Przykrawanie prawdy
W warszawskich Rozmaitościach na malej scenie warto obejrzeć "Obróbkę" Martina Crimpa w inteligentnej inscenizacji Artura Urbańskiego. Ponad dwie godziny w wąskiej salce, wzdłuż której rozmieszczono symbolicznie przestrzeń Nowego Jorku, metra nie wyłączając, trwa akcja tego intrygującego dramatu.
Crimp napisał psychologiczny thriller, który odsłania polowanie mediów na temat. Oto właściciele agencji scenariuszowej Jennifer (Aleksandra Konieczna) i Andrew (Andrzej Chyra) osaczają psychicznie Anne (Aleksandra Popławska), kobietę, która gotowa jest opowiedzieć im swoją historią, mającą być podstawą scenariusza filmowego.
Zdobywanie niezbędnych informacji do tego scenariusza przypomina śledztwo, w którym podejrzana musi przyznać się do winy, albo psychodramę, w której musi odsłonić swoje najtajniejsze zakamarki duszy. Ale i tak prawda historii, z którą przychodzi Anne, notabene już w jakimś sensie uzależniona od swego męża psychopaty, podlega obróbce, podczas której fikcja i rzeczywistość mieszają się niebezpiecznie. W tym procederze uczestniczy jeszcze niegdyś obiecujący dramaturg Clifford (Lech Łotocki), teraz uliczny sprzedawca, który ma historię Anne przetworzyć, i reżyser, pełen pychy, egotyczny John (znakomita rola Marka Kality).
Crimp wzmacnia napięcie obróbki, ubarwiając ją romansem Andrew z Anne i komplikując związki między bohaterami. Na koniec ślepy taksówkarz wiezie po Nowym Jorku oślepłego dramaturga, co bez wątpienia jest nawiązaniem do króla Leara i oczywistym znakiem nieuchronnej klęski, jaka spotka wszystkich bohaterów prędzej czy później. Tego jednak w spektaklu nie zobaczymy, a szkoda. Reżyser wolał zamiast ślepego taksówkarza (z jego postaci zostały w przedstawieniu tylko przewijające się niczym motyw wezwania radio taxi, nie wiedzieć po co) wprowadzić dwie gejsze, których w sztuce nie ma, pod pretekstem, że dwie sceny dzieją się w japońskiej restauracji. Gejsze owe opowiadają gestami sytuacje, które i tak widzimy. Reżyser uległ więc pokusie obróbki, poddając jej sztukę Crimpa. To najmniej fortunny jego pomysł, z pozostałych zadań reżyser wywiązał się dobrze, a niekiedy nawet błyskotliwe - brawurowo rozegrał scenę triumfalnej premiery filmu nakręconego "na podstawie" historii Anne.
Przedstawienie Urbańskiego daje do myślenia. Przestrzega bowiem przed wirówką medialnej pralni, która łatwo niszczy i odrzuca swych idoli. Przy czym łatwo dochodzi tu do zamiany ról ofiary i kata.