Nie boska katastrofa
"Karzeł, Down i inne żywioły" w reż. Wiktora Rubina w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Renata Sas w Expressie Ilustrowanym.
Na eksport do Krakowa, w koprodukcji z tamtejszym Festiwalem Boska Komedia, w łódzkim Teatrze Nowym powstała inscenizacja "Karzeł, Down i inne żywioły". Sceniczny bełkot już w trakcie przedstawienia wypędził w piątek z Małej Sali znaczną część widowni.
Jeśli, jak wieść niesie, taka reakcja wpisuje się w oczekiwania autorki tekstu Jolanty Janiczak i reżysera Wiktora Rubina, to gratulacje! Odnieśli duży sukces.
Z wrażeń po zderzeniu z ich twórczą myślą w obrazowaniu idei festiwalu; "Niedowiara", zostaje wpamięci błoto, bieganina, pseudomądrości o wierze podparte tekstem św. Faustyny, wygłaszane na bieżni w siłowni, goły tyłek (oczywiście męski - zgodnie z regułą dzisiejszego teatru), wiadro na szyi i liczby.
Siedząc w nieruchomej pozycji, mężczyzna majestatycznie dochodzi w wyliczaniu do 397 (dodając do każdej liczby słowo
"dzień"). Pisy pięćdziesiątce na sali robi się poruszenie, zaczyna się wyklasWwanie i wy-chodzenie. W finale nowa wyliczanka dobiega już tylko do 46 ("lat"). Tym, co wytrwali, pozostaje jedynie śmiech... A w myśl strzelistych eksplikacji przedstawienie miało być o wierze prowadzącej do irracjonalności. Sceniczna magma (nie mylić z artystyczną prowokacją) przelewa się, a tekst nie zawsze dochodzi.
Spośród obsady Mirosława Olbińska i Piotr Trojan całą siłą
woli i mocą poczucia humoru próbują stworzyć jakieś postacie, tylko nie bardzo mają z czego. Reszta desperacko się miota.
Autorka chyba chce ujawnić odkrycie, że wiarę zdefiniuje każde słowo, a reżyser dodał do tego przekonanie, iż wszystko może być jej symbolem.
Na krakowskim festiwalu spektakl został zagrany i wyjechał. W Łodzi ta "nieboska katastrofa" zostaje w repertuarze.