Wiśniowy sad w Ateneum
Dziwny to autor. Każdy doszukuje się w nim czego innego; czytamy te same słowa, a rozumiemy je odmiennie, tle ludzi, tyle interpretacji, i nawet nie wiadomo, jak jest naprawdę: smutne to teksty, czy wesołe? On sam swój "Wiśniowy sad" nazwał komedią a przecież to taka komedia, co niektórym wyciska łzy ze wzruszenia, a nie ze śmiechu.
"Wiśniowy sad" kryje może najwięcej zagadek interpretacyjnych. Im kto więcej mówi o sobie, tym więcej tai; mnożą się niedopowiedzenia Dotyczy to zwłaszcza postaci centralnych: Lubow Raniewskiej i Jermołaja Łopachina, Rozłożenie akcentów, cieni w ich rysunku psychologicznym waży na wymowie całej sztuki.
Postacie epizodyczne czasem tworzą tytko akompaniament dla duetu Raniewskiej i Łopachina. Protagoniści błyszczą, reszta stanowi tło. A jednak wydaje się, że polifoniczne brzmienie utworu, odrzucenie podziału na mniej i bardziej ważne role, danie każdemu okazji do wykonania solówki - bliższe jest ducha sztuki Czechowa. W Teatrze Ateneum "Wiśniowy sad" w reżyserii Janusza Warmińskiego nieoczekiwanie ukazuje Firsa - zazwyczaj rolę marginalną niewiele wnoszącą - jako wręcz kluczową osobę, z pozycji której oglądamy świat, jego przemijanie, przemiany, procesy społeczne i psychologiczne. Historię domu i sadu, historię pewnej społeczności. Jan Świderski jako Firs prezentuje swą perfekcję warsztatową, doskonałość starego mistrza teatru, precyzyjnego w każdym detalu swej koronkowej roboty aktorskiej.
Kto wie, czy nie dlatego właśnie Raniewska wydaje się wspaniała, że Firs tak ją wielbi, a wraz z nimi inni? Może to ich wiernopoddańcza miłość sprawia, że w jej blasku Raniewska wciąż błyszczy? Firs, czyli nikt, bo tylko stary lokaj, stojący już prawie nad grobem, Firs dla którego zniesienie pańszczyzny było nieszczęściem, Firs, synonim epoki, która mija, zarówno z tym, co w niej dobre, jak złe. Miejsce oddanego starego Firsa zajmie młody lokaj, Jasza, głupi, cyniczny, zepsuty.
Raniewska, zarysowana dość ostro przez Aleksandrę Śląską nie jest bynajmniej łagodnym aniołem dobroci, za jakiego bywa w swym otoczeniu uważana. Że nie jest postacią budującą - to wiadomo. Lekkomyślna, bez poczucia rzeczywistości, skłonna za to do łatwych, choć pewnie powierzchownych wzruszeń i do deklamacji o uczuciach. W chwili starcia z Trofimowem na chwilę odsłania pochmurną stronę swej osobowości starzejącej się kobiety, sfrustrowanej, bo ciągle jeszcze w pretensjach, mającej nadmierną słabość do mężczyzn (a w ich doborze nie jest raczej wybredna), a skazanej już coraz częściej na porażki.
Nie można jej brać poważnie, podobnie jak brata, Leonida Gajewa (lekko, choć nieco satyrycznie ukazany przez Jerzego Kamasa), gadającego ciągle bez sensu, rzucającego przysięgi na wiatr. Toteż zarówno wyznania Raniewskiej o przywiązaniu do wiśniowego sadu jednakowo można potraktować, jak monolog do szafy rozczulonego Gajewa.
Jedyną postacią naprawdę serio jest w tym towarzystwie kupiec Łopachin, którego Leonard Pietraszak wyposażył w szlachetne rysy, a nawet delikatność. A nie jest to zadanie zbyt łatwe.