Artykuły

Wędrowny lalkarz z Lublina

Z Włodzimierzem Fełenczekiem, dyrektorem Teatru im. Andersena, świetującym 40-lecie pracy artystycznej, rozmawia Andrzej Molik.

- Jutro, w sobotę[8 maja], z okazji pięknego jubileuszu 40-le-cia Pana pracy artystycznej Teatr im. Hansa Christiana Andersena zaprezentuje prapremierę "Teatru cieni Ofelii" Michaela Ende. Dlaczego na taką okazję zdecydował się Pan na adaptację i reżyserię tego akurat krótkiego tekstu?

- Dlatego, że to ja wpowadziłem autora świetnej "Niekończącej się historii" na polską scenę. W listopadzie 1990 r. w Lublinie, w Teatrze Osterwy za dyrekcji Andrzeja Rozhina odbyła się prapremiera "Momo". Rozhin pokazał, że można w teatrze dramatycznym zrobić spektakl dla dzieci i dorosłych. Miałem do wykorzystania wszelkie możliwości: zespół, pieniądze, wszystko co chciałem. Był to tekst o pracownikach teatru, o teatrze, a także o śmierci teatru, tekst wyrastający z lęku przed telewizją i filmem.

- Wykaz wyreżyserowanych przez Pana spektakli jest imponujący, zawiera aż 94 pozycje. Gdyby sięgnąć pamięcią w przeszłość, dużo miał Pan takich fascynacji teatralnych jak Michael Ende?

- Dużo. Powiedzmy Astrid Lindgren. Robiłem jej "Mio mój Mio" w Lalce w Warszawie i Tarnowie. W Andersenie powstali "Bracia Lwie Serce". Często też kierując teatrami, realizację tekstów - jak "Carlson na dachu" - zlecałem innym. I do dziś mam utwory, do których chciałbym jeszcze podejść, na przykład "Nils Paluszek". Do moich ulubionych autorów należą też Jordan Radiczkow z "Żelaznym chłopcem", Maurice Jendt z "Machiną teatralną", Joanna Kulmowa...

- Tworzy Pan dla dzieci, a próżno w tym zestawie szukać patrona kierowanego przez Pana teatru, Hansa Christiana Andersena...

- Uwielbiam autorów współczesnych. W 1981 w Opolu w Teatrze im. Smolki robiłem "Żelaznego chłopca", a równolegle w Teatrze Dramatycznym "Dom Bernardy Alby" Federika Garcii Lorki.

- Ma Pan też za sobą przeszłość musicalową?

- W 1986 r. razem z A. Wojciechowskim w warszawskim Teatrze Dramatycznym stworzyliśmy trzeci musical, jaki zaistniał w Polsce pt. "Która godzina" oparty na muzyce Dezertera, Republiki, Oddziału Zamkniętego, Aya RL, Klanu, Klausa Mitfocha i innych słynnych zespołów lat 80. Śpiewali główne partie Izabela Olejnik i Marek Probosz, ale i Maciej Damięcki. Chociaż za dyrekcji Marka Okopińskiego Dramatyczny nie był pieszczochem publiczności, na nasz spektakl ustawiały się gigantyczne kolejki, a panie z bufetu, które miały ogromny utarg, do dziś kłaniają mi się za to w pas.

- Urodził się Pan w Lublinie, ale przed kolejnymi powrotami w rodzinne strony karierę teatralną zaczynał Pan gdzieś indziej. W specjalnym wydawnictwie jubileuszowym pełnym danych m.in. o przebiegu Pana pracy, można przeczytać: 1964-1969 - Teatr Guliwer Warszawa - aktor.

- Mieszkałem w Lublinie niewiele lat. Za ojcem związanym z leśnictwem wywędrowaliśmy do Torunia, a następnie do Warszawy. Guliwer był zwieńczeniem drogi, na którą wstąpiłem dużo, dużo wcześniej. Mam przy tym szczęście, że krocząc nią poznałem wielu wspaniałych ludzi. Już w 1952 r. jako 11-latek debiutowałem w "Dwóch światach" Brzechwy w reżyserii Jana Świderskiego zrealizowanych na tzw. centralnej choince noworocznej na Muranowie. Grałem tam z Zygmuntem Hübnerem, z którym - jakaż była ma siła parcia! - potrafiłem się zaprzyjaźnić, chociaż on był już studentem. Pokazywał mi teatralne książki, poznawał z kolegami. To było cudowne, bo oni mnie później zapraszali na swe dyplomy i tak obejrzałem np. "Klątwę" Wyspiańskiego od kulis. Robiłem teatrzyk szkolny, występowałem w Pałacu Kultury i Nauki. Wreszcie znalazłem się na PWST, rektor Jan Kreczmar uznał też, że powinienem się jeszcze dokształcić z innych dziedzin i zaopatrzył mnie w pismo do wszystkich rektorów polskich uczelni rekomendujące mnie. Nie wiem, czy pomogło, ale znalazłem się na psychologii w UW, gdzie miałem znowu szczęście poznać filozofa Stefana Morawskiego, z którym rozmawiałem o adaptacjach teatralnych. Po takim spotkaniu, później się czytało dzieła takiego giganta i to działało niezwykle rozwojowo. W czasach studenckich założyliśmy z Henrykiem Baranowskim, dziś dyrektorem w Katowicach, Akademicki Teatr Prób Centon. W latach 196064 zagrałem tam role w sztukach m.in. Lorki, Witkacego, Goldoniego.

- I teatr znowu zwyciężył. Zamiast zostać poważnym psychologiem czy rusycystą, bo zdaje się, że filologię rosyjską też Pan studiował, trafił Pan do Guliwera.

- A zaraz potem, w 1968 r. zrobiłem eksternistycznie dyplom na wrocławskim Wydziale Lalkowym PWST w Krakowie. Miałem dwuletnią przerwę na Białostocki Teatr Lalek z etatem reżysera, by w latach 1972-73 powrócić do Guliwera na stanowisko kierownika literackiego.

- Ktoś pięknie nazwał Pana "wędrowny sztukmistrz teatru". Dla nas w tych wędrówkach najważniejsze są Pana powroty do Lublina. Pierwszy, o ile wiem, miał miejsce w roku 1974?

- Wcześniej trzy lata, do 1972 r. studiowałem na PAMU, akademii sztuki w Pradze, pokochałem czeski teatr lalkowy i na dyplom przygotowałem "Przygody pingwina Pik-Poka" wg Bahdaja, sztukę, na której długo jeszcze zarabiałem czeskie tantiemy, bo co Nowy Rok pokazywali ją w telewizji. Do Lublina zaprosił mnie dyr. Ciesielski i w pierwszej odsłonie byłem dyrektorem artystycznym w Teatrze Lalki i Aktora, bo tak się nazywał Andersen wówczas, pięć lat, do 1979 r. reżyserując m.in. "Johannesa doktora Fausta" Kopeckiego i chyba najbardziej opromieniony nagrodami mój spektakl "Dokąd pędzisz, koniku" ze scenografią - już w w 1978 r.! - Leszka Mądzika. Po czteroletniej dyrekcji artystycznej w opolskim Teatrze Smolki, dwóch latach na etacie reżyserskim w łódzkim Pinokio, roku kierownictwa literackiego w Teatrze Nowym w Warszawie i dwóch dyrekcji artystycznej w warszawskiej Lalce, za dyrekcji Tomasza Jaworskiego powróciłem w 1988 r. drugi raz do Andersena na etat reżyserski, a później dopełniłem pobyt dwoma latami na podobnym etacie w Teatrze Osterwy. Trzeci powrót już na stołek dyrektora naczelnego i artystycznego Andersena nastąpił w 1999 r. i ten etap mojego życia trwa do dziś.

- Trochę w głowie mi się kręci. Przecież gdzieś w tzw. międzyczasie został Pan wykładowcą najpierw krakowskiej PWST we Wrocławiu, potem na białostockim Wydziale Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej w Warszawie, był w latach 1996-99 kierownikiem artystycznym Guliwera, reżyserował w Pradze, Białymstoku, Słupsku, Kladnie, Waasa i Kuopio w Finlandii, Gorzowie, Wałbrzychu, Tarnowie, Bielsku-Białej, Gdańsku, nagrywał audycje radiowe, zdobywał niezliczone nagrody, publikował recenzje i felietony, tłumaczył z czeskiego, słowackiego i rosyjskiego oraz na czeski, dbał o współpracę z wybitnymi scenografami i kompozytorami, jurorował i organizował festiwale, m.in. nasze biennale Betlejem Lubelskie, że pozostawię dziś na boku zrealizowane przez ostatnie prawie 5 lat dyrektorowania w Andersenie i dobrze pamiętane spektakle. Czy coś pominęłem?

- W Teatrze TV zrealizowałem w 1996 r. "Filipa i Berenikę" Dohnalik, m.in. z Haliną Łabonarską i Krzysztofem Stroińskim i jestem dumny, że wynalezieni wówczas przeze mnie ludzie w tym, co dziś nazywa się castingiem, Magdalena Stużyńska i Redbat Klynstra robią obecnie karierę. Mogę się chyba też pochwalić tym, że współtworzyłem festiwal Korczak Żywy i - z Haliną Machulską - Stowarzyszenie Teatrów dla Dzieci i Młodzieży, a następnie Międzynarodowe Targi Inicjatyw Teatralnych. Współzakładałem też Białostockie Studium Aktorskie Teatru Lalek, które przekształciło się w obecny wydział Akademii Teatralnej oparty w dużej mierze na lublinianach, bo działali tam czy działają jeszcze Tomasz Jaworski, Wojciech Kobrzyński, Konrad Szachnowski czy Ryszard Zarewicz, no i ja. Może to nie jest imponująca liczba, ale oprócz licznych adaptacji napisałem też trzy sztuki, własną "Dre Romano Drom, czyli trzy opowieści o Kolo Dancie" oparte na folklorze cygańskim i "Kto się boi potwora" oraz z Barbarą Dohnalik "Złotą monetę", w której spotykają się symbolicznie Korczak i Singer. Obecnie najwięcej uwagi poświęcam idei Arki Andersena, czyli budowie w Lublinie teatru dla dzieci połączonego z centrum edukacyjnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji