Artykuły

Klątwa nad sztuką o Villas i Jędrusik

Nad głośną i kontrowersyjną sztuką Marcina Szczygielskiego "Kallas" ciąży klątwa. Spektakl powstawał w wielkich bólach, bez oficjalnej premiery. Z Warszawy został wypędzony do Leszna, gdzie zaprezentowano go w maleńkiej salce na około 100 osób. - W Warszawie zgodził się ją wystawić w swoim Teatrze Kamienica tylko Emilian Kamiński. Inne teatry nie chciały sztuki. Teraz zagramy ją w Teatrze Kwadrat i dyrektor Andrzej Nejman zrobił to tylko dlatego, że jestem jego etatową aktorką - mówi Ewa Kasprzyk, grająca Violettę Villas.

9, 10 i 11 listopada odbędą się trzy ostatnie przedstawienia w stolicy w Teatrze Kwadrat. Potem "Kallas" [na zdjęciu] rozpocznie objazd po Polsce, gdzie cieszy się dużym zainteresowaniem, bo mit Violetty Villas i Kaliny Jędrusik wciąż funkcjonuje. Jest to pięć epizodów z ich burzliwego życia, ciekawie wyreżyserowanych przez Dariusza Taraszkiewicza. Obejrzałem ten spektakl, aby zdać relację naszym Czytelnikom.

Powstawaniu sztuki towarzyszyły problemy, bezustannie utrudniające pracę. Można powiedzieć, że obie bohaterki sztuki, Villas i Jędrusik, też są przeklęte, bo z jednej strony były stawiane na piedestał, wychwalane i uwielbiane, a z drugiej - wyśmiewane, prześladowane i poniżane. Atakowanie artystek też jest, zdaniem autora sztuki, rodzajem klątwy.

Marcin Szczygielski: - Obie gwiazdy były niezaakceptowane przez część środowiska i publiczności, bo były absolutnie unikatowe, bardzo oryginalne, a takim osobom zawsze jest trudniej w życiu, jeżeli nie mają umiejętności wkupywania się w cudze łaski. Nie poddawały się też żadnym próbom zmiany ich wizerunku, a do tego wszystkiego żyły w takich, a nie innych realiach panujących w Polsce, w których takich indywidualności nie lubiono i nie promowano. Celem napisania tej sztuki było zaznaczenie, że wybitne jednostki są skazane na wypchnięcie poza margines. Villas od Jędrusik różni rodzaj erudycji. Kalina była wyrafinowaną erudytką, Villas grała na emocjach. Obie zakładały różne maski. Postanowiłem swoją sztukę potraktować nie jako opowieść o nich jako niezwykłych kobietach, lecz o ich maskach.

Dariusz Taraszkiewicz zdecydował się wyreżyserować "Kallas", chociaż miał świadomość, że bardzo trudno będzie mu pokazać mit tak wielkich osobowości artystycznych. Twierdzi, że współczesna reżyseria to sztuka wyborów i dialogu. Elastyczny aktor czerpie z tego pełnymi garściami. Taraszkiewicz wiedział, że aktorki, z którymi przyszło mu pracować, to silne osobowości, bardzo kolorowe postaci. Jego zadaniem było koordynowanie ich emocji i talentu, zainscenizowanie w pewną całość. "Kallas" może zaliczyć na konto swoich sukcesów. Nie boi się, że nad spektaklem ciąży klątwa, bo ufnie patrzy na jego przyszłość. Ostatnio zebrał owacje na stojąco w Krakowie, gdzie są wymagający widzowie. Ma świadomość, że w świecie teatralnym jest tak, że ojców sukcesu jest wielu, a za porażkę obwinia się tylko reżysera.

W sztuce "Kallas" nie zobaczymy Villas i Jędrusik jako artystek - są pokazane z ludzkimi słabościami. Reżysera i aktorki interesowała przede wszystkim sprawa ich człowieczeństwa. Joanna Kurowska uczyniła to wprost wybornie, Ewie Kasprzyk się nie udało.

***

Nie będę schlebiać gustom publiczności

Rozmowa z JOANNĄ KUROWSKĄ, odtwórczynią roli Kaliny Jędrusik:

Znakomita aktorka, świetnie śpiewająca, tworzy przejmującą postać Kaliny Jędrusik, którą znała, i swoje zadanie potraktowała szalenie poważnie. Każdy szczegół - od sposobu mówienia, chodzenia, używania wulgaryzmów do charakteryzacji, fryzury, makijażu, strojów - jest doprowadzony do perfekcji, co publiczność nagradza wielkimi brawami.

Czy znała pani prywatnie Kalinę Jędrusik?

- Znałam. Kiedy otrzymałam Grand Prix na Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, pani Kalina Jędrusik zasiadała w jury i powiedziała mi wiele pięknych słów. Pamiętam, że ogromnym przeżyciem było dla mnie spotkanie z tą wielką legendą. Odbyłam z nią wiele sympatycznych i miłych rozmów.

Zauważyłem, że świetnie opanowała pani jej charakterystyczny sposób mówienia, chodzenia, zachowania...

- Spotkałam się z wieloma osobami, które znały Kalinę Jędrusik. Każda z nich miała inną opowieść, sprzeczną z kolejną. Podobnie było w książkach, które na jej temat przeczytałam. Moim zadaniem jako aktorki było wypośrodkowanie osobowości Kaliny. Ta, którą stworzyłam w spektaklu "Kallas", jest moim obrazem gwiazdy.

Przyjaciółka Kaliny Jędrusik, która widziała spektakl, powiedziała mi, że wcale nie była zimna, mało kobieca, zasadnicza...

- Ja też tak uważam. Przekrój cech gwiazdy, którą pokazał autor sztuki, był multiplikacją pewnych jej zachowań. Gdybyśmy robili serial o niej, moglibyśmy pokazać ją szerzej, głębiej, dokładniej, a jest to sztuka, która trwa tylko godzinę i 40 minut. Mieści się w tym czasie konflikt między dwiema wielkimi osobowościami Jędrusik - Villas. Żeby pokazać ten konflikt, jedna z postaci musi być słaba, druga ostrzejsza. W sztuce Szczygielskiego Kalina jest tą drugą. Ostatni akt pokazuje Kalinę odchodzącą, liryczną, lekko zgorzkniałą, o stępionym ciętym języku, przygotowaną na odejście.

Sądzi pani, że wielbiciele tej artystki pokochaliby ją taką, jaką pani przedstawia?

- Do mnie przychodzą ludzie po spektaklu i mówią, że widzą na scenie tamtą Kalinę. Jej sąsiad przez ścianę poczuł dreszcze, bo słyszał Kalinę. Aktor Paweł Królikowski, który znał Kalinę, powiedział, że zrobiłam ją "w punkt", że taka właśnie była. Śpiewak operowy Borys Ławreniw powiedział, że nie znał Kaliny, ale po tym, co zobaczył, mógłby ją pokochać. Autor sztuki pokazuje swoje bohaterki w takim świetle, że można je polubić przez barwność. Ludzie młodzi i średniego pokolenia nie pamiętają Kaliny Jędrusik, dlatego trzeba ją pokazać bardzo kolorowo, aby mieli pojęcie, o kim mówimy. Jest więcej ludzi, którzy jej nie znają, niż tych, którzy ją pamiętają.

Chyba bardzo trudno jest zagrać mit i legendę?

- O tyle trudno, że ludzie mają pewne wyobrażenie i to dość hermetyczne na temat tej osoby. Ponadto każdy ma inny wizerunek legendy i własną opowieść na jej temat. Moim zadaniem jako aktorki jest działać zgodnie z własnym sumieniem i pokazać ją tak, jak ją widzę. Nie mogę spełniać oczekiwań ludzi, z których każdy widzi mit po swojemu. Nie będę schlebiać gustom publiczności. Mimo to ludzie przychodzą do naszej garderoby i chcą z nami rozmawiać. I to jest sukces tego spektaklu.

Co było najtrudniejsze?

- Ponieważ jestem aktorką wykształconą muzycznie, od razu wiedziałam, jak mam mówić. Rola jest napisana dosyć jednowymiarowo, chciałam więc znaleźć inne kolory, żeby połamać tę postać, poszperać w niej, chociaż przyznam, że od razu miałam ją w głowie. Nie miałam z nią większych problemów.

Krystyna Sienkiewicz po obejrzeniu waszego spektaklu powiedziała, że Villas i Jędrusik to złamane ptaki na wietrze...

- Trafnie i pięknie powiedziała. Od siebie dodałabym: kolorowe ptaki. Osobom innym, wyróżniającym się z tłumu i niekraczącym tak jak wszyscy, trudno jest żyć w Polsce. W monologu wziętym żywcem z listów do Stanisława Dygata Kalina mówi: "W Polsce nie ma równowagi, tutaj nagradzają tylko przeciętniaków, w miarę zawodowo sprawnych. Jak ktoś wyrasta ponad i przerasta tłum, to albo go włożą w szufladę, albo będą uważali, że go w ogóle nie ma. Są słonie i mrówki, tych ostatnich jest więcej". Od tamtej pory nic się nie zmieniło w tym kraju.

I dodała: "Prototypem obu postaci są czarownice z Makbeta"...

- Wydaje mi się, że czarownice uczyniło z obu artystek środowisko, ponieważ obie musiały być tak twarde, że się w czarownice przemieniły. Kalina Jędrusik powiedziała: "Trzeba mieć skórę świni, aby to wszystko wytrzymać. To zakłamane środowisko". W młodości Kalina i Viola były piękne, urocze i miłe, z czasem jedna z nich zwariowała, druga strasznie zgorzkniała.

Czy w pani ocenie Kalina Jędrusik rzeczywiście była symbolem seksu?

- Stanisław Dygat wmówił jej, że nim jest, bo chciał z niej zrobić polską Marilyn Monroe, podczas gdy ona nie była drugą Marilyn, lecz pierwszą Jędrusik, i gdyby się tego trzymała, dobrze by na tym wyszła. Nikt nie powinien zaczynać kariery ze świadomością, że jest na drugim miejscu. Ona wcale taka nie była. Spełniała oczekiwania męża na swój temat.

Czy w obecnych czasach byłaby kimś takim?

- Teraz jest większe przyzwolenie na inność, ale boimy się takiego szerokiego grania, jakie ona prezentowała. Polscy aktorzy grają oszczędnie, serialowo.

Ocenia się, że sztuka jest pojedynkiem dwóch wielkich indywidualności. Czy rzeczywiście tak jest?

- Nie uważam, że jest pojedynkiem. Zależy, jak kto to postrzega. Myślę, że najtrafniejsze jest określenie, że sztuka jest pretekstem do pokazania dwóch wielkich osobowości. Nie można ich pokazywać bez konfliktu, byłoby to nudne, dlatego konflikt jest tutaj rzeczą zmyśloną, a całość fikcją literacką.

W spektaklu pani Kalina zdecydowanie dominuje nad mało wyrazistą, jakby przytłumioną Violettą Villas graną przez Ewę Kasprzyk. Tymczasem w filmie "Dzięcioł", w którym obie zagrały, Jędrusik prawie nie ma, a Villas dominuje nad całym filmem, wręcz rozsadza jego ramy.

- Kalina, gdziekolwiek się pojawiała, wszędzie, łącznie z kościołem, lubiła skupiać na sobie uwagę, musiała być w centrum zainteresowania. I rzeczywiście była. A jeśli chodzi o wspomniany film, to Kalina miała w nim epizod i nic do zagrania, podczas gdy Villas grała fascynację głównego bohatera.

Kalina nie powinna przyjąć tej propozycji.

- Nie powinna. Na pytanie Villas, dlaczego gra, odpowiada: "Gdybym odrzucała, to w ogóle nie grałabym w filmie. Z każdej małej rólki staram się zrobić perełkę".

Dlaczego właśnie taką Jędrusik zdecydowała się pani pokazać?

- Dlatego, że taka wydawała mi się najbliższa prawdzie. W pierwszym akcie jest osobą ostrą, pełną nieokiełznanego temperamentu, wypowiadającą wiele wulgaryzmów, a w drugim zaczyna się jej odchodzenie. To ja poprosiłam autora sztuki o dopisanie sceny z inspicjentem i herbatką, która zaznacza spadek jej pozycji zawodowej. W takich małych gestach, drobnych sytuacjach, widać, że nie jest już gwiazdą.

***

Bardzo trudno jest grać legendy

Rozmowa z EWĄ KASPRZYK, odtwórczynią roli Violetty Villas:

Ewa Kasprzyk usiłuje grać uczłowieczoną Violettę Villas, ale nie tworzy jej prawdziwej postaci, może dlatego, że jest tylko średniej klasy aktorką i nie posiada odpowiednio dużej gamy środków aktorskich, którymi mogłaby swobodnie operować. Widać to w jej innych rolach w teatrach bulwarowych i objazdowych. Dobra charakteryzacja, nieźle zrobiona peruka i trafne stroje nie są w stanie na tyle określić sceniczną postać, żeby się do niej przekonać. O polubieniu w ogóle nie ma mowy, a Villas była nie tylko odrzucana, ale i uwielbiana.

Podobno to pani namówiła Marcina Szczygielskiego, aby napisał sztukę o Violetcie Villas?

- To prawda i łatwo się dał namówić, ponieważ już wcześniej grałam w jego sztuce "Berek", napisanej również na moją prośbę. Marcin dosyć szybko przysłał mi tekst sztuki "Kallas", w której spotykają się Violetta Villas z Kaliną Jędrusik.

Nie była pani zaskoczona, że w sztuce występuje również postać Kaliny Jędrusik?

- Nie, nawet się ucieszyłam...

Słyszałem, że pierwotnie miał to być monodram?

- Wcześniej rzeczywiście miał to być monodram. Ale ostatecznie "Kallas" to kartki z podróży. Bardzo poruszyła mnie śmierć Violetty Villas, która moim zdaniem była odrzucona za życia, i kiedy dotknęłam jej trumny, pomyślałam, że grając w tej sztuce, oddam jej hołd.

Dlaczego właśnie Villas?

- Nie znałam jej osobiście, ale byłam zafascynowana jej głosem. Wcześniej zagrałam w filmie "Bellissima", w którym dla mojej bohaterki Violetta Villas była wzorem. Lubię grać postaci wyraziste, nietuzinkowe, wyzwolone, kontrowersyjne, a taką była Villas. Jej arcyciekawym życiorysem można by obdzielić kilka scenariuszy filmowych.

Ponieważ nie poznała pani osobiście gwiazdy, zadanie było utrudnione. Jak pani sobie z nim radziła?

- Musiałam zgłębić wiedzę na jej temat. Kierowałam się swoją wyobraźnią i intuicją, którą ona też posiadała. Cenne uwagi dostałam od pana Krzysztofa Gospodarka, jej syna.

Sądzi pani, że Villas zaakceptowałaby siebie w pani wykonaniu?

- Tak, bo kiedyś mi się ukazała na łące w Lewinie i powiedziała: Jak ty mnie "Ewa" pięknie grasz.

Moim zdaniem nie udało się pani w pełni pokazać jej złożonej osobowości, Violetta jest za spokojna, za łagodna, zbyt mało wulkaniczna, dynamiczna. Nie ma tam jej ogromnej chwiejnosci emocjonalnej, nieustannej zmiany nastrojów, napadów złości, wręcz agresji, czego sam doświadczyłem.

- Mam wrażenie, że oglądał pan inną sztukę.

Nie oparła się pani na rozmaitych niuansach w jej charakterystycznym sposobie bycia na estradzie, np. w piosence "Mechaniczna lalka" pani trzyma ręce ku górze, podczas gdy Villas nigdy tak nie robiła. Lekko się obracała i nisko kłaniała, bo chciała być mechaniczną lalką, o której śpiewała.

- Bardzo dziękuję. Cenna uwaga.

Szkoda, że nie zaśpiewała pani w całości (z playbacku) ani jednej piosenki z repertuaru Villas, których jest w sztuce zdecydowanie za mało.

- Też żałuję.

Za to widzowie oglądają pojedynek dwóch wielkich osobowości estradowych. Kto wygrywa: Villas czy Jędrusik?

- Rywalizacja jest rozwijająca i wpisana w zawód artysty.

Rywalizujecie o sławę, o brawa publiczności, o ilość kwiatów...

- Jako artystki rzeczywiście mogły rywalizować ze sobą, ale nie nazwałabym tego pojedynkiem.

Powiedziała pani, że Villas wyprzedziła epokę, w której żyła. Na uwadze miała pani lata 60. i 70., czy późniejsze, gdy już nie śpiewała tak pięknie, gdy tylko powielała stary repertuar, nie proponowała niczego bardziej współczesnego...

- Na myśli miałam jej najlepsze lata, gdy była u szczytu sławy. Ona wyprzedziła epokę swoją wyjątkowością, tak jak każdy artysta wyjątkowy. Trzeba podkreślić, że przez długie lata zachowywała dobrą kondycję. Potem na przeszkodzie stanęła choroba.

Chyba bardzo trudno jest zagrać kogoś, kto już za życia stał się mitem i legendą?

- Bardzo trudno. "Kallas" nie jest sztuką dokumentalną i to, co ja w niej usiłuję stworzyć, to tylko wariant Villas, a nie ślepe naśladownictwo, bo nie ma drugiej Violetty Villas.

I nie będzie.

- My też nigdy nie dowiemy się, jaka była naprawdę, tak jak o Marilyn Monroe.

Jak nazwać to, co robi pani w tej sztuce?

- Próbuję ocalić mit Violetty i pokazać jej pozytywne cechy. Po co niektórzy mają nienawidzić ją po śmierci? Za życia swoje wycierpiała, między innymi przez media. Taki jest mój cel.

Sądzi pani, że Polacy kochają mity i chcą być nimi karmieni?

- Nie wiem, czy kochają, ale wiele rzeczy mitologizują.

Violetta Villas w pani interpretacji nie wzrusza. Widz nie płacze, jak widać było na jej koncertach. A przecież była to osoba tragiczna, o wyjątkowo smutnym finale życia.

- W dzisiejszych czasach trudno jest zmusić ludzi do wzruszeń, ale mogę podać numer telefonu pani Zosi, która się popłakała i kolega mojej córki, który ją znał, też. Koncerty to inna bajka. Sugeruje pan, że ludzie, którzy z nią przebywali, płakali w jej towarzystwie. Poza tym sztuka nie jest o jej tragicznych latach życia i finale, ale o latach jej świetności i karierze artystycznej.

Zagrała pani kilkanaście spektakli i twierdzi, że nie uważa swojej roli za skończoną. Dlaczego?

- Zagraliśmy dopiero cztery razy, a aktor potrzebuje w teatrze rozegrania. Nie mam ciągłości grania sztuki "Kallas", gramy ją przypadkowo w różnych miastach. Sztuka, podobnie jak Villas, była nieakceptowana i odrzucana. W Warszawie zgodził się ją wystawić w swoim Teatrze Kamienica tylko Emilian Kamiński. Inne teatry nie chciały sztuki. Teraz zagramy ją w Teatrze Kwadrat i dyrektor Andrzej Nejman zrobił to tylko dlatego, że jestem jego etatową aktorką. Ciągle jesteśmy przed oficjalną premierą. Moja rola jest nieskończona, bo ciągle dochodzi do mnie nowa wiedza na temat Villas.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji