Artykuły

Najlepiej się zaszyć, o niczym nie myśleć

Rozmowa z Pawłem Miśkiewiczem, reżyserem "Przypadku Klary"

LESZEK PUŁKA: Dlaczego wybrał Pan "Przypadek Klary"?

PAWEŁ MIŚKIEW1CZ: Od dawna szu­kałem sztuki, która byłaby głosem mo­jego pokolenia na temat ciągle zmienia­jącej się otaczającej nas rzeczywistości. Chciałem śledzić przemiany, które za­chodzą w naszej świadomości. Rok te­mu zobaczyłem w Hamburgu sztukę Dei Loher, spektakl zrealizowany w charak­terystycznej dla Niemców publicystycz­nej konwencji, która na mnie nie wywar­ła większego wrażenia, ale - co mnie zdumiało - widownia rzeczywiście prze­żywała podstawowe życiowe dylematy razem z główną bohaterką Klarą.

Ale w dobrym teatrze to nic wyjątko­wego.

- Tylko że dla mnie to nie był najlep­szy teatr. Kiedy jednak później przeczy­tałem tę sztukę, zorientowałem się, że ona jest wyjątkowa, bo dosłownie staje się na oczach widzów, co znaczy, że właściwie nie jest "do końca" napisana, że nie ma danego z góry świata, w który wprowadzany jest widz, że bohaterka - jakby na naszych oczach - prowadzi poszukiwania, jak własnemu życiu nadać sens, w istotny sposób zakotwiczyć je w otaczającej rzeczywistości.

To wystarczy, aby publiczność trzymała jej stronę?

Klara co pewien czas - kiedy zawodzi jej dotychczasowy pomysł na to, co zrobić ze swoim życiem i jak w związku z tym pokierować dalej fabułą - zwraca się bezpośrednio do widzów i relacjonuje, co zrobiła, co jej się udało, co się nie udało, jaki ma pomysł, by to pociągnąć dalej. W teatrze stale o to walczymy - o nawiązanie bezpośredniego kontaktu z widzem. W "Przypadku Klary" sama konstrukcja sztuki zmusza bohaterkę, by swoje doświadczenie rozgrywała na naszych oczach. I tak Klara powołuje się czasem na poprzednie doświadczenie, którego byliśmy świadkami, czasem kątem oka sprawdza naszą reakcję na to, co robi...

Skoro staniemy się współbohaterami dramatu, zdarzą się wypowiedzi i z sali?

- Nie są wpisane w tekst, natomiast li­czę na to, że taka reakcja nastąpi. Dlate­go też, aby rozbić spójność konwencji

i ośmielić widza do takiej spontanicznej reakcji, zaprosiłem do spektaklu hipho-pową grupę Grammatik, która ma na ży­wo, trochę jak chór w antycznej tragedii, uogólniać i komentować doświadczenia głównej bohaterki.

To są piosenki napisane specjalnie do Pana przedstawienia?

- Jedna z nich tak, pozostałe utwory to, jak oni mówią, numery już gotowe, wzię­te z płyty "Światła miasta".

Rap to ostra muzyka?

- Nie do końca. Odkryłem Grammatika, kiedy nocą, jadąc samochodem na festiwal do Kalisza, nagle w radiu usły­szałem "numer", który mnie zachwycił. Wcześniej żyłem w przekonaniu, że naj­młodsze pokolenie to taki zdziczały odrost, z którym ja nie umiem już nawiązać porozumienia, że ich ideały nie są moimi ideałami, a ja jestem staroświec­ki. Nagle usłyszałem, jak oni w piękny, bezpośredni sposób nawołują, by przy­wrócić w codziennym życiu podstawo­we zasady ewangeliczne.

Mówiąc wulgarnym językiem?

- Kontestują rzeczywistość, ale ich bunt jest ewangeliczny. Mówią: świat jest do bani, trzeba z tym coś zrobić, trzeba odrzucić schemat i zacząć żyć w praw­dzie, odrzucić szkielet, odnaleźć treść. To jest coś pięknego. My, tak zwani lu­dzie inteligentni, już się wstydzimy mó­wić o tym, w tak bezpośrednich słowach. Nam są potrzebne metafory. Musimy mówić aluzyjnie, bo uważamy, że wy­powiedzenie słów "żyj tak, żeby twoje życie miało sens" jest truizmem, naiwnością. A oni swoją młodzieńczą ener­gią i buntem wobec rzeczywistości wy­pełniają te słowa autentyczną treścią. I to jest dla mnie niesamowite doświad­czenie.

Jeśli "Przypadek Klary" zdarzy się na naszych oczach, czy przewiduje Pan puentę?

- Nie odkrywamy Ameryki, bo nie ma recepty na szczęśliwe życie i nie ma spo­sobu, aby życie dawało nieustanne zadowolenie. Gdybyśmy dali taką recep­tę, musiałaby trącić banałem. Dla mnie najważniejsze jest to, że Klara porusza różne struny naszej świadomości, doty­ka nieuświadamianych przez nas sche­matów, pokazuje kalki kulturowe, wynikające z naszego myślenia skróta­mi. Obnaża też sporo telewizyjnego, lu­krowanego wizerunku świata, który - po­dobnie jak ona - nieświadomie przyjmu­jemy. Jej się wydaje, że postępując we­dług pewnych zasad, na przykład z pism ilustrowanych, można zyskać szczęście.

Skoro nie ma recepty na szczęście, co się uda?

Dokonamy z Klarą pewnego rema­nentu stereotypów, kalk i skrótów, któ­re budują naszą zbiorową świadomość. Niektóre z nich ośmieszamy, kompro­mitujemy, inne zostawiamy bez komen­tarza, bo także nam choć na chwilę dają pozór jakiegoś sensu. Chciałbym jednak te fikcje rozgrzebać, zrobić to, co ci mło­dzi ludzie w swojej muzyce - zmusić widza do jakiegoś wewnętrznego rachun­ku sumienia. W piosence finałowej śpie­wają "najłatwiej się zaszyć, o niczym nie myśleć". Chciałbym, aby nasi widzowie wyszli z teatru z refleksją, że może jed­nak warto pomyśleć.

Zobaczymy też Pana pierwszy film?

- Dwudziestominutowa etiuda filmo­wa w spektaklu opisuje subiektywny świat Klary i jej widzenie rzeczywisto­ści. Budują go cytaty z języka MTV, re­klam pokazujących lukrowany wizeru­nek świata, epatujących seksem, który wdziera się do naszej świadomości i dla­tego traktujemy go tak, jak każdy inny produkt handlowy.

Czy to kameralny spektakl?

- Tak, kameralna rzecz na dużą scenę o zagubieniu człowieka w świecie pop­kultury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji