Artykuły

Słuchowisko Wyrypajewa

Tekstami, składającymi się głównie z długich monologów, Wyrypajew uczy widza słuchać w teatrze, a nie tylko patrzeć na scenę - o spektaklu "Iluzje" w reż. Iwana Wyrypajewa w Starym Teatrze w Krakowie pisze Karolina Matuszewska z Nowej Siły Krytycznej.

Dobrze, że mamy takiego reżysera jak Iwan Wyrypajew. Można nie być zwolennikiem jego twórczości, jednak trudno nie zgodzić się z opinią, że ten artysta wnosi do polskiego teatru nową jakość. Swoimi tekstami, składającymi się głównie z długich monologów, uczy widza słuchać w teatrze, a nie tylko patrzeć na scenę.

"Iluzje" w krakowskim Starym Teatrze to jeden z najnowszych przykładów takiej pracy. Czwórka aktorów wychodzi kolejno przed kurtynę z mikrofonem w ręku po to, aby opowiedzieć o swoim bohaterze. Nie ma w tym niczego z Brechtowskiego efektu obcości; jest raczej przyjacielski sentyment, chęć podzielenia się ze światem historią kogoś bardzo bliskiego. Historie dotyczą dwóch zaprzyjaźnionych małżeństw z wieloletnim stażem. Danny i Sandra oraz Alfred i Margaret przeżyli razem niemal całe życie. Czując zbliżającą się śmierć, każde z nich postanawia wyznać swojemu partnerowi prawdę. Wówczas okazuje się, że niemal wszystko, w co wierzyli przez lata, było kłamstwem. Prosty i przewidywalny pomysł na opowiedzenie jednej historii z punktu widzenia różnych osób Wyrypajew komplikuje, umiejętnie bawiąc się przyzwyczajeniami widza. W efekcie nie wiadomo już zupełnie, co było prawdziwe, a co - jedynie tytułowymi iluzjami. W spektaklu pada wiele sentencji w stylu: "Przecież powinna być przynajmniej jakaś stałość w tym niestałym kosmosie", "Prawdziwa miłość może być tylko wzajemna", czy "Każdy powinien znaleźć sobie swoje miejsce na świecie". Bohaterowie, gubiąc się w swoich uczuciach, myślach i wyznaniach, nie potrafią się na nic ostatecznie zdecydować. Umierają więc w poczuciu niespełnienia i utraty czegoś ważnego. Byli szczęśliwi, dopóki sami nie zaczęli sobie tego spokoju mącić.

Tekst "Iluzji" jest świetnie napisaną, choć kompletnie niesceniczną, opowieścią o dobrze przeżytym życiu. Wyrypajew nie daje żadnej recepty na szczęście, ale wyznacza pewne tropy. W czasach, kiedy ludzie nieustannie pędzą, nie zwracają uwagi na otaczający ich świat i z egoizmu ranią się wzajemnie, rosyjski reżyser nie boi się otwarcie mówić o tym, co naprawdę ważne. Dlatego też miejscami jego tekst ociera się o melodramatyzm, miejscami zaś jest ironiczny. Trudno dziś mówić całkiem poważnie o takich sprawach jak prawda, wierność czy miłość bez popadania w patos. Dzięki momentom rozluźnienia, Wyrypajewowi udaje się tego uniknąć. Ponadto zbudowanie dystansu poprzez zapośredniczenie historii uniemożliwia ich całkowicie emocjonalne przeżywanie. Wyrypajew każe swoim aktorom mówić tekst w ściśle sformalizowany sposób. Umowność całej sytuacji podkreśla dodatkowo wprowadzona postać modnie ubranej dziewczyny z laptopem, przez reżysera nazwana Dyrygentem. W spektaklu pełni ona rolę inspicjenta: daje znaki do zmiany świateł, włączenia i wyłączenia muzyki, wejścia aktorów. Opowiada też mało wyszukane żarty o bohaterach opowieści. Wyrypajew ani przez chwilę nie pozwala zapomnieć, że jesteśmy w teatrze i z perspektywy sceny opowiadamy o ludziach.

Wyrypajew ucieka od realizmu. W przeciwieństwie do Agnieszki Glińskiej, która pół roku wcześniej wystawiła "Iluzje" w warszawskim Teatrze na Woli. W swoim spektaklu reżyserka próbowała zbudować dosłowną sytuację sceniczną, w jakiej czworo ludzi mogłoby opowiadać o swoich bohaterach. Pomysł ten całkowicie się nie udał, bowiem nie wiadomo, ani do kogo mówią, ani po co. Interakcje aktorów, rodem z salonu towarzyskiego, nie tłumaczą się ani sytuacyjnie, ani znaczeniowo. Podobnie muzyka grana na żywo, wyraźnie oddzielająca poszczególne monologi. Jeżeli miało to być coś na kształt cocktail party, zupełnie nie wiadomo, w jakim celu opowiada się w takim zaprzyjaźnionym gronie o dwóch, dobrze wszystkim znanych, parach osiemdziesięciolatków.

Krakowskie "Iluzje" to w zdecydowanie większym stopniu spotkanie z ludźmi. Przez większą część spektaklu widownia jest jasno oświetlona. Aktorzy w swoim niemal prywatnym imieniu mówią do widzów, siedzą na tle kurtyny. Ta umowność nie odbiera siły ich przekazowi, wręcz przeciwnie. Wyabstrahowane z rzeczywistości historie nabierają nowego, bardziej uniwersalnego znaczenia. Mówiąc za pośrednictwem aktorów o konkretnych ludziach, Wyrypajew osadza swoje postaci w przestrzeni całego kosmosu. Symbolicznie zaznacza to scenografia, która ukazuje się widzom mniej więcej w połowie spektaklu. Kiedy kurtyna wreszcie się podnosi, widać włączoną aparaturę techniczną do sterowania dźwiękiem i światłem. Palące się lampki przypominają światła wielkiego miasta - tego, w którym żyć może wiele par podobnych do Danny'ego i Sandry czy Alfreda i Margaret. Górujący nad nim cyfrowy zegar odlicza czas do skończenia spektaklu. Notabene aktorzy muszą wykazać się niezwykłą precyzją, aby zdążyć zanim upłyną ostatnie sekundy. Czas jest nieubłagany, wszystko musi się kiedyś skończyć, zarówno ludzkie życie, jak i opowieść o nim. Są one w gruncie rzeczy tylko drobinkami wobec nieskończoności i właśnie z takiej perspektywy proponuje spojrzeć na nie Wyrypajew. Wówczas bowiem człowiek zyskuje dystans potrzebny do tego, aby zobaczyć, że nie warto marnować życia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji