Artykuły

"Lilla Weneda" i nasze sprawy

Teatr Dramatyczny w Legnicy, głównie za sprawą swego dyrektora artystycznego, wydaje się posiadać wyraźnie sprecyzowaną i konsekwentnie realizowaną linię repertuarową. Zmaganie się z klasyką, a tym bardziej klasyką polską nie jest rzeczą łatwą. Jednak już przy okazji "Dziadów" Jerzy Jasielski z zespołem aktorskim dowiedli, że potrafią umiejętnie zaprezentować dramaturgię romantyczną współczesnemu widzowi.

Po mniej udanych realizacjach sztuk Witkacego i Strindberga, Jasielski znów powraca do romantyzmu Tym razem realizuje "Lillę Wenedę" Słowackiego - dramat stosunkowo rzadko goszczący ostatnio na polskich scenach. Realizatorzy tego spektaklu próbują mówić o dzisiejszych ludziach, o nas samych, wersami XIX-wiecznego dramatu.

Struktura "Lilii Wenedy", zbudowana przez Słowackiego, oparta jest na romantycznej zasadzie syntezy antynomii. Reżyser konsekwentnie operuje w tym przedstawieniu symboliczną barwą. Jest tutaj biel niewinności, czerń zła i czerwień szaleństwa oraz zemsty. Te właśnie nastroje - stany emocjonalne pointują poszczególne sytuacje sceniczne. Dramat, ten można rozpatrywać na kilku różnych poziomach, np. jako zwykłą opowiastkę historyczną z morałem. Może to też być dramat człowieka; którym władają ciemne moce (możliwe do przeniesienia na zbiorowość) włączonego w tryby dialektycznego kołowrotu, gdzie cnota zniszczona przez zło rodzi zemstę. Wreszcie trzecia warstwa wydobyta na jaw to dualizm natury Polaków. Prostactwo, pycha, wojowniczość to jedna strona medalu i tacy są Lechici, którzy najechali krainę Wenedów - sentymentalnych, uduchowionych, zatopionych w mistyce. Takie właśnie jest przecież nasze rozdarcie między sentymentem a rzeczywistością. Wydaje mi się, że wszystkie trzy pola interpretacyjne mają swoje uzasadnienie również w spektaklu Jasielskiego.

Ta swoista postuniwersalizacja dramatu powoduje, że jest on czytelny dla każdego. Mocną stroną spektaklu jest wyrównane i rzetelne aktorstwo, Lilia Weneda (Danuta Kołaczek), Roza - jej siostra (Mirosława Olbińska) i Gwinona (Krystyna Hebda) tworzą razem barwną trójwymiarową kompozycję. Dzieląc między siebie strefy wpływu i sposoby oddziaływania - każda z nich grała na innej strunie Derwidowej harfy.

Z męskiej części zespołu podobał się Mariusz Olbiński, który dowodząc swoich możliwości interpretacyjnych kreowaną przez siebie postacią Ślaza kontrastował i równoważył nastrój rządzący spektaklem. Szkoda tylko, że pozostałe elementy przedstawienia są nieco słabsze. Zarówno scenografia, w której aktorzy wydawali się nie czuć zbyt pewnie, jak i muzyka nużyły swoją monotonią i raziły wielokrotnością powtórzeń tak jakby inwencji ich realizatorom wystarczyło tylko na pierwszy akt. Mimo to mogę jednak polecić legnickie przedstawienie tym, którzy na deskach scenicznych chcą zobaczyć ciekawą inscenizację rodzimej klasyki, zwłaszcza gdy bohaterami jej możemy być my sami, uwikłani w historię i własną naturę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji