towarzysze z komitetu warszawskiego PZPR i Wydziału Kultury Komitetu Centralnego. Na nich Łomnicki zwraca największą uwagę – to od ich opinii zależy, czy sztuka Różewicza przez siedem lat zakazana przez cenzurę utrzyma się na afiszu.

Trzeci dzwonek, na widowni gasną światła. Ze sceny słychać narastający odgłos kroków. Reflektory wyławiają z ciemności oddział partyzancki maszerujący przez las. Na końcu idzie drobny chłopak w zniszczonej kurtce. Na chwilę zatrzymuje się, by poprawić but. To Andrzej Golejewski, odtwórca roli młodego partyzanta Walusia. Przez moment widać jego uśmiechniętą, naiwną twarz, po czym chłopak zrywa się i biegnie za oddziałem. Z głośników dobiega marsz żałobny Zygmunta Koniecznego.

Antybohaterzy

Dla Łomnickiego ta premiera miała specjalne znaczenie. Sztuka Do piachu, którą Różewicz zaczął pisać jeszcze w latach wojny, a ukończył dopiero w 1972 r., długo nie mogła przebić się przez sito cenzury. Wąskie grono ludzi teatru i krytyków literackich znało tekst z maszynopisu. Dopiero w 1977 r. Kazimierz Wyka opublikował w swej książce Różewicz parokrotnie analizę dramatu, która na długo pozostała jedyną oficjalną wzmianką o Do piachu.

Co takiego niebezpiecznego krył w sobie utwór o oddziale partyzanckim działającym podczas okupacji w lasach pod Radomskiem? Głównym powodem zatrzymania sztuki był sposób przedstawienia rzeczywistości wojennej. Zamiast heroicznej walki z okupantem Różewicz ukazał leśną wegetację partyzantów – smród, wszy, prymitywny język, przekleństwa. Centralną postacią dramatu uczynił nierozgarniętego wiejskiego chłopaka Walusia, który za rabunek i gwałt zostaje skazany na śmierć i rozstrzelany przez kolegów z oddziału. Tuż przed egzekucją nie może się powstrzymać i robi w portki.

Wyka, który w swoim szkicu porównał Do piachuRozdziobią nas kruki, wrony… Stefana Żeromskiego, a Różewicza nazwał „anty-Grottgerem”, przewidział burzliwe reakcje, jakie wywoła sztuka: „Byle się tego nie czepiać, że na minutę przed śmiercią ktoś robi w portki. Ano robi!”. Było jasne, że odmitologizowany obraz wojny kłóci się z heroizmem i nostalgią partyzanckich filmów, wspomnień czy widowisk z cyklu Dziś do ciebie przyjść nie mogę. Tu nie było miejsca na przekleństwa i śmierdzące nogi ani tym bardziej na gwałt i rabunek.

Czujność cenzury musiał wywołać także rozrachunek pisarza z historią. Pokazany w sztuce oddział to formacja Armii Krajowej, do której wcielono żołnierzy Batalionów Chłopskich. Różewicz spędził kilkanaście miesięcy w podobnym oddziale w lasach kieleckich jako podchorąży „Satyr”. Opierając się na własnych doświadczeniach, pokazał przepaść między oficerami wywodzącymi się z warstwy inteligenckiej a ich chłopskimi podwładnymi, pogardzanymi i manipulowanymi. Sztuka mogła więc być odebrana jako atak na AK – a to nie było na rękę władzy, która w pierwszej połowie lat 70. próbowała tworzyć pozory liberalizmu i przypochlebiać się środowiskom akowskim.

Zadziałał też zwyczajny oportunizm. W jednej ze scen młody oficer Narodowych Sił Zbrojnych prowadzi pogadankę dla żołnierzy na temat komunizmu, która jest parodią antyradzieckiej propagandy endeckiej. I chociaż scena ma wyraźnie satyryczny charakter (chłopi pytają prelegenta o wspólne baby w kołchozach), ołówek cenzorski poszedł w ruch. Jeszcze w wydaniu dramatów Różewicza z 1988 r. (Wydawnictwo Literackie) prelekcję podchorążego Kilińskiego w kilku miejscach wykropkowano.

Achtung! Banditen!

Łomnicki, który tak jak Różewicz był żołnierzem AK, odbierał Do piachu zupełnie inaczej. Był to dla niego przede wszystkim wstrząsający dokument rzeczywistości wojennej, w której rządzi brutalne prawo siły. „Kiedy po raz pierwszy przeczytałem tę sztukę w 1974 r., przeżyłem szok” – wspominał po latach. Natychmiast wpisał ją do planów repertuarowych nowego teatru, który tworzył od podstaw w robotniczej dzielnicy Wola.

O zgodę na wystawienie starał się cztery lata. Nigdy by jej nie uzyskał, gdyby nie jego pozycja członka KC i znajomości na najwyższych szczeblach władzy. W opublikowanych w 1984 r. wspomnieniach ujawnił kulisy tych starań. Maszynopis miesiącami krążył po urzędach centralnych, wywołując wszędzie konsternację. W wydziale kultury urzędu miasta ktoś zaproponował Łomnickiemu, by akcję dramatu przenieść do… Ameryki Południowej – wtedy Do piachu dałoby się wystawić. Dopiero gdy sztukę przeczytał i zaakceptował Jerzy Łukaszewicz, szef Wydziału Propagandy, Prasy i Wydawnictw KC PZPR, droga na scenę została otwarta.

Był to jednak dopiero początek wojny o Do piachu. Nazajutrz po premierze w prasie rozpętała się burza. Atakowali zarówno kombatanci ze ZBoWiD-u, jak i niezależni publicyści, tacy jak Marta Fik z „Polityki”, dla których Łomnicki był człowiekiem władzy (kilka lat wcześniej poparł zmiany w Konstytucji PRL prowadzące do wzmocnienia kierowniczej roli partii i sojuszu z ZSRR). Organ moczarowców „Za Wolność i Lud” oskarżył Różewicza i Łomnickiego o deformowanie historii: Dwugodzinny spektakl pławi się z przedziwną lubością w ordynarnych przekleństwach i określeniach. […] Autor przeholował, choć niepotrzebna była mu żadna szokująca reklama i bulwersujący rozgłos. Dlaczego więc zdeformował proporcje realiów czasów partyzanckiej walki? – pytał recenzent podpisujący się Flesz.

Na łamach „Stolicy” spektakl zaatakował Stanisław Majewski – jak sam się przedstawił, „partyzant radziecki, żołnierz frontowy Armii Czerwonej”, który „zmagał się z reakcyjnym podziemiem w walce o utrwalanie władzy ludowej”. W recenzji zatytułowanej Achtung! Banditen! uznał, że spektakl Łomnickiego służy… niemieckim rewizjonistom: „Ośmielono się wystawić tę plugawą rzecz w Miesiącu Pamięci Narodowej. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby określone siły w RFN potraktowały utwór Różewicza jako potwierdzenie goebbelsowskiego stereotypu «polskich bandytów». Wystawienie Do piachu to bezbłędne podanie piłki na nogę przeciwnika tuż pod własną bramką. Dlatego proponuję: «Do piachu» – i głęboko zakopać tę sztukę!”.

Pan i cham

Ataki na autora i reżysera zdominowały dyskusję i zagłuszyły nieliczne głosy obrońców. Należał do nich Tadeusz Drewnowski, który na łamach „Polityki” – w ślad za Wyką – umieszczał dramat Różewicza w nurcie narodowych rozliczeń zapoczątkowanym przez Żeromskiego: „Kiedyś ciemny chłop obracał się przeciw walczącym o wolność kraju panom. Tutaj rozgrywa się następny akt narodowej tragedii: walczącego o wolność Polski ciemnego parobka panowie skazali na śmierć”.

Dramatu bronił też Jan Kłossowicz, który w „Literaturze” nazwał Do piachu najbardziej antybohaterską tragedią w naszej literaturze i porównywał Różewicza do Tadeusza Borowskiego.

Istotę problemu nazwała w „Odrze” Anna Schiller. Według niej Różewicz wystawił się na podwójne odrzucenie: z jednej strony wybierając naturalistyczną formę, z drugiej – prezentując własny punkt widzenia wspólnej historii politycznej. Jedni więc atakowali go za wulgarny język, inni – za światopogląd. Dla wszystkich przedstawienie w Teatrze na Woli było niewygodne, czego dowodem lawina anonimów wysyłanych na adres teatru.

Na efekty nagonki nie trzeba było długo czekać. W ostatniej chwili spektakl wycofano z Festiwalu Sztuk Współczesnych we Wrocławiu. Kilka miesięcy później o zdjęcie sztuki z afisza zwrócił się sam autor. Zabronił także przekładów. Dwa lata później, już po wybuchu „Solidarności”, Józef Kelera ujawnił kulisy tej decyzji – poeta dostawał obelżywe anonimy z propozycjami wyjazdu do Niemiec i Izraela, prawdopodobnie spreparowane przez SB. Anonimy o identycznej treści otrzymywali intelektualiści w 1968 r.

Po latach Łomnicki wysunął tezę, że prawdziwym powodem nagonki na Do piachu były konflikty między różnymi frakcjami partyjnymi przed VIII zjazdem PZPR – co tłumaczyłoby zagadkową zgodę na wystawienie tej jawnie niecenzuralnej sztuki. „Prezes generał M. M. [Mieczysław Moczar] zapytał mnie wprost: «Panie, po co pan wystawił tę sztukę? Przecież to straszne»” – wspomina reżyser w Spotkaniach teatralnych.

Faktem jest, że „Trybuna Ludu” piórem Michała Misiornego broniła przedstawienia, które w tym samym czasie atakowali moczarowcy. Łomnicki, który dobrze pamiętał casus Dziadów z 1968 r., dyżurował co wieczór w teatrze. Na szczęście do żadnych ekscesów na widowni nie doszło.

Do piachu stało się jednak początkiem końca jego dyrekcji. Półtora roku później, już po Sierpniu ’80, Łomnicki odchodzi z teatru na skutek protestów robotników z Zakładów Kasprzaka, do których należała sala. Zygmunt Greń podsumował w „Literaturze”: „Wyskoczyli rozmaici obrońcy godności polskiego munduru i polskiej partyzantki. Już wtedy wiadomo było, że przy pierwszej lepszej (albo gorszej) okazji Łomnicki potknie się o podstawioną nogę”.

Kołtun daje odpór

Na kolejne wystawienie sztuka Różewicza czekała 11 lat. W 1990 r. wyreżyserował ją w Teatrze Telewizji Kazimierz Kutz. Dla twórcy śląskiej trylogii najważniejszy był stosunek Różewicza do narodowych mitów. „Waleczność i patriotyczne bohaterstwo stały się historycznie utrwalonymi stereotypami, przesłaniającymi każdą inną prawdę o wojnie. Z tymi stereotypami musimy walczyć, jeśli chcemy się znaleźć w kręgu krajów cywilizowanych” – mówił w jednym z wywiadów.

Swój spektakl ujął w formę drogi krzyżowej, w którym nieustannie zderzał ze sobą niskie i wysokie. Waluś (Piotr Cyrwus) stał się figurą dobrego łotra z Ewangelii – w scenie mszy kamera pokazywała go pod krzyżem bijącego się w piersi w chwili podniesienia. Jego śmierć została w ten sposób zestawiona z ofiarą Chrystusa. Jednocześnie Kutz pilnował realiów, w czym pomagał mu aktor Starego Teatru Jerzy Nowak, były partyzant: „Pytał mnie: panie Jerzy, mogło tak być? Mogło być tak, a nawet gorzej – odpowiadałem”.

Wydawało się, że w nowej sytuacji politycznej sztuka wywoła poważną dyskusję o mitologii narodowej. Stało się inaczej – znów, jak przed 11 laty, posypały się ataki z lewa i prawa. Nie pomogło zaproszenie do telewizyjnego studia wybitnych intelektualistów – Jana Józefa Szczepańskiego i Mieczysława Porębskiego, którzy bronili sztuki. (Szczepański miał ku temu dodatkowy powód – jego wydana zaraz po wojnie nowela Buty, w której oskarżał żołnierzy AK o „zarażenie śmiercią”, wywołała równie wrogie reakcje).

W „Tygodniku Powszechnym” Różewicza zaatakował Tadeusz Szyma, wytykając poecie, że jego utwór jest nie tyle protestem przeciw okropnościom wojny, ile napaścią na tradycję akowską. Kutzowi natomiast zarzucił wulgarność i skatologię: „Powtarzane wciąż bezmyślne frazesy o potrzebie demitologizacji historii, odpatetyzowania przeżyć czy odbrązowiania ludzi dają jeden niewątpliwy efekt: prowadzą do ogołacania świata z wszelkich autentycznych wartości”.

Redakcja Teatru Telewizji została zasypana listami oburzonych telewidzów, tym razem ze środowisk narodowo-katolickich, którzy zarzucali reżyserowi, że „gnoi bohaterską rolę partyzantów”, „idzie na lep tego Żyda Różewicza” i szkodzi Polsce.

„Szowinizm i kołtuństwo wchodzą w fazę rozkwitu” – podsumowywał Kutz na łamach „Kina” i dodawał, że tym bardziej trzeba poruszać bolesne sprawy z polskiej historii. Zwłaszcza teraz, kiedy Polska przechodzi transformację ustrojową i od nowa buduje swoje związki z tradycją.

I znów kilka pozytywnych recenzji – m.in. Tadeusza Sobolewskiego w „Kinie” i Anny Schiller w „Gazecie” – nie uratowało sztuki przed zakopaniem. Taśma powędrowała do archiwum na długie lata. Kutz na skutek konfliktu z „Solidarnością” stracił wkrótce stanowisko dyrektora krakowskiego ośrodka TVP. A Różewicz znów konsekwentnie odmawiał zgody na następne realizacje.

Aż do ubiegłego roku, kiedy sztukę wystawiła lubelska Kompania Teatr/Provisorium.

Krew i szmal

Ten spektakl rozgrywa się również w lesie, ale metaforycznym. Partyzanci mają pnie młodych drzew przytroczone do pleców, jakby nosili ze sobą własne krzyże – czy raczej pale, do których przywiązuje się skazanych na śmierć. W marszu uginają się pod ich ciężarem, w nocy zasypiają przy nich. Kiedy idą – to tak, jakby szedł cały las.

Od pierwszych minut spektakl Janusza Opryńskiego i Witolda Mazurkiewicza chwyta za gardło obrazem człowieka unurzanego w wojennym błocie, krwi i gównie. Tu nie ma politycznych podtekstów, reżyserzy zrezygnowali zresztą z prologu, w którym mowa o układzie sił w polskim podziemiu. Pozostał nagi obraz wojny widzianej z perspektywy przypadkowej ofiary – Walusia. W wykonaniu Witolda Mazurkiewicza ten prosty, naiwny chłopak staje się współczesnym Chrystusem – kimś, kto w drodze do zbawienia musi przejść przez Golgotę na ziemi. Trzeba widzieć, jak łapczywie, niczym pies, pożera jedzenie wprost z miski. I jednocześnie, jak żarliwie modli się podczas mszy polowej, jakby chciał dosięgnąć głosem nieba. Jest w nim coś z postaci średniowiecznych męczenników, którzy z radością znosili tortury i cierpienia, by stanąć u bram Królestwa Bożego.

To wielki paradoks, że dialog z wojenną przeszłością podjęli artyści, którzy urodzili się grubo po wojnie. Swym przedstawieniem pokazują, że dramat Różewicza przekracza bariery pokoleniowe i podziały polityczne. Zawiera bowiem głęboko ludzkie przesłanie wymierzone przeciw przemocy, które pozostaje aktualne niezależnie od czasu i miejsca.

Tymczasem dawni towarzysze broni podchorążego „Satyra” wykruszają się. Ci, którzy zostali, mają zupełnie inne zajęcia niż walka z bulwersującą sztuką teatralną. Pisze o tym Tadeusz Różewicz w wierszu Przelewanie krwi z tomu Szara strefa (2002):

krew przelewana kiedyś
za wolność równość
niepodległość
za Boga Honor i Ojczyznę
przelewana jest teraz
z pustego w próżne
przez dwieście związków
które walczą ze sobą
o pomniki tablice
litery i szmal

Pewnie nie będzie więc już anonimowych listów i protestów. Ale może właśnie dlatego po raz pierwszy dotrze do naszej świadomości cały tragizm śmierci szeregowca Walusia rozstrzelanego za bandziorkę w zagajniku pod Radomskiem.


[Podpis pod fot.]
Do piachu w reżyserii Kazimierza Kutza w Teatrze Telewizji. Od lewej: Marian Dziędziel (Korzeń), Jerzy Nowak (Siekierka), Andrzej Chudziak (Podchorąży)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji