Artykuły

Medea nie uszła z życiem

Diaboliczna Medea boskiego pochodzenia, morderczyni konkurentki do ręki zdradliwego męża i co gorsza, dzieciobójczyni w arcytragedii Eurypidesa, uchodzi cało. Nad jej nietykalnością czuwa bóg Helios i owo boskie pomazanie chroni Medeę przed zasłużoną karą. Tym gorzej dla boga, zdaje się sugerować Eurypides, którego tragedia tak czy owak była wymierzona w niesprawiedliwość niektórych bogów. Uczynił jednak wiele, aby tragedii Medei nadać ludzki wymiar, ukazać jej cierpienie, walkę wewnętrzną i bezlitosną mściwość godną córy bogów.

Tym ludzkim tropem tragedii poszli realizatorzy kolejnej inscenizacji tragedii antycznej w warszawskim teatrze "Studio". Należałoby rzec, iż próbowali pójść tym tropem, to znaczy tak pokazać "Medeę", aby stała się metaforą wszelkiej namiętności ludzkiej, a szczególnie zazdrości, kierującej niekiedy postępowaniem człowieka. Zamysł zatem był trafny, bo chyba tylko tak można dzisiaj z powodzeniem "Medeę" inscenizować. Zamysł trafny, ale to wykonanie...

W Teatrze "Studio", kierowanym przez wybitnego artystę, Józefa Szajnę, nawykliśmy do eksperymentalnych poszukiwań. Z tego niepokoju twórczego zrodziły się na tej scenie takie spektakle, jak "Dante" czy "Replika", których polska i międzynarodowa sława nie wymaga dzisiaj rekomendacji. Ale właśnie z faktu, iż w tym miejscu działy się rzeczy dla sztuki teatru ważne, wynika szczególne zobowiązanie wobec publiczności. Zobowiązanie tym razem niedopełnione.

Spektakl rozgrywa się w malarni, wnętrzu o szczególnej urodzie surowości, które umożliwia odmienne rozegranie dramatu. Niestety, właśnie to osobliwe miejsce nie udowodniło swojej funkcji. Było chwytem samym w sobie. Porozstawiane w malarni sztalugi i ramy, raz po raz ciskane przez aktorów, nie tłumaczyły niczym swojej obecności. Raczej zaśmiecały przestrzeń sceniczną, choć były poustawiane z symetrią, odwołującą się zapewne do układu antycznego teatru. Kostiumy z worków nie były ani tunikami, ani modnymi dzisiaj w Paryżu zmiętoszonymi kieckami. Podkład muzyczny budził skojarzenia raczej kabaretowo-songowe. Obok rzemiosła aktorskiego na przyzwoitym poziomie raziły niedopracowane partie chórku i bezładna bieganina po malarni. Interpretacja głównej postaci wahała się w swej amplitudzie między heroiną boską a wychodzącą z obiegu kurtyzaną. Działy się słowem rzeczy, które niewiele mogły obchodzić współczesnego widza.

"Medea" była debiutem reżyserskim. Wiele można by złożyć na karb debiutu, braku doświadczenia, gdyby nie to, że debiutowała w roli reżysera aktorka o ponad trzydziestoletnim stażu, Hanna Skarżanka. Trudno zatem przykładać do spektaklu debiutancką miarę. Na pocieszenie niefortunna reżyser mogła przeczytać o sobie w teatralnym programie, że jest aktorką "znakomitą", "olśniewająco kreuje" role, niepokoi "swoim nieprzeciętnym talentem" i że za sprawą "niepojętej magii zdobyła autentyczną sławę". Za sprawą wszelako nie tyle tajemnej magii, ile nieudatnych pomysłów, sprawiła Skarżanka, iż "Medea" nie uszła cało. Nie mam na myśli wprowadzonych skrótów tragedii, z którymi można dyskutować, ale fiasko teatralne inscenizacji. Połączenie w jednym spektaklu wzajem od siebie odstających chwytów, nie mogło przynieść innych rezultatów. Nie zdziwiłbym się nadmiernie, gdyby pod koniec tragedii zabrzmiały takty walca wiedeńskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji