Artykuły

"Ubaw" - na tragedii

Trzy grupy postaci, jak to już dawno uwidoczniono, określają całość budowy "Lilii Wenedy": grupa mityczna - Wenedów, grupa względnego realizmu psychologicznego - Lechitów i grupa karykatury i satyry - Ślaz i św. Gwalbert.

W intencji Słowackiego ta pierwsza, grupa - wenedyjska - w swych nadludzkich wymiarach określa patos dziejowy dramatu, który w wielu zazębieniach zahacza o tragedię życia narodu w epoce popowstaniowej.. Wyróżniającą cechą formalną tego składnika kompozycyjnego jest charakteryzująca go tonacja patosu klasycznego.

Na tej grupie spoczywa ciężar ideowy i uczuciowy dramatu, perspektywy dalekiej, mglistej, lecz jaśniejszej przyszłości.

Druga grupa - Lechitów odpowiada zwykłej w stylu Szekspira formacji realistyczno-psychologicznej; trzecia grupa jest przedmiotem satyry dla autora i uciechy dla widza, którego przecież, zgodnie z tradycją szekspirowską, nie należy nużyć samą grozą tragedii, lecz i - zabawić.

W ujęciu Słowackiego, sądzić by można, pierwszy składnik góruje nad pozostałymi, stąd tradycyjne ujęcie tej tragedii podkreślało patos ofiary i uczuć patriotycznych, wzniosłość postaci na tle grozy wiszącej nad ich głowami nieuchronnej klęski, ironii losu, urągającego z ich krzywdy, i poniżenia.

Reżyser przedstawienia tej tragedii, w teatrze "Ateneum" - Jan Kulczyński poszedł inną drogą. Umniejszył i uprozaicznił rolę pierwszej grupy, wysunął natomiast rolę grupy drugiej, a zwłaszcza trzeciej. Dzięki, czemu patrzymy na ten dramat, pulsujący zarówno napięciem walki narodowej, jak i społecznej, dramat, w którym Słowacki pod postacią Wenedów i ich losów w przyszłości - buduje zręby, przyszłego ludowładztwa, zatrącającego o koncepcje dziejowe Lelewela, Mochnackiego i akcję Towarzystwa Demokratycznego - patrzymy jak na komedię o przejściowych motywach z łezką.

Sednem popisu stają się figlasy Ślaza i balet mimiczno-taneczny św. Gwalberta.

Zamiast poety, który oddaje najwyższy niemal patos przenikającego cały naród bólu patriotycznego - w postaci Derwida, Rozy i Wenedów - ni stąd ni zowąd występuje tu Słowacki w aureoli prezesa Stowarzyszenia Wolnomyślicieli, którego jedyną troską jest ośmieszenie klechów.

Jest w tym ujęciu zupełnie mylne przesunięcie akcentów. Nie przeczymy bynajmniej, że Słowacki po bulii Grzegorza XVI, potępiającego powstanie listopadowe, nie ma zamiaru szczędzić Kościoła, ani jego sług, lecz wysunięcie tego motywu niemal na czoło - przy karykaturalnym okrojeniu wątku patriotycznego - zniekształca zasadniczo proporcje tych składników i zafałszowuje intencje poety. Sztuka naturalnie robi się bardziej zabawna i może liczyć na frekwencje miłośników komedii, lecz cała wartość myślowa i urok "Lilli" rozpłynął się w tych figlasach. Nawet Goniec jako zwiastun przerażającej wieści bawi tu widza błazenadą ruchów.

Przypomnieć się godzi, że dramat się kończy wizją Bogurodzicy, oddającej sprawiedliwość słusznej sprawie Wenedów - i że Słowacki w tej epoce po podróży na Wschód i po "Anhellim" był bardzo daleki od młodzieńczego wolterianizmu, którym pulsuje całe przedstawianie.

Sposób zaś skarykaturowania (zwłaszcza w ruchach) św. Gwalberta zbyt żywo przypomina aktualną kreację Romulusa Durrenmatta przez Jana Swiderskiego, ujętego zresztą świetnie przez aktora, lecz zupełnie mylnie przez reżysera, który nie doczytał chyba uwagi inscenizacyjnej autora o Romulusie. Miał on być "spokojny, opanowany i jasny", a nie obarczony chorobą św. Wita, której atakom, nieprzewidzianym również przez autora, podległ i św. Gwalbert.

Z niemałą prawdą psychologiczną i realizmem ujmuje natomiast reżyser grupę Lechitów (Lech, Gwinona), lecz rozkawałkowanie prozaiczne białego wiersza tej grupy przenosi się na surową rytmikę klasycznego wiersza grupy pierwszej, zacierając granice między tymi grupami.

Ogólnie biorąc - w tym eksperymentalnym i niby uwspółcześniającym ujęciu rozpłynęła się wartość poetycka tragedii, która w tym kształcie może widza zabawić, ale wzruszyć nie zdoła.

Chóralne pieśni harfiarzy, które są wszak liryczną interwencją w akcję dramatu i osądem autora, rozpłynęły się tutaj w kołysankowych melodiach, które przeczą ich "rezurekcyjnej" treści.

Scenografia natomiast i kostiumy Zenobiusza Strzeleckiego nadają sztuce stosowny koloryt i aurę mityczną, choć na tym tle rażą zbyt realistycznie potraktowane ławy podestowe (mnogość kolorowych podpórek).

Uwagi krytyczne dotyczą raczej ujęcia reżyserskiego, niż gry aktorskiej. W granicach prawdy psychologicznej i realizmu scenicznego niemałą siłę wyrazu nadał Roman Wilhelmi roli Lecha; podobna dążność cechowała Izabelę Wilczyńską w opanowanej udatnie roli Gwinony.

Karykaturalną postać Ślaza wyraziście utrwalił w oczach widza Bronisław Pawlik. Henryk Bista w roli św. Gwalberta był wcale zabawny i rozweselał widownię, ale na smutno.

Józef Duriasz mógł odegrać z niemałą prawdą i sugestią rolę Derwida, gdyby go nie krępowała narzucona mu koncepcja zdetronizowanej niesłusznie przez reżyserię roli.

Lilia w ujęciu Hanny Zembrzuskiej miała dużo wdzięku i prostoty, z niemałym taktem i poczuciem miary podkreślała wstrząsające momenty swojej roli.

Barbarze Pietkiewicz w roli Rozy brakło mocy majestatycznej kapłanki i prorokini.

Ryszard Kubiak i Józef Łotysz w roli Polelum i Lelum - wystylizowani poorawnie; ostatni monolog Polelum - mocny i wyrazisty.

Skróty i skreślenia, choć niby konieczne, okaleczyły sztukę, pozbawiając ją wielu ważnych tonacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji