Artykuły

Bronowice, Zakopane i Małoszyce albo tradycja zdekonstruowana

Oblicze Teatru Narodowego kształtują obecnie przede wszystkim inscenizacje dyrektora artystycznego tej sceny, Jerzego Grzegorzewskiego. Po inauguracyjnym przedstawieniu "Nocy listopadowej" wystawił on "Ślub" Gombrowicza, oparty głównie na tekstach Witkacego własny scenariusz zatytułowany "Halka Spinoza" oraz ostatnio "Sędziów" Wyspiańskiego. Grzegorzewski dokonując z dzisiejszej perspektywy rewizji tradycji, szczególną pozycję wyznaczył w niej owym trzem "twórcom nowoczesnego dramatu polskiego, których dzieła w znacznym stopniu uformowały nie tylko dwudziestowieczną świadomość zbiorową, ale i estetykę teatru. Stara się on odczytać inscenizowane utwory w porządku odmiennym niż ten, w którym zostały napisane, zderza je z innymi tekstami, burzy kompozycję, a więc poddaje zabiegom dekonstrukcji.

"Ślub" rozegrał Grzegorzewski w niewielkiej przestrzeni kameralnej sceny wokół czarnej dziury, uzyskanej dzięki opuszczeniu ogromnej zapadni. Przypomina ona lej powstały po wybuchu bomby, zwłaszcza że na początku unosi się nad nią spadochron. Z tej ciemnej otchłani wyłania się Henryk odziany w wojskowy mundur, ale wraz z Sobowtórem, który w pewnych sytuacjach będzie go zastępował. Henryk ma więc sen, w którym zmuszony jest uczestniczyć, lecz czasami przygląda mu się z pozycji widza. Przy tym Grzegorzewski zmienił wiek postaci. Henryka, Władzia i Manię grają aktorzy dojrzali, natomiast Ojca, Matkę i Pijaka - młodzi. Rodzice ukazują się Henrykowi tacy, jacy utrwalili się w jego pamięci w okresie dzieciństwa - jednakże pozbawieni właściwego starości autorytetu. Dlatego scena uznawania przez syna władzy ojca przybiera kształt Matejkowskiego "Hołdu pruskiego", a więc zapisanej w kolektywnej podświadomości kliszy. Pijak wkracza na scenę w otoczeniu powracających z wojska do cywila rezerwistów, z wielkimi chustami na ramionach, wystarczy jednak, by kichnął, a sen Henryka nagle się kończy. W trakcie przygotowań do uroczystości ślubnych grupa dworzan wchodzi rozśpiewana z trumną, przywołując scenę grzebania strojów i masek, czyli odrzucenia ideologii, z epilogu "Operetki". Wszyskie te rozwiązania zakłócają wewnętrzną logikę utworu i powodują, iż tracą wagę kwestie moralnej odpowiedzialności człowieka za własne czyny. Ponadto Jan Peszek wydobywając w zachowaniu Henryka rysy błazeństwa czy kabotyństwa sprawił, że jego rozważania nabrały charakteru retorycznego.

Niektóre sytuacje sceniczne bądź elementy dekoracji (kościelna ławka i kareta) wywodzą się z przedstawienia "Ślubu" wyreżyserowanego przez Grzegorzewskiego w 1976 roku w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Ale warszawski "Ślub" jest zaledwie bladym cieniem wrocławskiego. Co dziwniejsze, przez spore grono recenzentów oceniony został niezwykle wysoko, a nawet uznany za najlepszy spektakl minionego sezonu. Bodaj tylko Elżbieta Morawiec przytomnie potraktowała ów "Ślub" jako porażkę reżysera.

Natomiast chłodno, jeśli nie niechętnie, przyjęto na ogół autorskie przedstawienie Grzegorzewskiego "Halka Spinoza albo Opera utracona albo Żal za uciekającym bezpowrotnie życiem". Ukazany w nim został Witkacy w latach dwudziestych w Zakopanem, kręcący awangardowy film oparty na motywach Moniuszkowskiej "Halki". Witkacy usiłuje zastosować w kinie teorię Czystej Formy, ale jego eksperyment kończy się katastrofą. Na planie oprócz ekipy filmowców, gwiazd opery i zakopiańskich dandysek pojawiają się zatrudnieni jako statyści górale, którzy ze sporym sceptycyzmem przyglądają się twórczym zmaganiom, mękom duchowym i erotycznym obyczajom artystów. Czasami nawet tłumaczą temu zblazowanemu towarzystwu, że piękno jest nierozdzielnie związane z prawdą i dobrem, świat urządzony został przez Boga, a miłość łączy dwie przypisane sobie osoby, przemawiając słowami "Historii filozofii po góralsku" ks. Józefa Tischnera. Inteligenci konfrontowani są więc z chłopami jak w "Weselu" Wyspiańskiego. W trakcie burzy, wśród grzmotów i błyskawic, nawiedza zresztą Witkacego widmo Rycerza z Giewontu, czyli Zawiszy Czarnego z "Wesela". Już po zakończeniu pracy nad filmem z górnego balkonu rozlega się aria Halki, w epilogu zaś górale wnoszą ciało dziewczyny, która jak w operze Moniuszki rzuciła się z rozpaczy w przepaść. Witkacy pochyla się nad nią z czułością, zdumiony niespodziewanym przeniknięciem się sztuki i życia, ogarnięty przeczuciem własnej samobójczej śmierci. Niestety, grany przez Krzysztofa Wakulińskiego Witkacy jest najsłabszym punktem tyleż komicznego, co melancholijnego spektaklu.

Wystawiając "Sędziów" postanowił Grzegorzewski przenieść karczmę Samuela z Huculszczyzny do Bronowie. W "Weselu" parokrotnie wspominana jest żydowska karczma, z której przybywają Żyd, Rachel i Dziad. W spektaklu sytuacja ta uległa odwróceniu. Do karczemnej izby dochodzą odgłosy zabawy weselnej. Na obrzeżach sceny pojawiają się tanecznicy skandujący "Albośmy to jacy, tacy" i przechadza się Poeta z Rachelą ("A tak, a tak: I przez ogród pójdę, przez sad"). Ale weselnikami okazują się także Sędzia, Nauczyciel, Aptekarz i Wójt wkraczający do izby jako komisja śledcza oraz wezwany do umierającej Jewdochy Ksiądz. Tytułowi sędziowie, z akompaniamentem kwartetu smyczkowego, śpiewają: "Sen, muzyka, granie bajka" i paradują w groteskowych perukach. Z kolei duchownego grupa osób odprowadza do drzwi karczmy i żegna słowami "Ksiądz dobrodziej łaskaw bardzo. / Proszę nas nie zapominać". Tak Grzegorzewski nie tylko rozbija fakturę "Sędziów", wprowadza kontrapunkt, lecz zderzając oba dramaty, uzyskuje dodatkowe napięcia i wydobywa wzajemną obcość dwóch przenikających się światów, żydowskiego i polskiego.

W przedstawieniu rodzajowość uległa stonowaniu. Wnętrze izby markują dwie ściany. Wewnętrzną, z przezroczystego tworzywa, jakby szklaną, przecinają filary i zawieszone w kilku miejscach drewniane ramy okien. Zewnętrzną pokrywa gruba warstwa farby w kolorze ultramaryny. Jedynymi sprzętami w karczmie są stylowe krzesło i dwa muzyczne kotły. Samuel odziany jest w długi, czarny płaszcz, nosi jarmułkę i ma czarną brodę, ale w trakcie modlitwy nie nakłada na głowę tałesu i nie zapala szabasowych świeczników. W wyglądzie i stroju Natana nic nie zdradza pochodzenia. Natomiast Joas ma rude włosy i kręcone pejsy. Mimo wszystko w zakończeniu wyraźnie ukazane jest wyizolowanie żydowskiej rodziny. Oskarżycielskiej mowie i agonii Joasa oraz lamentowi Samuela pozostałe postacie przyglądają się z dystansu, często przez szklaną ścianę. W trakcie rozmowy z Jahwe Samuel pozostaje sam i bynajmniej nie pochyla się nad trupem syna. Joas przechodzi bowiem w głąb sceny i ustawia się tyłem. Jukli kładzie mu na głowę białe płótno. Słychać śpiew modlącego się kantora. Samuel siada na przodzie sceny i zdławionym głosem dokonuje rozrachunku z sobą i z Bogiem. Na końcu kładzie się na podłodze, bezsilny i zdruzgotany. W tym czasie wbiega Dziad i na filarze z lewej kreśli znak krzyża w kółko powtarzając: "Powrócisz mnie Panie wszystkie, które wziąłeś". Grzegorzewski ogołaca więc scenę, burzy iluzję, pozwala sobie na grube żarty, ogranicza środki ekspresji aktorów, aby wydobyć ze sztuki Wyspiańskiego ton czystego tragizmu.

W "Sędziach" w ramach tej poetyki powstało szereg znakomitych ról: Samuel Jerzego Treli, twardy i bezwzględny, odnoszący się jednak do młodszego syna z najdelikatniejszą czułością; Natan Krzysztofa Globisza, pragnący cynicznym i hałaśliwym zachowaniem zagłuszyć własny lęk przed ojcem oraz ludzką i boską sprawiedliwością; Dziad Mariusza Benoit, żyjący nadzieją ujrzenia klęski swego wroga i uprawiający w tym celu czarną magię (podrzuca zdechłego kota Samuelowi); pogrążona w półśnie, jakby zahipnotyzowana, pragnąca tylko śmierci Jewdocha Ewy Konstancji Bułhak. Interesująco zarysowane są też postacie drugoplanowe, choćby Urlopnik Arkadiusza Janiczka czy Jukli Michała Pawlickiego. Największym dokonaniem aktorskim jest jednak Joas Doroty Segdy, słaby i chorowity, powłóczący nogami, drżący z powodu najmniejszego wzruszenia, przemawiający, śmiejący się i płaczący wysokim i łamiącym się głosem. Segda w przejmujący sposób zagrała Sprawiedliwego, pełnego wewnętrznej czystości i radości, ale nie będącego w stanie uniknąć roli niewinnej ofiary.

Grzegorzewskiemu udało się nie tylko stworzyć wybitne przedstawienie, ale, podobnie jak wcześniej w przypadku

"Wesela" czy "Nocy listopadowej", przybliżyć dramat Wyspiańskiego dzisiejszej wrażliwości estetycznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji