Artykuły

Seks z internetu

"Skrzynk@Pandory" w reż. Adama Orzechowskiego Teatru Wybrzeże na Scenie Letniej w Pruszczu Gdańskim. Pisze Mirosław Baran w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Są takie sztuki, które nie powinny nigdy ujrzeć światła dziennego. Tak jest z amerykańską farsą "Skrzynk@Pandory", którą na wakacje w Teatrze Wybrzeże wyreżyserował Adam Orzechowski.

"Sktrzynk@Pandory" (w oryginale "You've Got a Hate Mail") to wspólne dzieło Billy'ego van Zandta i Jane Milmore. Na oficjalnej stronie internetowej sztuki znaleźć można informację, że przedstawienie zrealizowane na jej podstawie już drugi rok z rzędu świeci ogromne sukcesy na Off-Brodway'u. Choć zacząłem zastanawiać się, na ile ta strona internetowa może być wiarygodna. A to od momentu, gdy znalazłem na niej fragment (oczywiście pochlebnej) recenzji, której autor pisze, że osoba towarzysząca mu na spektaklu prawie obsikała się ze śmiechu.

W każdym razie: główny bohater farsy i jej "motor napędowy", adwokat Richard (Robert Ninkiewicz) notorycznie zdradza swoją żonę Stephanie (Joanna Kreft-Baka). Wiedzą o tym oczywiście wszyscy (prócz samej zainteresowanej!): najlepsza koleżanka Stephanie - Peggy (Marzena Nieczuja-Urbańska), kolega Richarda z kancelarii George (Jarosław Tyrański) oraz Kate - sekretarka i aktualna kochanka prawnika (Anna Kociarz). Następuje tu oczywiście seria obowiązkowych dla farsy fatalnych pomyłek, pechowych zbiegów okoliczności, zastawionych pułapek oraz zdemaskowanych lub skutecznych kłamstw bohaterów. W efekcie i tak porządek wszechświata zostaje przywrócony: Stephanie odnajduje pociechę w ramionach czułego George'a, Kate - w ramionach Peggy (wcześniej heteroseksualnej, ale zawiedzionej mężczyznami) a Richarda spotyka zasłużona kara w postaci kastracji ogromnymi nożycami do metalu.

Jedna rzecz jest jednak w sztuce wyjątkowa - cała ta fabuła rozpisana została wyłącznie na wymianę e-maili. A skonstruowanie zawikłanej akcji (i jej końcowe rozwikłanie) wymaga sprawności pisarskiej. Choć podziw dla talentu van Zandta i Milmore nieco słabnie, jak posłuchamy przez moment, o czym ich bohaterowie do siebie piszą. Otóż wyłącznie o seksie. I to w sposób zdecydowanie zbyt subtelny jak dla dam. Zdaję sobie sprawę, że każda farsa potrzebuje odrobiny pikanterii, ale oto pierwsze z brzegu przykłady dialogów: "Chcę, żebyś mi znienacka wetknęła w tyłek kij od szczotki, okręciła mnie jak na karuzeli" lub "Robię dwie rzeczy równocześnie. Czekaj. Tylko spuszczę wodę. Już.".

Ze sposobu konstrukcji farsy wynika jeszcze trudność inscenizacyjna: bohaterowie muszą ciągle być on-line. Reżyser Adam Orzechowski wybrał najprostsze rozwiązanie: posadził piątkę aktorów na krzesłach przed identycznymi, wystylizowanymi stolikami, z identycznymi laptopami na nich (nieciekawa scenografia skądinąd zdolnej Magdaleny Gajewskiej). Właściwie tylko w przerwach pomiędzy scenami aktorzy wstają z krzeseł, by powyginać się dziwnie do dyskotekowej muzyki (skandalicznie niedobra choreografia skądinąd zdolnego Jarosława Stańka). Przy takim tekście i inscenizacji trudno na poważnie pisać o aktorstwie. Jednak z artystów Wybrzeża męczących się w tej sztuce część wypada wyraźnie lepiej. To Ninkiewicz, Kreft-Baka i Kociarz, którzy bawią się swoimi rolami, konsekwentnie, choć subtelnie je przerysowując.

Są takie sztuki, które nie powinny nigdy ujrzeć światła dziennego. Tak jest zdecydowanie z farsą amerykańskich autorów. W połączeniu z nieciekawą inscenizacją, "Skrzynk@Pandory" Teatru Wybrzeże jest poważnym kandydatem do najgorszego spektaklu roku. I to niekoniecznie tylko w Trójmieście.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji