Artykuły

Gabinet osiedlowych osobliwości

"Wszyscy święci" Wojciecha Farugi i Jarosława Jakubowskiego w reż. Wojciecha Farugi w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Grzegorz Reske, juror 19. edycji Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Jest kilka analogii pomiędzy Popiełuszką i Wszystkimi świętymi w bydgoskim Teatrze Polskim. Nie mam tu na myśli wyłącznie Mateusza Łasowskiego w księżej sutannie. Oba spektakle, choć krytyczne i przygotowane we wspólnym projekcie "Oburzeni", wchodzą w dyskusję o współczesnym kościele bez zacietrzewienia i krzyku. Tym silniejszym są w efekcie głosem.

Na scenie trzy przestrzenie - niczym przekrój klasycznej bazyliki - w głównej nawie pokój, w dwóch bocznych kuchnia i gabinet lekarski. Wszystkie trzy dotknięte liszajem upływającego czasu. Brzydkie domy brzydkich ludzi. Tu bohaterom nie udało się załapać na pociąg do lepszego świata. W tych trzech zamarkowanych (także wyśmienitymi światłami - a jedno i drugie przygotowała Agata Skwarczyńska) przestrzeniach cały zwierzyniec zakłamanego świata. Mąż psychiatra nie chce dać rozwodu niekochanej żonie - nad drzwiami gabinetu krzyż. Na sofie gnije z nudów blisko czterdziestoletni syn, Areczek - Pan Nikt (jedyna postać którą poznamy z imienia tego wieczoru). Obok dogorywa jego matka. Mimo iż przykuta do łóżka, zanim umrze, zdąży jeszcze obrazić rodzinę i wystylizować się do trumny - no bo co ludzie powiedzą jak coś będzie nie tak. W kuchni młoda dziewczyna nagrywa wideoblog o lakierach do paznokci, a hobbistycznie wynosi z kościołów hostie które, osuszone, kolekcjonuje setkami w albumach. Zaraz obok niej, sąsiad? kuzyn? owładnięty rozważaniami nad techniką krzyżowania, charyzmatami dawnych świętych i wartością (również materialną) świętych relikwii. Do tego jeszcze ksiądz, którego najciekawszą częscią kazania o Chrystusie jest jego własna droga do Chrystusa - z naciskiem na ja. W tym pokawałkowanym świecie kościół i religia są wszechobecne, lecz próżno szukać transcendencji. To tylko gest, symbol, pusta tradycja.

Autorzy spektaklu nie prowadzą nas przez stworzony przez siebie świat linearną opowieścią. To raczej zbiór scenek płynących obok siebie lub czasem się ze sobą zazębiających. Świat zrodzony z gówna - gówno jako problem teologiczny rozważa w pewnym momencie Psychiatra - przepoczwarza się z czasem jeszcze bardziej. Karykatura się karykaturuje. Świat Farugi i Jakubowskiego przeraża swoim weryzmem. Bo przecież żadna postać nie jest niemożliwa - mało tego, co chwilę spotykamy ich w życiu. Zagęszczenie historii we współdzielonych przestrzeniach szybko da efekt surrealizmu, a z czasem komizmu. To zresztą jedyny zarzut jaki mogę postawić dramaturgicznej konstrukcji Wszystkich świętych - zbyt późno następuje to przełamanie. Zbyt późno publiczność dostaje przestrzeń do pęknięcia i odreagowania. Za długo ten gabinet osiedlowych osobliwości pokazywany jest ze śmiertelną powagą. To jednak tylko szczegół.

Jak wspominałem, Faruga odchodzi od linearnej opowieści - zamiast tego mamy polifoniczną zabawę przetykaniem wątków. Nakładaniem świata dawnego z dzisiejszym. Postać nazwana przez autorów "Rekonstruktorem" analizuje naukowo aspekty świętych szaleństw. Nie brak w tych fascynacjach niezdrowego erotycznego zapamiętania. W pieśniach średniowiecznej mistyczki odbijają się piosenki Violetty Villas. Leczący dusze w zaciszu gabinetu Psychiatra i leczący dusze w konfesjonale Ksiądz okażą się tak samo bezradni, zagubieni i niepotrzebni - zresztą scena spotkania tych dwóch postaci jest jednym z najbardziej poruszających momentów spektaklu. Druga to spowiedź Księdza. Groteskowa historia człowieka na którego wszystkie możliwe plagi naszły. W tle tej opowieści widzimy powtarzającą się w nieskończoność sekwencję syna zmieniającego pieluchy bezwładnej matce. Kto jest tu "świętszy"? - tamten pielęgniarz w zaciszu domu, czy nawrócony grzesznik dający z ambony świadectwo swojej drogi do Chrystusa?

Im głębiej wchodzimy w wykreowany przez Farugę świat, tym czytelniejsze staje się, że ten "oburzony" spektakl powstał nie po to aby obśmiać zabobon, ani zaatakować słabość kościoła. Ten spektakl to sceniczny Świat według (katolickich) Kiepskich. Koniec końców w jakimś sensie oglądamy na scenie samych siebie, a przynajmniej drzemiące w nas demony.

Jest jeszcze jeden aspekt spektaklu, który trzeba podkreślić. To już mniejsza zasługa autorów tej właśnie inscenizacji, ale przede wszystkim dyrektorów bydgoskiej sceny. Wszyscy święci jeszcze raz udowodnili jak sprawne narzędzie stworzył w ostatnich latach Paweł Łyska. Faruga rozpisał całość bardzo równomiernie na całą ósemkę aktorów. Każdy ma pięć minut na swoją historię, ale nikt z nich nie dominuje. Bydgoski zespół wywiązuje się z tego zadania znakomicie. Przy bliskości jaką daje mała scena, widać jeszcze wyraźniej jak rozgoszczeni są w opowiadanej historii, jak przekonani do tego co mówią ich postaci i że chyba im ze sobą (i z publicznością) na tej scenie dobrze. I nie jest tu ważne czy są to gwiazdy lokalnej sceny, czy aktorzy wyciągnięci przez Farugę z zakamarków "drugiego planu"

Mimo że spektakl grany jest już od kilku miesięcy, a termin prezentacji niezbyt fortunny (pierwszy weekend nowego roku) widownia jeszcze raz okazała się wypełniona niemal po brzegi - głównie młodymi ludźmi, którzy z własnej chęci przyszli do teatru, w dodatku posłuchać historii może nie bardzo wygodnych. Wspominam o tym bo wydaje się, że bez tego społecznego fenomenu Teatru Polskiego, trudno obiektywnie oceniać jego produkcję. Nie chcę bowiem twierdzić, że Wszyscy święci to arcydzieło. To bardzo solidny i potrzebny teatr. Teatr otwierający debatę o tym kim jesteśmy i skąd jesteśmy. Teatr jakiego dziś w Polsce cholernie potrzebujemy. Bez zacietrzewienia i krzyku, ale też bez przymykania oka i zamiatania pod dywan.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji