[Nie zamierzam pisać tu...]
[fragment]
[...] Nie zamierzam pisać tu o poszczególnych spektaklach festiwalowych, chciałbym jednak podzielić się wrażeniami z widowiska w stylu, który w zasadzie potępiam. Też było w nim sporo "żywoplanowców"; kręcili się czasem nawet zupełnie pozornie niepotrzebnie, ale nie mam chęci, by ciskać na nich gromy potępienia. Przeciwnie, przyznaję, że pierwszy raz w życiu zostałem wciągnięty w wir dramatu lalkowego. Stałem się normalnym widzem, przyglądającym się i przysłuchującym temu, co rozgrywało się na obu planach: żywym i lalkowym. Stało się tak na pozakonkursowym widowisku Wrocławskiego Teatru Lalek - "Czarownice". Urzekło mnie ono swoją żarliwością, pasją, kreacjonizmem aktorskim (zwłaszcza Wójt Jana Plewako), bezsensownym sensem, antyteatralną teatralnością i spotęgowaną lalkowością.
Były w Polsce przedstawienia dla dorosłych, które potrafiły poruszyć dorosłą widownię, [...] lecz były to dramaty adaptowane na użytek sceny lalkowej. Tu, w "Czarownicach" zrodziło się coś wręcz nowego, coś, co nie tylko bawiło, ale męczyło, dręczyło i poruszało do głębi. Widowisko łączące ambicje dramatyczne z ambicją realizacyjną, widowisko trudne, ale nawiązujące kontakt z widzem dotąd na scenie lalkowej niespotykany.
Przez wiele lat stawałem w obronie lalki, wołając głosem - tym z puszczy - i nieraz pozostawałem samotny. Teraz jednak jestem szczęśliwy. Doczekałem się epoki, w której lalka budzi nadzieję. W "Czarownicach" podjęła główne zadania i udźwignęła je mistrzowsko.