Gęba zgrywy
Przedstawienie "Ferdydurke" przygotowane przez Teatr Provisorium i Kompanię Teatr z Lublina uruchamia strumień myśli o niebezpiecznym posmaku oczywistości. Lektura powieści Witolda Gombrowicza oferuje sporej wagi przeżycie artystyczne i emocjonalne.
Siłą faktu każda adaptacja ogranicza to przeżycie, by nie rzec: spłaszcza: Rewelacyjne w demaskatorskim okrucieństwie sceny z życia młodzieży w niebezpiecznym wieku intensywnego pulsowania hormonów, pobudzają wyobraźnię czytelnika. Wyobraźnię widza teatralnego w dużym stopniu wyręcza sceniczny konkret. Nade wszystko ciało i osobowość aktora. Lubelski spektakl sprawia nieodparte wrażenie, jakby inscenizatorów interesowała wyłącznie cielesność postaci - zwłaszcza jej część od pasa w dół. Ściśnięci w ciasnej szkolnej ławie młodzieńcy z bohaterem Józiem pośrodku oraz orbitującym wokół nich belfrem, z upodobaniem np. poddają swą męskość próbie ręki. Scena budzi nieopisany rechot młodzieży na sali. Cała filozoficzna warstwa "Ferdydurke" rozpływa się w łatwym humorku dalszych, podobnie markowanych scen, by wygrywać ich kontekst sytuacyjny. Niesmak po pierwszych scenach w szkole nie pozwolił mi w pełni odebrać atutów widowiska. Z całą pewnością była nim maestria aktorska, zwłaszcza Jacka Brzezińskiego w rolach: Pimki, Bladaczki, Wuja Konstantego. Przekonywał zagubiony inteligent Józio Witolda Mazurkiewicza oraz dynamiczni, szczególnie w scenie pojedynku na miny - Jarosław Tomica i Michał Zgiet.