Rozwinięcie mitu
Teatr Polski wprowadził na afisze swojej Sceny Kameralnej dwie "Medee" - Eurypidesa i Parandowskiego, łącząc je w jedno widowisko pełnospektaklowe w reżyserii Michała Pawlickiego, scenografii Ryszarda Winiarskiego i z muzyką Zbigniewa Wiszniewskiego. Pomysł z pozoru śmiały, w zasadzie sensowny, w idei słuszny, aktorsko karkołomny.
Sztuka Parandowskiego jest obliczona na niecałe półtorej godziny. Najnudniejszym uzupełnieniem byłaby prelekcja przed widowiskiem, a przecież wobec naszej niedostatecznej wiedzy o greckim antyku, byłaby taka prelekcja przydatna dla zrozumienia utworu, a także rozeznania się w tym co Parandowski przeniósł ze starogreckiego mitu, a czym wzbogacił jego interpretację? O ileż teatralniej zamiast takiej prelekcji pokazać któryś z pierwotniejszych kształtów mitu? Słusznie wybrano wersję Eurypidesa z V wieku przed naszą erą, jako bardzo lapidarną, a ponadto zwięzłą, mieszczącą się w pół godzinie gry.
Pozorne świętokradztwo jest świętokradztwem tylko pozornym. Eurypides także nie wymyślił Medei, królewny kolchidzkiej, uwiezionej przez Jazona, wodza Argonautów, do Grecji, a tam przezeń porzuconej czy też jego rzucającej w Koryncie. Baśniowy mit o niej wtedy miał już za sobą lat kilkaset, jeżeli nie ponad tysiąc. A później w Europie do naszych dni utrzymywał się w różnych interpretacjach. Czyż trzeba dodawać, że także w Gruzji, na której przy czarnomorskich terenach leżała starożytna Kolchida, żyje ten mit do dzisiaj, a córom rodzin imię Medei jest nadawane równie często jak u nas, nie przymierzając, Wandy? Oczywiście tam Medea nie jest przedstawiana jako dzikuska, lecz jako wykwintna królewna, zaś Jazon nie jako cywilizowany odkrywca, lecz jako piracki, grecki dzikus.
Zresztą także w tych wersjach jakie znała Grecja przed Eurypidesem, Medea niekoniecznie jest aż tak dziką morderczynią swoich dzieci. Te cechy i ten czyn przypisał jej dopiero Eurypides, zapewne żeby pogłębić tragedię, a może i dlatego, iż to odpowiadało jego widzom. Wspomnienia niedawnych wojen perskich rzutowały na obraz cywilizacji Wschodnich. Słowem sprawę Jazona i Medei Eurypides starał się wytłumaczyć po swojemu i dla swoich widzów.
Po dwu i pół tysiącach lat Parandowski nie uczynił nic innego. Stara się również wytłumaczyć po swojemu i dla swoich widzów sprawę kobiety uwiezionej z obcego kraju o odmiennej kulturze i której mąż znajduje łatwiej wspólny język z własną rodaczką.
Ponieważ coraz relatywniej zapatrujemy się na rzekomą wyższość pewnych kultur nad innymi, więc Parandowski, podobnie jak to czynił Giraudoux, a czyni także w swych powieściach Parnicki - kładzie nacisk nie na wyższość jednych cywilizacji nad drugimi, lecz na grę kontrastów. Stąd spojrzenie wyrozumiałe na każdą postać i obdarzenie każdej własną, ludzką racją. Jesteśmy o krok od sztuki psychologicznej, a nawet dramatu salonowego, lecz tragizm, mimo złagodzenia charakterów, nie brzmi fałszem. Nie obejdzie się bez ofiar i to śmiertelnych. W płonącym (co prawda za sceną) pałacu zginie królewna Koryntu Kreuza, wyznaczona na legalną królewską żonę Jazonowi.
Trzeba umiaru i smaku Parandowskiego, by stary mit stał się dla nas zrozumiały, a nie tylko osobliwy. Autorzy zaś robili co mogli, by nie psuć tego przybliżenia. Ponieważ główne postacie: Medei, Jazona i Kreona w obu utworach grają ci sami aktorzy (Zofia Petri, Stanisław Niwiński i Henryk Bąk), zaś czworo innych (Jan Machulski, Zofia Komorowska, Irena Oberska i Jan Englert na zmianę z Józefem Osławskim) gra w obu sztukach wprawdzie inne postacie, ale w pewnym sensie ze sobą korespondujące, więc idea inscenizacyjna jest jasna: pokazać, że to są te same osoby, które można rozmaicie ująć i przedstawić. Oto właśnie karkołomne zadanie: wskazać na tożsamość, a jednocześnie inność. Wymagałoby to wielkiej umiejętności przeistoczeń i to bardzo subtelnych.
Tego zabrakło, więc wszystko odbyło się kosztem Eurypidesa. Zrozumiałe, że punktem docelowym było kreowanie bohaterów
Parandowskiego, zaś bohaterów Eurypidesa - punktem wyjściowym. W rezultacie Zofia Petri była nieporównanie bardziej wiarygodna jako urzekająca egzotyczna dama o skłonnościach do wróżb i czarnoksięstwa w sztuce Parandowskiego niż oszalała matkobójczyni w tragedii Eurypidesa. To samo dotyczy innych. Przy czym szczytowym aktorskim momentem przedstawienia było pokazanie przez Jana Machulskiego, jak brat królewski Glaukos przeistacza się wewnętrznie, kiedy Kreon przekazuje mu władzę, koronę i berło.
Niektórzy z artystów nie mieli dodatkowego obciążenia jakim jest gra w obu skontrastowanych sztukach. Kreuzę w sztuce Parandowskiego zagrała więc Alicja Pawlicka, tak jak można sobie wyobrazić antyczną Greczynkę w prywatnym życiu na podstawie odpowiednich studiów, zaś wśród kobiet korynckich w sztuce Eurypidesa Janina Sokołowska była najsugestywniejsza.
Ogólnie biorąc wychodziliśmy z teatru pod wrażeniem przyzwoitego zagrania cennej sztuki współczesnej, osnutej na temacie antycznym oraz aktorskiego komiksu na kanwie tekstu przesławnego Eurypidesa.