Artykuły

Moja historia - Aldona Orman

- Z Barbarą Milecką z "Klanu" łączy mnie tylko jedno: obie jesteśmy bardzo energiczne. Poza tym różnimy się wszystkim - zwierza się Aldona Orman, aktorka warszawskiego Teatru Kwadrat.

Iwona Banach: - Kilka lat temu zagrała pani Sandrę w serialu "Życie jak poker". Od jakiegoś czasu oglądamy panią w "Klanie" w roli Barbary Mileckiej. Rola ta przyniosła pani popularność.

Aldona Orman: - To prawda. Postać Barbary została wymyślona przez scenarzystę i producenta serialu. Czy jestem do niej podobna? Tylko fizycznie. Mamy z Barbarą zupełnie inną konstrukcję psychiczną, inny sposób myślenia, inaczej się zachowujemy. Nawet gdybym w życiu znalazła się w takich sytuacjach jak Barbara w filmie, inaczej rozwiązywałabym problemy, które się przed nią piętrzą. Mimo to lubię tę postać. Bronię jej nawet. Staram się, by w serialu była bardziej ludzka, aniżeli jest w scenariuszu. Bo ja nie lubię intryg, obłudy. Jestem, jak ona, osobą energiczną, ale unikam zawiści. Wolę szczerość i otwartość. Jak mi się coś nie podoba, po prostu o tym mówię. Jak coś mnie zachwyca - też to podkreślam,

- Ile ról, tyle wcieleń, a każda - czy to w serialu, filmie czy teatrze - to nowe wyzwanie...

- Im więcej różnorodności w grze im więcej nowych wcieleń, tym ciekawiej. Można się zmagać z rolą, sprawdzać się... Dlatego staram się korzystać z różnych propozycji. W "Fircyku w zalotach", spektaklu wystawianym w Zamku Królewskim, gram główną rolę Podstoliny, w serialu "Glina" wyreżyserowanym przez Pasikowskiego - panią psycholog, w "Stacyjce" radną, w telewizji zaś, razem z Andrzejem Grabowskim, jesteśmy od niedawna gospodarzami programu "Śpiewanie na wezwanie".

- Zagrała już pani rolę swego życia?

- Nie! Wciąż jest przede mną. Do tej pory powierzano mi role kobiet jednowymiarowych - złych albo dobrych. A to, co mnie interesuje, co noszę w sercu, to rola kobiety o bardziej skomplikowanej psychice, wnętrzu. Marzy mi się rola dramatyczna...

- Pojawiła się pani w polskiej telewizji dość nagle w 1999 roku. Od skończenia studiów aktorskich minęło prawie dziewięć lat. Co działo się z panią w tym czasie?

- Rzeczywiście. Zaraz po studiach, z dyplomem wrocławskiej szkoły teatralnej, wyjechałam do Niemiec. Tam wyszłam za mąż. Był to jakiś etap w moim życiu. Małżeństwo po dziewięciu latach skończyło się rozwodem. I tyle.

- Nie bała się pani nowego życia w Polsce?

- Wtedy, w 1999 roku, wracając do kraju, znalazłam się w zupełnie innej rzeczywistości, I na początku naprawdę było mi bardzo ciężko, Musiałam niemal od nowa uczyć się żyć. W nowym mieście, bez pracy, odłożonych pieniędzy, przyjaciół. Czasem nawet myślałam, że sobie nie poradzę, że to wszystko mnie przerasta. Ale nawet jeśli wieczorem popłakałam sobie w poduszkę, rano brałam prysznic i ruszałam przed siebie. Do przodu. A potem nagle okazało się, że jestem na tyle silną osobą, że mogę sobie budować życie od początku, że daję sobie radę w ciężkich sytuacjach.

- A nie myślała pani, że żal tego, co było?

- Nie należę do ludzi, którzy zastanawiają się nad tym, co było, nie rozpamiętuję. Jeśli już podejmuję jakąś decyzję, nie zmieniam jej, nie waham się, nie cofam. Na wyjazd do Polski zdecydowałam się po długim namyśle, po wielu próbach sklejenia związku, w którym byłam. Człowiek jest stworzony, by kochać, dzielić się uczuciami, emocjami z drugim człowiekiem. Ważne jest, by mieć co wspólnie przeżywać. Ale miłość nie jest dana raz na zawsze. Jeśli się o nią nie dba, nie pielęgnuje, nawet to najpiękniejsze uczucie gaśnie. Odeszłam od męża, kiedy oboje zrozumieliśmy, że związek bez porozumienia, bez miłości, dłużej nie przetrwa. Szczęśliwie nie mieliśmy dzieci, które by cierpiały po naszym rozstaniu...

- Czy dom rodzinny miał jakiś wpływ na to, kim pani jest dzisiaj?

- Naturalnie. Jest we mnie to, czego nauczyli mnie rodzice, wszystko, co złożyło się na moje dzieciństwo. Wychowałam się w Końskich, niewielkim miasteczku między Warszawą a Kielcami. Moja starsza o sześć lat siostra wciąż tam mieszka. Tata też. Odeszła niestety moja mama, która była moją powierniczką, najbliższą mi osobą, Ciepła, kochana - byłyśmy bardzo związane emocjonalnie. Kiedy żyła, nasz dom wyglądał inaczej. Była silną osobowością. Trzymała wszystko w garści. I to ona doradzała mi w wielu sprawach.

- A co rodzice powiedzieli, kiedy okazało się, że chce pani zostać aktorką?

- Zdziwili się bardzo. W liceum chodziłam do klasy biologiczno-chemicznej i wtedy miałam zostać biologiem albo lekarzem. Decyzję o tym, by zdawać do szkoły teatralnej, podjęłam w ostatniej chwili. Mimo to zdałam bez problemów. 30 maja 1991 roku wystąpiłam w dyplomowym przedstawieniu "Króla Leara" i zostałam aktorką,

- Na co pani, aktorka z dyplomem, liczyła, wyjeżdżając do Monachium?

- Wtedy na nic nie liczyłam. W szkole aktorskiej radziłam sobie nieźle, byłam przez moich profesorów chwalona. Myślałam, że skoro tak, dam sobie radę wszędzie. Byłam młodziutką, pełną optymizmu dziewczyną,

- I jak dawała sobie pani radę?

- Podobnie jak wielu innych aktorów, którzy przybywali do Niemiec, kariery aktorskiej nie zrobiłam. Bariera językowa, obcy akcent okazały się zbyt silne. Grałam w kilku filmach, najczęściej emigrantkę ze Wschodu, która pracuje w Niemczech na czarno. Zagrałam też w teatrze, co było sporym sukcesem. Myślę, że zrobiłam tyle, ile mogłam w tamtych warunkach. Ale to wciąż było bardzo niewiele.

- To wtedy dowiedziała się pani o castingu do serialu "Życie jak poker"?

- Zastanawiałam się akurat, czy zostać w Niemczech, czy wracać do kraju, kiedy dowiedziałam się o tym castingu. Przyjechałam 1200 km z Monachium do Wrocławia, wygrałam casting i dostałam rolę Sandry. Jakby los zdecydował o tym, że zaczęłam przyjeżdżać do Polski. W końcu zdecydowałam się, by tutaj zostać.

- Znalazła pani swoje miejsce na ziemi?

- Przede wszystkim chciałam normalnie żyć, a na to składa się i dom, i praca, i przyjaciele. I miłość...

- Dom pani ma?

- Wciąż wynajmuję mieszkanie, ale już wkrótce będę miała własne. Właśnie je wykańczam.

- Praca?

- Jeszcze w czasie kręcenia "Życia jak poker" dostałam propozycję pracy w warszawskim Teatrze Kwadrat, Los znowu się do mnie uśmiechnął - za rolę w sztuce "Nie teraz, kochanie" zebrałam świetne recenzje. Od tamtego czasu zagrałam w czterech spektaklach, m.in. w "Oknie na parlament", "Wszystko w rodzinie" czy "Sługa dwóch panów".

- A miłość? Znalazła ją pani?

- W tej chwili jestem sama. Ale na pewno znajdę miłość, bo bardzo tego chcę, Miłość buduje wszystko. Więcej nie powiem. To bardzo osobiste sprawy i pragnę zostawić je dla siebie.

- Jest pani szczęśliwą kobietą?

- Myślę, że tak. Chociaż, jak każdy, mam w życiu chwile miłe i trudne. Ale problemy są po to, by je rozwiązywać, a nie o nich opowiadać.

- Są aktorki, które oglądając się w lustrze, dostrzegają na twarzy upływ czasu. Pani miewa takie myśli? Robi pani coś, żeby utrzymać tak świetną figurę, urodę?

- Każda kobieta chce dobrze wyglądać i denerwuje się, kiedy na przykład pojawiają się zmarszczki. Ale to sprawa ciała, a ono tak naprawdę nie wygląda dobrze, jeśli nie ma się fajnego wnętrza, ducha... Można się pięknie opakować. I co z tego? A emocje, uczucia, sprawny umysł, sposób myślenia... Bez tego opakowanie jest niewiele warte.

- Ale w ładnym człowieku chętniej szuka się wnętrza.

- Oczywiście, ja też mam kosmetyczkę, fryzjera - od lat tych samych. Nikt mi ich nie polecał. Trafiłam do nich przypadkowo. Myślę, że mam intuicję, a instynkt podpowiedział mi, że mogę im zaufać. Oczywiście nie siedzę u nich godzinami. Zaglądam, kiedy wiem, że muszę wyglądać wyjątkowo dobrze, Ale sama nie oceniam nikogo po wyglądzie, Staram się go najpierw poznać...

- Każdemu zależy, żeby ładnie wyglądać, mieć dobrą kondycję. Z tego bierze się chęć życia, o której pani mówiła?

- Pewnie, że tak. Jeśli jestem szczupła, to jest mi lekko, dobrze się czuję. Dlatego wstaję rano i o 7 idę na zajęcia z jogi albo do klubu fitness. Niedawno zainstalowałam w swoim nowym mieszkaniu wannę z hydromasażem. To wspaniały wynalazek. Wieczorem, kiedy wracam po spektaklu z teatru, kąpiel w uspakajających olejkach eterycznych działa tak, że następnego dnia wstaję jak nowo narodzona. Jednak kiedy mogę, uciekam w góry. Najchętniej w okolice Ustronia, gdzie mam przyjaciół. W sierpniu ubiegłego roku prowadziłam tam wybory Miss Polonia. Wtedy odkryłam to miejsce i przepiękne krajobrazy. Tam zaprzyjaźniłam się z bardzo ciepłymi, serdecznymi i otwartymi ludźmi. Bardzo lubię góry, bardziej niż morze. Kiedy tylko mam chwilę czasu, wsiadam w pociąg i jadę do Ustronia.

- Pociągiem?

- Bardzo lubię jeździć samochodem. Jeżdżę szybko, ostro, ale bezpiecznie. Myślę, że mam taki męski stosunek do auta. Jeżdżę nim, kiedy chcę zwiedzać. Ale pociągiem jedzie się bezpieczniej. Wsiadam w Warszawie i trzy godziny później jestem w Ustroniu.

CO JEST DLA MNIE NAJWAŻNIEJSZE

Aldona Orman: Dla mnie najważniejsze jest chyba to, żeby przeżyć życie tak szczęśliwie, jak tylko się da. Żeby realizując swoje plany i dążenia, nie zapominać o tym, że jest się wśród innych ludzi, których niechcący można skrzywdzić albo którym czasami trzeba pomóc. I aby za jakiś czas, na końcu drogi, móc bez wstydu spojrzeć sobie w twarz i powiedzieć, że nie szkodząc nikomu, coś się w życiu osiągnęło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji