Artykuły

Cierpienia młodego cielęcia - Spichalski znowu do Majcherka

Może jest to czas, gdy krytyk powinien wyjść z łam gazet (jeśli w ogóle na nie trafia) lub stron serwisu internetowego? Powtórzę: może w ogóle nadeszła pora na redefinicję słowa ,,krytyk"? Może czas na ponowne określenie jego zadań, statusu społecznego, roli w teatrze? Nie uda się tego zrobić bez zapału młodego pokolenia - Szymon Spichalski kontynuuje polemikę z Wojciechem Majcherkiem.

Odpowiedź na mój poprzedni felieton ukazała się szybko. Mogę się tylko cieszyć, że udało mi się nawiązać dyskusję z panem Wojciechem Majcherkiem. Po przeczytaniu obszernej wypowiedzi pozostaję jednak na swoim stanowisku. Nie chodzi bowiem o to, czy otworzyłem oczy na pewne sprawy.

Może mi Pan wierzyć: ja naprawdę wiem, że nie mam szans na światową karierę. Wiem, że gazety nie będą mnie rozchwytywać na lewo i prawo. Wiem doskonale, że Wasze pokolenie zaczynało pracę w o wiele lepszych warunkach. Ja to wszystko wiem. Słyszę to setny raz; setki razy przerabiam to na co dzień w swoim życiu. Podobnie jak wielu moich rówieśników. Nie jestem naiwnym uczniakiem, który nosi klapki na oczach. Mój felieton był reakcją na takie właśnie podejście do tematu. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że Pana artykuł nie dotyczył samego TdW, ale od tego jednak wyszedł. Musi Pan przyznać, że w ,,Zapomniał" obrona naszego wortalu nie była meritum tekstu. Chodziło mi o zwrócenie uwagi na pewną prawidłowość, jaką jest rozkładanie rąk. Czy jestem podirytowany? Ja jestem wręcz zły, ale bynajmniej nie na Pana. Nie podobają mi się układziki teatralnego środowiska, hipokryzja, hegemonia pewnych osób (stąd ,,Nowaki, Mrozki") w oficjalnym obiegu.

Nie żądam gotowych recept ani tego, że np. pomoże Pan wkręcić się komukolwiek z młodych recenzentów do jakiejś redakcji. Jestem młody, ale nie głupi. Mam świadomość, że nie istnieją gotowe rozwiązania. Każdy jest kowalem własnego losu. Nie chcę jednak podpierać się truizmami. Powinniśmy na serio zająć się problemami związanymi z zadaniami współczesnego krytyka. Może to pomoże nam się odnaleźć? Może zmiana percepcji spełni chociaż funkcję środka przeciwbólowego? Proszę mnie źle nie zrozumieć: nie piszę tego wszystkiego z pozycji wszechwiedzącego mędrca. Nas, chłopców z miejskich podwórek, uczono szacunku dla starszych, dlatego też nie lekceważę Pana doświadczenia, które pozwala Panu na stawianie takich, a nie innych diagnoz.

Oglądam, czytam, piszę. Mogę bez fałszywej skromności powiedzieć, że pracuję wyjątkowo intensywnie. Ale każdy samouk potrzebuje czasem wsparcia mentora. Powiem konkretnie - bo w naszych czasach konkretu właśnie brakuje - mogą to być praktyczne wskazówki co do warsztatu, wskazywanie lektur, nie zaszkodzi też patronowanie nowopowstającym gazetom (są takie!), nawiązywanie kontaktu z wybijającymi się talentami. Jako ludzie zajmujący się słowem mamy mnóstwo możliwości. Niesie to oczywiście ze sobą odpowiedzialność. Rewolucji nie będzie, jesteśmy skazani na małe kroczki.

Inaczej narodzi się nam dopiero lekcja krytyki: nie chodzi o to, by rozwiązywać problemy, ale by je wynajdywać. Najlepiej taśmowo. W ten sposób zajmujemy się jakże bezpiecznym szukaniem dziury w całym, stwarzaniem sztucznych zagadnień (że przywołam swój ulubiony przykład: ,,okupacja jako sztuka", będąca głównym tematem w jednym z bardziej znanych polskich czasopism teatralnych), albo stosowaniem Freuda do niemal każdej analizy dzieła. A gdy przychodzi czas na zajęcie się czymś bardziej przyziemnym (vide: stan polskiej krytyki), końcowym wnioskiem może być tylko bezradne rozłożenie rąk. Musi Pan jednak zdawać sobie sprawę, że jest Pan postrzegany jako pewien autorytet. ,,Nie wiem" - agnostycyzm poznawczy wygląda ładnie u Feuerbacha, ale w sytuacji utraty życiowych szans młodych ludzi jest jak kolejny cios w mordę. Jakby było tego w życiu mało.

Czego się obawiam? Może tego, że stanę się przemądrzałym, chłodnym intelektualistą, który pasjonuje się fotografiami domu, w którym urodził się Proust, dyskutuje o wpływie teorii Leibniza na monadyzm biologiczny Witkacego, nabywa koniecznej maniery w głosie i jeszcze nosi obowiązkowy szaliczek - proszę tego nie traktować jak prztyczka w Pana kierunku - ale ledwo wiąże koniec z końcem. Może jest to czas, gdy krytyk powinien wyjść z łam gazet (jeśli w ogóle na nie trafia) lub stron serwisu internetowego? Powtórzę: może w ogóle nadeszła pora na redefinicję słowa ,,krytyk"? Może czas na ponowne określenie jego zadań, statusu społecznego, roli w teatrze? Nie uda się tego zrobić bez zapału młodego pokolenia. Jakaś podbudowa byłaby jednak konieczna. Tak czy siak, zamknięcie się w bibliotece sytuacji raczej nie poprawi.

Może zamiast ,,Końca świata krytyki", napisać ,,Szanse"? Nie chodzi o mydlenie oczu i robienie nadziei za wszelką cenę. Wprost przeciwnie, szukanie pozytywów w zalewie złych wieści jest trudniejszym zadaniem, niż wspominanie o samych złych stronach. Bez zmiany podejścia będziemy zniechęcać kolejnych piszących. Wtedy skończy się to tym, że kiedyś ostatni z nas straci wolę walki i odizolowany w domu będzie tylko czekał na sygnał z pośredniaka. Jedziemy na jednym wózku, więc mogę nam na Nowy Rok życzyć jednego: niech karawana jedzie dalej. I żeby było normalnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji