Artykuły

Życiodajny stres

- Teatr był dla mnie zawsze niezwykle ważny, tylko przeraża mnie, że to jest zupełnie nowe dla mnie medium, w którym musiałabym znów szukać własnej drogi - mówi MARIA ZMARZ-KOCZANOWICZ..

"Pamiętnik z Powstania Warszawskiego" to jedyny zrealizowany przez panią spektakl Teatru TV niedotyczący współczesności. Co panią skłoniło do podjęcia tego tematu?

- Do Białoszewskiego przyciąga jego oryginalność postrzegania świata. Ponadto "Pamiętnik..!' nic nie stracił na aktualności. Nikt tak jak on nie opisał absurdu wojny - maszynki do zabijania i niszczenia. Ówcześni mieszkańcy Warszawy nie wybierali swego losu bohaterskich powstańców - tak jak nie wybierają go dzisiejsze ofiary światowego terroryzmu. Poza tym mam do Białoszewskiego sentyment. Z kompilacją jego tekstów poszłam pierwszy raz przed laty do Teatru TV Wtedy mi odmówiono, tłumacząc, że to zbyt hermetyczne, za trudne. I teraz więc, po latach, do końca nie opuszczał mnie niepokój, czy się uda. Ale po emisji wielu obcych ludzi telefonowało, mówiąc, że bardzo przeżyli to przedstawienie.

Często pokazuje pani współczesne kobiety walczące o swoją tożsamość, opowiada o ich problemach.

- Ciągle istnieją mechanizmy utrudniające nam start zawodowy. Za normę przyjmuje się, że mamy znacznie więcej codziennych obowiązków na głowie. Mnie nie dotyka brak równouprawnienia, ale chciałabym pomóc innym.

Udaje się?

- Mam taką nadzieję, obserwując choćby odbiór spektaklu według prozy Manueli Gretkowskiej "Sandra K!'. Bardzo mnie zaskoczyło, kiedy w czasie projekcji przedstawienia w Katowicach dziewczyny z widowni - jedna po drugiej - mówiły, że ta sztuka jest o nich. Przypomnijmy: bohaterka to cierpiąca na anoreksję dziewczyna, ofiara współczesnego stylu życia, mody, ambicji, świata goniącego za sukcesem. Autorka też była zaskoczona takim odbiorem sztuki, bo uważała, że Sandrę K. potraktowała ironicznie.

Nie ciągnie pani do teatru?

- Teatr był dla mnie zawsze niezwykle ważny, tylko przeraża mnie, że to jest zupełnie nowe dla mnie medium, w którym musiałabym znów szukać własnej drogi. Brałam nawet udział w czytanych próbach w Teatrze Rozmaitości i uważam, że było to ciekawe doświadczenie. Wcześniej miałam kontakt z teatrem za sprawą studiów scenograficznych u Józefa Szajny.

Dlaczego zrezygnowała pani z tych studiów?

- Nie spełniły się moje nadzieje, że zacznę robić coś własnego. Szajna ostudził mój zapał, mówiąc, że mam się uczyć, a nie "coś robić". Byłam tym sfrustrowana. W dodatku te studia były rodzajem pensji dla panien - były tam same dziewczyny. Kiedy przygotowywałyśmy scenografię do "Antygony", poszłam podzielić się z Szajną swoimi wątpliwościami. Stwierdził: "pani mówi jak reżyser, a nie scenograf. Pani musi umieć się dopasować do cudzej koncepcji". Zirytowało mnie to, ale i dało do myślenia. Jednak jeszcze trochę potrwało, zanim zdecydowałam się na studia reżyserskie. Dręczył mnie niepokój, że - jako dosyć nieśmiała osoba - nie dam sobie rady.

Jeszcze wcześniej skończyła pani malarstwo...

- Tylko co ja mogłam po nim robić, uczyć dzieci w szkole?

To po co pani studiowała na ASP?

- Uprawiałam malarstwo abstrakcyjne, brałam nawet udział w wystawach - modnych wówczas - konceptualistów. Jednak w sztuce awangardowej trzeba mieć wielką wiarę w to, co się robi. A tej mi chyba brakowało. Chwilę za późno zorientowałam się, że to dość hermetyczna sztuka, ma mały odzew. Chciałam mieć publiczność. Plastycy, nawet kiedy tworzą grupy, są sami ze swoimi obrazami. A w filmie jest grono ludzi, którzy mają pomysły i dają wsparcie. To mi się najbardziej podoba w tej pracy. Nie jestem typem przywódczym, bardzo lubię pracować z innymi, słuchać ich uwag. Dlatego świetnie poczułam się dopiero w szkole filmowej. Odetchnęłam tam z ulgą, widząc namacalne efekty swojej pracy.

Dlaczego, realizując filmy dokumentalne, nie czerpała pani z doświadczeń malarstwa?

- Może czułam od tamtego czasu lekką niechęć? Poza tym, szczerze mówiąc, filmy o sztuce wydają mi się w większości przeraźliwie sztampowe. Kamera nie bardzo potrafi przekazać malarstwo. Pozostałością po tamtych studiach jest dla mnie myślenie obrazem, przykładanie dużej wagi do pracy z kamerą, operatorem.

Bardzo dużo pani pracuje. Nie obawia się pani, że może to się odbić na jakości?

- Od czasu do czasu dochodzą mnie głosy, że powinnam przystopować. Zawsze wtedy mówię: jak mi się coś nie uda albo zrobię byle jak, to mi wytknijcie. Jeżeli daję radę, powstają ciekawe filmy, to dlaczego mam mniej pracować? Jestem związana z dość dużą grupą ludzi. To świetny zespół. I teraz jest tak, że kiedy ja nie pracuję, to oni też nie. Wszyscy wzajemnie się napędzamy. Poza tym naprawdę lubię robić filmy.

Nie żałuje pani, że nakręciła tylko jedną fabułę?

- "Kraj świata" był debiutem. Potem nie mogłam znaleźć żadnego oryginalnego scenariusza, który chciałabym zrealizować. Żeby zajmować się fabułami, trzeba mieć co najmniej dwa razy silniejszą motywację niż w przypadku dokumentów. Tam tworzywem jest rzeczywistość i ona niemal zawsze się obroni.

Gotowa jestem zajmować się tekstami niekompletnymi, z drobnymi defektami, jeżeli czuję, że mówią coś prawdziwego, ważnego. Natomiast odrzucam te, które nabierają mnie jako czytelnika. Teraz krąży sporo takich "fałszywek" sprawiających wrażenie, jakby pisali je miłośnicy "plastikowych" telenowel. Przerażająca jest skala nieszczęść dotykających jednego bohatera. Taka łatwizna skutecznie mnie zniechęca.

Czy oznacza to, że dokument lepiej dziś opisuje życie niż fikcja?

- Zapewne tak jest. Powstaje wiele świetnych dokumentów kręconych przez amatorów. Najważniejszy jest temat - bohater, rzeczywistość. Trafnie zaobserwowana, spycha na dalszy plan warsztatowe niedoskonałości. Niestety, dziś w Polsce nie powstają realizowane z rozmachem kinowe dokumenty, bo nie wierzy się, że ludzie by na nie przyszli. Brakuje też dokumentu artystycznego, który potrafiłby - jak było dawniej - metaforycznie zdiagnozować rzeczywistość. Za dużo jest także czarnego dokumentu - o bezrobotnych, bezdomnych, upośledzonych. Ale, w sumie, do tego gatunku sztuki filmowej należy przyszłość.

Czyli kręcenie dokumentów przynosi pani najwięcej satysfakcji?

- Hm... Coraz częściej myślę, ze to bardzo przyjemne, acz niezwykle wyczerpujące zajęcie jest dla ludzi młodych. Ciągle adrenalina, ryzyko, nieprzewidziane okoliczności.

Z pewnością wykłady z zakresu dokumentu na uniwersytecie w Buffalo były mniej stresujące.

- Nie do końca; czułam się tam trochę nieswojo, bo film to jednak amerykańska sztuka narodowa. Przez rok prowadziłam zajęcia na wydziale mediów. Nie była to regularna szkoła filmowa, ale studenci mieli możliwość kręcenia filmów. Najbardziej bawiło mnie pokazywanie im polskich dokumentów. Mówili, że są świetne i interesujące, bo nigdy nie wiadomo, jak się skończą. Zasadnicza różnica między polskimi i amerykańskimi studentami jest taka, że polskie debiutanckie fabuły niemal zawsze kończą się samobójstwem, a Amerykanie kręcą filmy o dramacie morderców.

Mówiła pani nieraz, że łatwiej zrealizować film o anonimowym niż o znanym człowieku, a teraz kręci duży dokument o Krzysztofie Kieślowskim.

- Był moim profesorem w szkole, bardzo go lubiłam. Na pewno jemu zawdzięczam, że zajmuję się dokumentem. Ale rzeczywiście przysięgłam kiedyś, że nie będę robić filmów o znanych ludziach. Wydawało mi się, że wówczas nie ma możliwości wejścia w jakikolwiek partnerski kontakt z człowiekiem, o którym się opowiada. W dodatku, jako osoba dobrze wychowana, bałam się, że będę tylko odgrywać rolę grzecznej panienki zadającej pytania przydatne w stworzeniu peanu na cześć bohatera. Przełamałam się przy filmie o Jerzym Turowiczu "Zwyczajna dobroć". Bardzo chciałam go poznać, ale i czułam okropny lęk, że powstanie nudny, na kolanach zrobiony portret. Pan Jerzy okazał się w dodatku bardzo trudnym bohaterem, bo nie znosił mówić o sobie. Ale na taśmę filmową przeniosła się miłość kochających, podziwiających go ludzi. To było piękne.

***

Maria Zmarz-Koczanowicz

Laureatka Grand Prix tegorocznego festiwalu Dwa Teatry w Sopocie za reżyserię "Pamiętnika z Powstania Warszawskiego" Mirona Bialoszewskiego. Z wykształcenia malarka; reżyserka wielu spektakli Teatru TV. Wielokrotnie nagradzana dokumentalistka, ostatnio na kieleckim Nurcie za "Dziennik.pl", wnikliwy obraz pokolenia polskich dwudziestolatków.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji