Artykuły

Szkic do większej całości

Dziwne to nowe przedstawienie Grzegorzewskiego. Wystudzone, wręcz beznamiętne, grane i reżyserowane w poczuciu zagadkowej rezygnacji, jakby w przekonaniu, że teatr jest gdzie indziej.

Jerzy Grzegorzewski zapowiedział, że "Sędziowie" to pierwsza część wielkiego tryptyku scenicznego, swoistego hołdu składanego Wyspiańskiemu. Hołd będzie na raty. Po "Sędziach" idzie "Wesele" i 'Studium o Hamlecie". Tymczasem jednak mamy do czynienia z samoistnym przedstawieniem i tak trzeba je rozpatrywać. Ale jak to zrobić? Już na samym początku wpadają na scenę gdzieś zza kulis spleceni mocnym uściskiem roztańczeni weselnicy. Tupią niemiłosiernie w rytm "Jacy tacy, jacy tacy". Przynależą do tego, co dzieje się gdzieś za sceną, czego nie widać. Od razu ogarnął mnie żal za "Weselem", tym granym gdzieś obok, niewidocznie. Aktorzy bezceremonialnie dawali się wysysać owej tajemnej rozwibrowanej przestrzeni. Nie ukrywali, że bardziej interesuje ich huczna zakulisowa zabawa.

W takim ułożeniu "Sędziowie" są jak widmo z "Wesela". Rozbawieni goście są gdzieś za ścianą. W izbie, w ciszy, z boku odbywają się rozmowy z widmami. Ryzykowny to zamiar, bo przecież "Wesele" jest o wiele mocniejszym tekstem i z łatwością pochłania wątłych "Sędziów", odbierając im autonomię i moc całą. Kto wie, może w przyszłości, gdy tryptyk będzie gotów, każdy z widzów będzie mógł sam wybrać co woli oglądać, i w której izbie chce się znaleźć. Na razie jednak "Sędziowie skazują nas na siebie.

Jak zawsze a Grzegorzewskiego mamy do czynienia z niebywałym wyrafinowaniem. W "Sędziach" oprócz równoległości z "Weselem" reżyser zastosował jeszcze jeden zabieg: całe przedstawienie ujęte jest w cudzysłów, jakby było w całości zacytowane. Najbardziej oczywistym kluczem do takiej interpretacji jest scenografia. Na małej scenie Teatru Narodowego Barbara Hanicka zbudowała karczmę Samuela (piękną!) ze ścianami pomalowanymi na ultramarynowo. Ten kolor stosowany przez Wyspiańskiego jeszcze przed Yves Kleinem położony na wewnętrzne ściany izby czyni całą przestrzeń nieco psychodeliczną. Dodatkowo ultramaryna przepływa odcieniami jak morskie fale (trochę jak na "morskich" płótnach Dwurnika). Ale to nie jest izba, w której toczy się gra. Aktorów od niebieskich ścian oddzielają wielkie tafle pleksiglasu, pokruszone na krawędziach, miejscami półprzejrzyste, ale jednak izolujące doskonale. Między drewnianymi ścianami karczmy a pleksiglasowym akwarium powstaje wąski korytarz, gdzie mogą przemykać się osoby z "Wesela", które zresztą czasem wkraczają w przestrzeń "Sędziów" zupełnie jawnie i bezceremonialnie, jak choćby Rachel (Magdalena Warzecha) i Poeta (Marek Barbasiewicz). Przeźroczyste plastikowe akwarium oprócz wspaniałej scenicznej urody ma przecież funkcję znaczeniową. Jest właśnie przezroczyście niewidzialnym cudzysłowem dla całego przedstawienia, tworzy gablotę, rodzaj laboratorium, w którym przeprowadza się eksperyment na "Sędziach".

Eksperyment jest próbą zmierzenia się ze sprawiedliwością, a raczej niesprawiedliwością. Widzowie otrzymują możliwość chłodnej obserwacji tego, co wydarzyło się w Samuelowej karczmie. Spokojnie przyglądają się bezkarności niesprawiedliwości i fałszywych oskarżeń. Potem umiera Joas (Dorota Segda), być może rażony nikczemnością Samuela (Jerzy Trela). Opada w ramiona ojca z rozkrzyżowanymi ramionami jak Chrystus zdejmowany z krzyża, upada na podłogę, ale po chwili wstaje zrywając teatralną iluzję, tak jak to zwykli czynić ścielący się gęsto trupem bohaterowie sztuk Witkacego. Iluzja i powaga "Sędziów" jest zresztą rozbijana co chwila. To podpis Grzegorzewskiego, sygnatura gwarantująca autentyczność dzieła. Na przykład od samego początku na proscenium stoją dwa kotły, takie jakich używają perkusiści w orkiestrach symfonicznych. Oczywiście nie służą do grania. Okazuje się, że są to kadzie pełne wody, w której można się umyć. Zupełnie niepoważni są też tytułowi sędziowie. Noszą ufryzowane siwe peruki i jawnie pajacują, za nic mając sprawiedliwość. Oczywiście spieszą się do sąsiedniej izby, na wesele, nie bacząc na skutki wyroku. Skandują kwestie zgodnym chórem. Respektem można by ich więc obdarzyć jedynie w węgierskiej operetce. Sceny groteskowe zestawiane są ze zdarzeniami pełnymi patosu, dryfującymi w stronę rytualizacji procesu sądzenia. Trudno nie uwierzyć w lamentację Samuela. Jerzy Trela na potrzeby tej sceny uruchamia najczulsze struny swojego aktorstwa. Jego spokojna rozpacz zaczyna budzić silne emocje wśród widzów, ale to już przecież koniec przedstawienia. Pozostajemy sami z własną dezorientacją. Z poczuciem, że uczestniczyliśmy w ćwiczeniach z "Sędziów", że nie tyle chodziło o to, by dramat ten wystawić i poruszyć widzów marnym losem krzywoprzysiężców, ale raczej zbadać "wyporność" tekstu Wyspiańskiego.

Jerzy Grzegorzewski osiąga najwspanialsze rezultaty, kiedy mierzy się z tekstami niemożliwymi, takimi, których nie da się nigdy do końca zinterpretować, rozplatać i przeniknąć. Tajemnica musi być zachowana. Teksty najlepiej nadające się dla naszego narodowego reżysera nie mogą się łatwo poddawać. Grzegorzewski musi z nimi walczyć, rozbijać, ćwiartować, by w końcu dotrzeć do ukrytych sensów. "Sędziowie" nie są tego rodzaju dramatem. Tajemnica zbrodni nie jest tym, co mogłoby utrzymać uwagę reżysera w stanie najwyższego napięcia. Co chwilą docieramy do granic tekstu. Dlatego całe przedstawienie ucieka do "Wesela", tego za ścianą, perwersyjnie pozostawionego cały czas na wyciągnięcie ręki, dziejącego się tuż, tuż. Buchającego rytmem i siłą, podczas gdy w "Sędziach" wszystko dzieje się pięknie, mądrze, ale spokojnie i bez żadnych wzruszeń.

Trzeba jeszcze wspomnieć o jednej rzeczy. Na "Sędziach" czujemy się jak za dawnych dobrych czasów w Starym Teatrze. Krakowski zespół powoli przecieka do Warszawy. Z trójki głównych bohaterów jeszcze tylko Krzysztof Globisz grający Natana pracuje w Narodowym gościnnie.

Samuel siedział w izbie sam, plecami do świata, zapatrzony w swoją otchłań. Nie poszedł na "Wesele", by uniknąć spotkania z prawdziwymi osobami dramatu, widmami. Dlatego widma przyszły do niego. Losu nie da się oszukać. Za chwilę widma przyjdą do każdego z nas. Chyba że sami pójdziemy na "Wesele".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji