Artykuły

Buntownik z innej epoki

Każda epoka ma swych własnych buntowników. Włóczą się oni od niepamiętnych czasów po świecie, dając pożywkę mitom i legendom, a także artystom, którzy uwielbiają stawiać im pomniki lub pisać peany na ich cześć. Postać buntownika - człowieka żyjącego w niezgodzie z całym światem - to stały motyw tak w sztukach plastycznych, jak i w literaturze i teatrze. Niepogodzeni ze światem byli ambitni rycerze Okrągłego Stołu i szlachetny don Kichot z La Manczy. Cierpieli z powodu zła tego świata średniowieczni męczennicy i romantyczni bohaterowie, daremnie szukający spełnienia swych szczytnych ideałów. Buntowali się przeciwko mieszczańskiej mentalności i przyziemnej egzystencji niepoprawni idealiści... Galeria buntowniczych typów, gdyby ją kiedyś zestawić, byłaby na pewno frapująca i bogata.

Ludzie pogodzeni ze światem, żyjący w harmonii z otoczeniem - nawet, gdy ich postawy godne są najwyższej akceptacji - są po prostu nieciekawi. Ot, zwykli "zjadacze chleba"! Zupełnie inaczej jest z buntownikami. To oni pociągają za sobą innych, prowokują konflikty, rozbijają układy, wywołują rewolucje i zmieniają świat, choć niekoniecznie zawsze na lepsze.

I tak przepływają przez ten nasz najpiękniejszy ze światów (bo innego przecież nam nie dano) na przemian fale buntów i uspokojenia, lata burzenia i budowania, epoki rewolucji i stabilizacji. Za naszej pamięci zdarzyło się ich co najmniej kilka, a chyba właśnie - zamyka się jakiś kolejny etap naprawiania świata. Znów przecież zaczynamy tęsknić do spokoju i stabilizacji, do dawnych "dobrych" czasów.

Tylko Jan Buchwald jakoś nie chce przyjąć tego do wiadomości. I ciągle szuka zbuntowanych nawet w tych wypalonych już z emocji czasach. Taką właśnie próbą była w ubiegłym sezonie jego inscenizacja "Lotu nad kukułczym gniazdem", a w tym roku trzecia premiera na kaliskiej scenie - "Miłość i gniew" Johna Osborne'a. Sztuka Osborne'a to artystyczny wyraz fali niepokojów i protestów, jakie nękały młode pokolenia na Zachodzie w pierwszych latach po zakończeniu II wojny. Z poczucia bezideowości, braku szerszych perspektyw, bezsensu powojennej egzystencji rodziły się ruchy kontestacyjne. Wprawdzie w kaliskim spektaklu jest wyraźna sugestia, że ma on odniesienie do współczesnej rzeczywistości, ale dla mnie właśnie ta kwestia: "Wszystkie ważne sprawy załatwiono już za nas w latach 70-tych i 80-tych" zabrzmiała jak zgrzyt, nie znajdując właściwego kontekstu.

Czwórka "młodych gniewnych" w kaliskim spektaklu tworzy dość szczególny układ. Przede wszystkim jest to świat, w którym tak naprawdę istnieją tylko mężczyźni. Kobiety są zaledwie jego dopełnieniem, bez względu na to, czy pojawiają się na zasadzie opozycji, czy podporządkowania. Być może zaważyła na takim odbiorze sama obsada ról aktorskich. "Gwiazdą" tego przedstawienia jest bowiem - o czym niekoniecznie przesądza talent, ale raczej oczekiwania publiczności - gościnnie występujący w Kaliszu Dariusz Kordek. Idol nastolatek, opromieniony nad wyraz brodwayowską sławą czy niesławą (jak kto woli) głośnego warszawskiego "Metra", z nie najgorszym efektem sprawdza się w Kaliszu jako aktor dramatyczny. Zbuntowany przeciwko całemu światu Jimmy Porter - w jego interpretacji - to człowiek pełen sprzeczności, mocno zamknięty w sobie, odcięty od innych całym wielkim obszarem swych życiowych rozczarowań, kryjący się za nieprzenikalnym murem agresji lub też pod maską wyrachowanego cynizmu czy zimnej ironii. Ten wymiar postaci Jimmyego jest wyraźnie zarysowany. Gorzej wypadają jednak próby ukazania rąbka prawdziwej duszy bohatera, której głębi możemy się jedynie domyślać...

Za to prawdziwym człowiekiem z sercem na dłoni jest Cliff Lewis w interpretacji Jakuba Ulewicza. Subtelny, wyciszony, dyskretny - jest nie tylko kontrastem, ale może prawdziwym "ego" buntownika. Na podobnej zasadzie budowana jest rola Alison Porter - najpierw mało wyraźna, potem głęboko poruszająca, wręcz dramatyczna - w interpretacji Agnieszki Dzięcielskiej. Inaczej funkcjonuje Helena Charles, postać najmniej wyraźna, nie do końca, niestety, czytelna i przekonywająca w swych przemianach. Tę rolę odtwarza w Kaliszu Monika Szalaty.

Wreszcie z zupełnie innego świata przybywa pułkownik Redfern (Warszosław Kmita), dystyngowany starszy pan, pod maską dobrego wychowania kryjący swą stłamszoną duszę i nigdy nie spełnione marzenia o buncie przeciwko całemu światu.

Spektakl - trzeba to obiektywnie przyznać - grany jest sprawnie, ma niezłe tempo i rytm, mocno trzyma w napięciu, chwilami nawet poraża...

Czy jednak młodzi ludzie, wkraczający dziś w dorosłe życie - mocno zagubieni w nowych, ciągle zmieniających się warunkach, tęskniący za stabilizacją lub też podejmujący brutalną walkę o byt według nowych reguł gry - odnajdą swoje rozterki w monologach Jimmy'ego Portera? Uczciwie mówiąc, nie bardzo mogę w to uwierzyć. Choć na pewno odnajdą w tym przedstawieniu jakąś głęboką prawdę o potrzebie miłości i zbliżenia się do drugiego człowieka, o tym co ludzi łączy i dzieli, o beznadziejnym szukaniu zrozumienia i swego miejsca na świecie, o życiu, które jest nieustanną walką...

Ale współczesny "młody gniewny" jest inny. Zdaje się, że nosi skórzaną kurtkę i glany, maluje włosy na kolorowo i słucha rocka, a kiedy jest mu źle, funduje sobie kompot. Nieciekawa postać? No cóż, każda epoka ma swych własnych bohaterów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji