30 lat drepczę po scenie
- Zostałem profesorem w prywatnej szkole aktorskiej w Warszawie i od października będę wykładał charakterystykę postaci. Przyszedł już czas, by przekazywać wiedzę innym, bo po trzydziestu latach w zawodzie naprawdę można coś powiedzieć - mówi MARIUSZ CZAJKA.
Krzysztof Zalewski: - Wcześnie rozpoczął pan przygodę z aktorstwem. Kto wskazał taki kierunek i wyznaczył drogę zawodową bardzo młodemu wtedy człowiekowi?
Mariusz Czajka [na zdjęciu]: - Pomogła mi w tym pani psycholog, do której skierowała mnie moja mama polonistka. Wtedy już jako ośmioklasista trafiłem do owej pani psycholog, ona zaczęła mnie badać, przyglądać się i stwierdziła, że moje miejsce jest w ognisku teatralnym państwa Machulskich. Właściwie ta kobieta ustawiła moje życie. Później ten bakcyl zaczął coraz bardziej narastać w moim organizmie. Z roku na rok przekonywałem się, że to jest właściwa droga. Wcześniej próbowałem swoich sił w plastyce. Nawet uczyłem się przez rok w technikum architektoniczno-budowlanym. Przez chwilę chciałem zostać architektem. Zakończyło się to fiaskiem, bo matematyka o której nie mam pojęcia i jest dla mnie jakimś koszmarnym obłędem spowodowała upadek tej sytuacji. Na szczęście straciłem tylko rok, poszedłem do liceum, a do szkoły teatralnej zostałem przyjęty od razu. Nie traciłem tylko odzyskiwałem.
- W szkole teatralnej było słynne "Złe zachowanie", dyplom, wielka feta. Przedłużeniem tego okresu stała się praca w teatrze Rampa. Potem przygoda z musicalem "Metro", która trwa nadal.
- Występowałem na Broadwayu, z czego jestem bardzo dumny i radosny, bo mogę to sobie wpisać w życiorysie. Wspólnie z Olafem Lubaszenko przedstawiamy sztukę "Niektóre gatunki orłów" Domana Nowakowskiego. Jeździmy z tą tragifarsą po kraju i bardzo dobrze jesteśmy przyjmowani przez publiczność. Oprócz tego występuję w musicalu "Chicago", "Operze za trzy grosze" i oczywiście niekończącej się opowieści "Metro". Skończyłem szkołę teatralną, a właściwie gram same musicale (śmiech).
- Ma pan duże predyspozycje głosowe i typowo aktorskie, które nie zostały raczej wykorzystane przez reżyserów.
- W ogóle nie wykorzystano moich predyspozycji. Gdybym z moimi umiejętnościami mieszkał w.Stanach Zjednoczonych, byłbym jednym z najbogatszych ludzi na świecie. W Polsce żyjemy w czasach, w których ceni się miernotę i dziadostwo! Artysta przez duże "A" jest raczej gnojony, a miernota go udupia, żeby poczuć się lepiej.
Słynny czas tych wszystkich Big Brotherów był jakimś koszmarem, ale na szczęście powoli już wygasa. Ludzie, którzy tylko byli i chcieli być, zostali wykreowani na gwiazdy. Show business może zrobić gwiazdę z każdego, później wyssać, zarobić dużo pieniędzy i wyrzucić go na śmietnik. Rzeczywiście tak się stało. Ci ludzie nie wiedzieli, co się wokół nich dzieje i teraz przeżywają straszne frustracje, bo byli gwiazdami, a teraz siedzą w cieniu i zastanawiają się dlaczego.
W przyszłym roku obchodzę 30-lecie pracy na scenie, więc mogę powiedzieć, że byłem, jestem i będę. W 1975 roku pierwszy raz postawiłem nogę na scenie w roli Demetriusza w spektaklu "Sen nocy letniej", w Teatrze Ochoty u państwa Machulskich. Trzydzieści lat już drepczę po scenie.
Ciągle jeżdżę po imprezach estradowych i publiczność ma pretensje, że nie prowadzę już "Maratonu uśmiechu". Dlaczego? Nie do mnie to pytanie.
- Bliższy jest panu teatr czy film?
- Wszyscy aktorzy powiedzą, że teatr i film, to dwie odrębne rzeczy. W filmie może zagrać każdy, a w teatrze już nie. Miejscem dla aktorów jest teatr.
Wykształciłem się na aktora dramatycznego, nawet mam dyplom aktor dramatu, co w moim przypadku brzmi śmiesznie. Przyjdzie jeszcze czas, by pokazać swoją inną twarz. Nie poddaję się, nie idę na emeryturę, a trzydziestolecie pracy jest efektem wczesnego początku przygody z aktorstwem. Mam nadzieję, że wcześniej nie skończę (śmiech).
- Trudno jest pana sklasyfikować jakim właściwie jest pan aktorem.
- Dzięki Bogu! Mam ideę przewodnią być aktorem wszechstronnym. Pracuję w dubbingu, filmie, telewizji, na estradzie, gdzie tylko można. Owa różnorodność upiększa ten zawód, jest ciekawszy, udowadnia, że nie jestem miernotą, która potrafi zagrać tylko jedną rzecz.
- Realizuje się pan muzycznie. Sporo ról w musicalach, występy estradowe...
- Gram prawie w samych musicalach, jestem laureatem Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Zdobyłem trzecie miejsce. Piosenka aktorska to taka, w której aktor udaje, że śpiewa. Widocznie dobrze udawałem (śmiech).
- Ulubieni piosenkarze, autorzy?
- Bardzo lubię Stinga i Bono z zespołem U-2. Dobrze działa na mnie Pink Floyd, a szczególnie płyta "The Wall", ale już nie muszę ratować się z depresji, bo mam wspaniałą rodzinę, cudowne córki i załamania mi nie grożą. Depresje rodzą się z samotności i braku uczucia.
- Uważany jest pan za najlepszego specjalistę od dubbingu wśród polskich aktorów.
- Ostatnio w jakiejś gazecie przeczytałem o sobie "król dubbingu". Zrobiłem tego trochę, bo Kaczor Donald, Guffi, teraz mistrz Joda z "Wojen gwiezdnych".
- Nagrałem również coś, co niestety przeszło bez echa. Jim Carrey zagrał trzy postacie w filmie "Lemony Snikets czyli historia niefortunnych zdarzeń". Ogromnie trudno było "podkładać" głos trzem postaciom. Poza tym Kaczor Donald też jest dla mnie wielkim artystą. Zawsze powtarzam - moimi idolami byli Kaczor Donald, Charlie Chaplin, Luis de Fuines.
Oni wyznaczyli mi drogę artystyczną (śmiech).
- Czy szykuje pan jakiś koncert jubileuszowy w związku z 30-leciem pracy na scenie?
- A w Krakowie (śmiech), tam robią takie rzeczy. Jeszcze o tym nie myślałem. Nie spodziewam się wielkiej fety. Jak sobie sam nie zrobię, to nic nie będzie. Nie pościelesz sobie, to się nie wyśpisz. Dlatego będę ścielił sobie łóżeczko i jak je już wymoszczę, zapraszam serdecznie do spania (śmiech).
- Spełnił się pan w zawodzie aktora?
- W aktorstwie jak w życiu, raz na wozie, raz pod wozem. Życie nie bajka, ale bitwa! Trzeba mieć siłę i kogoś bliskiego, bo samemu ciężko sobie poradzić w trudnych momentach. Mam rodzinę, którą kocham i dzięki niej jakoś poradziłem sobie w ciężkich chwilach. Pomogły mi moje trzy najwspanialsze kobiety - żona i córki. Dla nich jestem w stanie zrobić wszystko.
Nie czuję się niespełniony, bo zagrałem w ponad trzech tysiącach sztuk teatralnych, tak że mam sporo na liczniku.
Zostałem też profesorem w prywatnej szkole aktorskiej w Warszawie i od października będę wykładał charakterystykę postaci. Przyszedł już czas, by przekazywać wiedzę innym, bo po trzydziestu latach w zawodzie naprawdę można coś powiedzieć.
- Hierarchizuje pan rodzaje sztuki, grę w teatrze, na estradzie, w filmie?
- Zależy pod jakim względem, finansowym, czy innym. Przez cztery lata jako amator poznałem teatr od strony niekomercyjnej, takiej fantastycznej, gdzie poznaje się samego siebie i świat.
Nie robię nigdy chałtury. Nikt we mnie nigdy nie rzucił jajkiem, nie powiedział: "Ej, ty, frajerze, co się obijasz?". Zawsze jest szacunek. Potwierdza to słuszność tezy, że znalazłem dobre miejsce i nie pierdzę pod siebie (śmiech).
- W jakich rolach zobaczymy pana jesienią?
- W telewizji Polsat robię na żywo program "Hugo". Animuję takiego śmiesznego trolla. Prowadzę też imprezy estradowe. Poza tym dalej występuję w musicalach.
***
Aktor o wielu twarzach, specjalista od rozśmieszania. W 1985 roku ukończył PWST w Warszawie. Debiutował w słynnym spektaklu dyplomowym "Złe zachowanie". Aktor teatru Rampa w latach 1987-93. Występuje w kilku spektaklach muzycznych. Zagrał liczne role komediowe i dramatyczne w filmach, brał udział w telewizyjnych programach rozrywkowych. Obecnie można go obejrzeć w musicalu "Metro" Studio Buffo, musicalu "Chicago" w teatrze Komedia, w "Operze za trzy grosze" w teatrze Syrena oraz sztuce "Niektóre gatunki orłów" granym gościnnie w całej Polsce.