Artykuły

Pożytki z monogamii

Istnieje typ reżyserów wiernych jednemu autorowi, u którego odna­leźli cały swój świat, własny typ wrażliwości i humoru. Inscenizując teksty ukochanego pisarza, czują się jak ryba w wodzie i żaden nie ma dla nich jakichkolwiek tajemnic. Twórczość Gombrowicza to dla Wal­demara Śmigasiewicza swoisty azyl. Parę sezonów temu nagrodzono je­go reżyserię "Kosmosu" z krakow­skiej Bagateli, chwalono gdyńską "Iwonę", mniej udany, acz nie po­zbawiony scen interesujących był kaliski "Ślub". Śmigasiewicz znalazł sposób na inscenizowanie dzieł Gombrowicza - zanurza je wszyst­kie w jednorodnej stylistyce, w każ­dym spektaklu dokonuje podobne­go wykrzywienia rzeczywistości. Niby dba o realizm, psychologiczne

motywacje, a jednocześnie przycze­pia bohaterom do szyi niewidzialny odważnik, ciężarek z napisem: "For­ma". Tak też dzieje się w łódzkiej "Ferdydurke" z Teatru Powszechne­go. Aktorzy nieoczekiwanie zastyga­ją w nieoczekiwanych gestach i po­zach, ledwie startując do czynności, jak Zutka i Młodziakowa podczas gry w tenisa. Podczas lekcji o Sło­wackim klasa Józia zmienia się w żywy obraz - pomnik narodowe­go zachwytu. Niektóre działania wy­konywane są z nadmierną drobiazgowością, powolnością, namasz­czeniem: tak demoniczny Pimko Krzysztofa Baumana schodzi z sufi­tu, zsuwając się po ścianie za pomo­cą czekanika-laski. Reżyserska inter­wencja w gry i gierki rozdokazywanych aktorów stwarza wrażenie, jakbyśmy, patrząc na scenę, patrzyli na taflę zmatowiałą jak stara szyba, po­rysowaną jak blat stołu, jak rolka ta­śmy z filmem ery niemego kina.

Izolatka

Pułapka, w którą schwytany jest Józio, ma w przedstawieniu postać niezwykle konkretną. To pokój z kil­koma drzwiami, przez które poza bohaterem swobodnie wchodzą i wychodzą wszystkie postaci. Uwię­ziony w niedojrzałości Józio nie mo­że się z niej wydostać. Szarpie za klamkę, wyważa zawiasy, w końcu dostaje pęk kluczy, ale żaden nie pa­suje. Skoro on nie da rady wyjść na świat, musi czekać, aż świat przyj­dzie do niego. Izolacja rodzi fantas­magorie. Do szarego, pustego pomieszczenia wpełza szkolna klasa, Młodziakowie przemieniają je w swoje mieszkanie, a ciocia i wuj w wiejski dwór. Śmigasiewicz sta­wia istotny akcent na prologu spek­taklu, gdzie dokłada monologujące­mu Józiowi Gombrowiczowskie wątki biograficzne z "Dziennika", przez cały czas bohater dźwiga ze sobą walizkę: wewnątrz znajduje się zapewne rękopis "Pamiętnika z okresu dojrzewania".

Grający Józia Mariusz Siudziński nieraz sięga po slapstikowe ga­gi, ale szybko wraca z terytorium farsy: jego bohater ma poczucie własnej groteskowości. Dlatego wpada raz w jeden nastrój, raz w drugi. Bohater "Ferdydurke" ma w Łodzi mniejszą świadomość te­go, co mu się przydarza, został przez reżysera dyskretnie wycofa­ny - właściwie przypatruje się światom i ludziom wokoło. Dobrze rozegrany jest drugi plan, Śmigasie­wicz zadbał o wyraziste postaci epizodyczne. Zapamiętujemy blond cielesność Zuty (Karolina Łukasiewicz) - jej pensjonarskość to nie lolitowaty czar, ale kanciaste i jakby chłopięce ruchy, jakby dziewczyna była chudą i długą poczwarką, z której jeszcze nie wia­domo, co wyjdzie. Zwraca uwagę energiczna Ewa Sonnenburg jako Młodziakowa, dosłownie rozsta­wiająca partnerów po kątach.

Przykład Zosi

Smutno i źle kończy się ta "Fer­dydurke" - Zosia (Jolanta Jackow­ska) rzuca się na szyję Józiowi i nie chce puścić. To kolejna pułap­ka Pimki, demiurga i krytyka tego świata, pilnującego, aby bohater nie został pisarzem, nie tracił cza­su na głupstwa. Gdyby Waldemar Śmigasiewicz wzorem rezolutnej pannicy rzucił się na szyję Gom­browiczowi i nie chciał puścić, nie tylko Pimko byłby bardzo, bardzo zadowolony. Z misji wystawiania dzieł autora "Ślubu" można prze­cież uczynić pomysł na siebie jako artystę. Jak się zrobi wszystkie dramaty i powieści, trzeba zabrać się za "Dzienniki", potem adapto­wać poszczególne opowiadania. Wracać co jakiś czasu do "Porno­grafii", "Ferdydurke" i odczytywać je na nowo. Kiedy Śmigasiewicz wystawia Gombrowicza, widzę lekkość reżyserskiego pióra, świa­domość prowadzenia aktorów, wiarę w sens pytań, jakie zadaje się im na scenie. Kiedy sięga po klasykę (smutne przypadki kra­kowskich "Makbeta" i "Edypa") lub teksty współczesne, opuszcza go pewność i klarowność teatralne­go języka.

Instynkt samozachowawczy po­winien więc podpowiedzieć reżyse­rowi, żeby zostać przy tym, co robi naprawdę dobrze. Monotematyczność w teatrze niekoniecznie bywa wielkim złem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji