Sanatorium pod klepsydrą (Teatr im. Słowackiego - Kraków)
Jakichś wariackich wywiadów udzielił Jan Peszek, co pozwoliło recenzentom spekulować o ekshibicjonistycznym nieco charakterze tej inscenizacji. Chętnie dołączę do wyczytanego w którejś gazecie apelu, żeby nas już więcej nie raczono paradą gołych pup Marii i Błażeja Peszków pod czujnym okiem rodziciela-inscenizatora - niemniej właściwy problem tkwi gdzie indziej. Peszek, aktor wielki, jako reżyser wykłada się żałośnie. Poszczególne etiudy mają jeszcze swoją formę, natomiast cały spektakl (oparty w dodatku na kompletnie niepodatnej teatrowi prozie Brunona Schulza) jest zlepkiem scenek pozbawionych napięć, kulminacji, point, scenek monotonnych, pustych emocjonalnie, nudnych. Liryczna muzyka Janusza Stokłosy - to jedyna przyjemność w tym martwo urodzonym przedsięwzięciu.