Artykuły

Klucz

Nie jest łatwo zrobić u nas naprawdę dobre przedstawienie sztuki klasycznej, takie, żeby miało niesporny sukces. Szekspirów u nas grywa się sporo. Ale dawniej było łatwiej. Wystarczyło mieć w zespole aktora, który nadawał się do zagrania Otella i palił się do tej roli, a sztuka pojawiała się w repertuarze i w miarę podpierała kasę. A jeżeli na domiar Desdemoną była pierwsza liryczna, która miała moc wielbicieli, duet tych dwojga przechodził do kronik teatru, a dyrektor umacniał się w fotelu.

A teraz inaczej, i teraz niełatwo wystawiać klasyka dla honoru domu. Za mało mieć odpowiedniego aktora. Trzeba jeszcze znaleźć klucz do przedstawienia - tak jak aktor winien znaleźć klucz do swej roli. I nie wystarczy klucz do jednej roli. Dziś widzom się zachciewa gry zespołowej i rozmaitych dodatków, na przykład plastycznych i muzycznych. I na koniec zapytają o sens przedstawienia - tu i teraz, jakby powiedział Koźniewski. Dopiero po pozytywnej odpowiedzi na takie różne pytania przychodzi - ale nie musi, bo publiczność bywa nieobliczal­na - sukces, rzetelny, długotrwały sukces. A w przeciwnym razie cóż pozostaje? Ano ,,pozycja w repertuarze", czasem nawet szacowna i godna uznania, jak piszą uprzejmi krytycy. Albo też... lepiej nie pytać.

Gdy teatr gra sztukę Szekspira - i w dodatku tak rzadko grywaną jak "Ko­riolan" - budzi zaciekawienie i różne pytania; i różne śmiałe nadzieje.

Na jedno - może i pierwsze, ale nie jedyne - pytanie, odpowiedź pada szybko i jest przyjęta pozytywnie. Teatr miał aktora do roli Koriolana i który zapewne zapalił się do niej. Zbigniew Zapasiewicz - obecnie w naj-najpierwszym szeregu aktorów polskich - zagrał i nie sprawił zawodu. Koriolan jest kolejną kreacją Zapasiewicza, który - jak dotychczas - umiał z trafnym instynktem przyjmować role odpowiednie dla swego emploi, a unikać ról, które mu nie po drodze. Jego Koriolan jest kanciastym, podstarzałym wodzem, który w obronie ojczyzny zebrał ileś tam blizn, a teraz mu każą, celem utrzymania władzy przez jego stronnictwo, ubiegać się o względy cywilów, którym wojaczka może imponuje, ale mają interesy całkiem inne niż żołnierskie. Koriolan nie wytrzy­muje tej demokracji i przechodzi na stronę wrogów. Koriolan Zapasiewicza uwierzytelnia zainteresowanie Szekspira tym bohaterem, skądinąd mało ekspo­nowanym w historii rzymskiej republiki. Szekspira pasjonowali wielcy zbrod­niarze, nie lubił cyników. Koriolan zdradził ojczyznę, ale nie był z rodu Alkibiadesów. Toteż jego los przybrał obrót tragiczny.

Koriolan był arystokratą, patrycjuszem. Szekspir miał słabość do jednostek z "ludu", ale nie do zbiorowości, rządzącej się emocjami, obcej przesłankom rozumu. Koriolan pod każdym względem góruje nad tłumem, o którego łaski każą mu zabiegać. Brecht dostrzegł w "Koriolanie" walkę klasową i ulepił z tej sztuki słynne przedstawienie, nie bardzo zresztą zgodne z myślą Szekspira, bo Szekspir stawał po stronie jednostki, chociaż i plebejuszom nie odbierał ich racji.

Wyreżyserował "Koriolana" Krzysztof Kelm, "nowy człowiek". Starał się uwypuklić racje plebejuszy, ale wyszły one nijako. Koriolan wraca skru­szony na ojczyzny łono i przynosi Wolskom obustronnie korzystny traktat pokoju. Ale tego nie chciała żadna ze stron, bo im chodziło o zagładę prze­ciwnika. Wódz Wolsków (dobra rola Marka Obertyna) jest na razie równo­rzędnym partnerem Koriolana, to udany duet. Ale scenę - jak to u Szekspira, który swoim aktorom nie dawał próżnować - wypełnia tłum innych jeszcze ludzi, w tym dwie kobiety, mające, jak to u Szekspira w zwyczaju, role małe, ale wyraziste i ważne dla toku akcji. W "Koriolanie" występuje Matka-Rzymianka i Żona-Rzymianka, Żonę widać (Jadwiga Jankowska-Cieślak), choć prawie milczy i na drugim planie. Matka (Barbara Kraftówna) pokazuje, z jak bardzo daleka przybyła i jak mało ją obchodzi, może nawet śmieszy, całe widowisko.

Pełno w sztuce żołnierzy, z obu wrogich sobie stron, obywateli-cywilów, strażników i podżegaczy. Ci tworzą dekoracyjne tło, czasem udane. I jest jeszcze w "Koriolanie" jedna rola drugoplanowa, ale ważna, taka, za którą w Ameryce przyznaje się osobne Oskary: rola Meneniusza Agryppy, przyjaciela Koriolana i szefa stronnictwa patrycjuszy. Andrzej Łapicki to zbyt dobry aktor, by miał pozostać w cieniu. Ale co zrobić z tym Agryppą, by go uwyraźnić? Łapicki to majster w rolach współczesnych, kostium antyczny mu nie leży, tak samo jak Kraftównie. Ale znalazł sposób. Dostrzegł w Agryppie Poloniusza z "Hamleta", pół błazna pół mędrka, a w całości dworaka w lansadach i chwilami wygrywa, skupia uwagę widowni, osowiałą, gdy Zapasiewicza brak.

Ale sam Zapasiewicz to za mało, by dać widzowi pełną satysfakcję. I czasem się w nim nawet rodzi nadobna myśl jak u tego ucznia z rosyjskiej anegdotki: "mnie-by wasze żaboty, gospodin-uczitiel".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji