Artykuły

Władza i namiętności

W warszawskim Teatrze Kameralnym zrealizowano dość karkołomne przedsięwzięcie - w najnowszym przedstawieniu szekspirowskiej "Miarki za miarkę" grają prawie wyłącznie bardzo młodzi aktorzy. I okazało się, że klasyczne dzieło mistrza ze Stratfordu nie tylko na tym nie traci, ale nawet zyskuje.

Wszystko zaczyna się od wyjazdu władcy... Liberalny książę Wiednia opuszcza swoje miasto, przekazując władzę znanemu z surowych zasad namiestnikowi. Liczy na to, ze pod jego nieobecność zastępca zaprowadzi porządek w rozzuchwalonym grodzie. Sam książę jednak, w przebraniu zakonnika, śledzi rozwój wypadków. I słusznie, bowiem niezłomny namiestnik szybko sprzeniewierzy się swoim zasadom pod wpływem gwałtownej namiętności do siostry skazańca...

A więc znowu żądza władzy i namiętności, w których przedstawianiu jest przecież Szekspir niedościgłym mistrzem. Przekład Macieja Słomczyńskiego, żywy i bardzo współczesny, doskonale brzmi w ustach młodych aktorów, choć pewnie co wrażliwsze uszy razi dosadnością wyrażeń.

Nie lada zadanie postawiono przed autorem scenografii Michałem Kowarskim. Na ciasnej scenie musiało znaleźć się miejsce na sale książęcego pałacu, więzienie, bramę miasta i wiele innych miejsc akcji. Scenografia jest czytelna, choć ograniczenia przestrzenne nie wychodzą jej na zdrowie, a i aktorzy, zdają się być skrępowani tak niewielką ilością miejsca.

W przedpremierowej wypowiedzi reżyser Janusz Nyczak zapowiedział, że w jego spektaklu nie ma ról mniej ważnych. Słowa dotrzymał i jest to jedna z największych zalet przedstawienia. Nawet kilkuminutowe wejście, takie jak w przypadku postaci Bernardina, zostało opracowane z podziwu godną starannością. Dzięki temu, nie ma w tym dość przecież długim spektaklu, momentów nudy czy dłużyzn.

Najważniejszą postacią, motorem akcji scenicznej, jest książę, grany przez Krzysztofa Gosztyłę. Przebiegły, a zarazem szlachetny, niezdecydowany, a zarazem pełen wewnętrznej pewności siebie. Kieruje otaczającymi go ludźmi jak marionetkami, zamieniając spodziewaną tragedię w happy end. Gosztyła zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie idealnie nadaje się do tej roli. Niezłomny namiestnik w interpretacji Adama Baumana na początku jest zbyt niezłomny, a w dalszej części zbyt nikczemny zaś jego sposób okazywania namiętności do pięknej Izabelli cokolwiek sztuczny i egzaltowany. Są to jednak niedociągnięcia łatwe do naprawienia. Natomiast Magdalena Jastrzębska jaka Izabella to prawdziwa ozdoba tego przedstawienia. Jest wiarygodna, pełna wdzięku i nikogo z widzów nie dziwi, że aż dwóch panów zapałało afektem do niedoszłej mniszki. Nawet w nieefektownym stroju zakonnicy prezentuje się bardzo pięknie.

Nie sposób wymienić tu nawet części wykonawców "Miarki za miarkę". Ważne, że nawet najmniejsza rola została potraktowana przez aktorów poważnie, że starali się - w większości z sukcesem - stworzyć pełnokrwiste postacie. Powstał sprawny, interesujący spektakl, poruszający niezmiennie aktualny temat władzy i moralności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji