Artykuły

Bezkrytyczna papka

"Utopia" w reż. Andrzeja Pakuły w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Ewelina Szczepanik w serwisie Teatr dla Was.

Krytyka traum nowoczesnej i powojennej Europy to najpopularniejszy bodaj temat w polskim (i nie tylko polskim) teatrze. Równie powszechnym zagadnieniem jest analiza bieżących wydarzeń w kontekście traum różnorakich. Dyskurs krytyczny prowadzony przez teatr często jednak przeistacza się w litanię uproszczeń wmontowanych w kiepski spektakl - znamienne, że te dwie cechy często idą z sobą w parze

Nie inaczej jest w przypadku "Utopii" w reżyserii Andrzeja Pakuły w Teatrze Polskim w Poznaniu. Scenografia przypomina las albo wyspę - usypany krąg z kory, na nim pieńki, w tle ekran z wyświetlonym obrazem morskich fal. Ten odizolowany, spokojny teren jest przełamany obecnością mównicy, do której podchodzi polityk (Aleksander Machalica). Powtarza komunały, znane nam z przemówień dowolnego polityka którejkolwiek opcji. Dopiero kiedy pojawia się data (1934 rok), uwidacznia się kontekst historyczny - przemowa Himmlera w Poznaniu z 4 i 6 października 1943, w której przyznał się do odpowiedzialności Niemców za Holocaust. Armia niemiecka znajdowała się wówczas w defensywie, ponosząc na froncie wschodnim klęskę za klęską, obawa przegranej wojny nasilała się, a wraz z nią rósł strach przed byciem oskarżonym o zbrodnie. Himmler chciał tchnąć wolę walki w wątpiących SS-manów, omówienie kwestii żydowskiej zajmuje mu więc niewiele czasu. Jest marginesem, dygresją, ale jest też najbardziej szokujące. Widownia, postawiona w miejsce słuchaczy przemówienia nazisty, czuje grozę obojętności tej relacji, jakby śmierć milionów nic nie znaczyła. Jednak o tym, że wystąpienie aktora odnosi się do wydarzenia z historii Poznania, dowiadujemy się wyłącznie z ulotki promującej spektakl. Bohater mówi ogólnikami: każdy zna dobrego Żyda i wzdraga się przez to przed przemocą; o oczyszczenie z nich świata chodzi przecież nam wszystkim; wyszliśmy obronną ręką z kryzysu, walczmy więc o wspólne wartości.

Następna sekwencja - mężczyźni wykrzykujący opis masowych rozstrzelań - luźno tylko nawiązuje do inscenizowanego chwilę wcześniej przemówienia. Ładunek okropności w ich wypowiedzi może odrzucać, dziwi za to absolutny brak jakiegokolwiek nacechowania emocjonalnego. Krzyki zdają się być suchą relacją, pomimo nagromadzenia szokujących opisów, pomimo zamierzonego efektu porażenia skalą zła i okrucieństwa. To obnażenie emocjonalne, epatowanie prostymi chwytami służącymi do wywarcia wrażenia na odbiorcy stanie się głównym pomysłem realizacyjnym spektaklu. W sprzeczności z nim pozostanie jedynie następna scena, uczestnictwo ducha Hannah Arendt w telewizyjnym show. Myślicielka (w tej roli rewelacyjny Paweł Siwiak) przedstawia swoje tezy o tym, że banalne zło już nie wróci, bo mamy inne metody zarządzania presją międzykulturową. To zaś, co już się wydarzyło, jest śladem nieusuwalnym i z tego powodu narody, wyrządzające niegdyś zło, dziś dokonują samokontroli. Reżyser zestawia ją z aktorami, którzy w przestrzeni skateparku przytaczają wspomnienia świadków strzelaniny na wyspie Utoya w lipcu 2011 roku. Kobieta komentuje ich wyznania, snując kolejne tezy: zło nie powinno być karane odwetem, ale jak przestępstwo. Brzmi to wszystko całkiem przekonywająco, ale przy okazji banalnie. Nie wolno też zapominać, że "Korzenie totalitaryzmu" Arendt to książka sprzed pół wieku i niektóre jej tezy zostały poddane krytyce późniejszych myślicieli.

Potem jest już jedynie gorzej - rozważania w irytującej konwencji talk-show przerywa aktor wychodzący z publiczności, jak trickster krzyczy o tym, by nie przejmować się już wojną, ale zainteresować problemami ekonomicznymi i społecznymi, podważa sens zła, grozę Shoah, koncentruje się na sprawach bytowych. W założeniu na pewno miał być "głosem ludu", ale monolog, który wygłasza, trąci banałem. Teoretycznie każdy mógłby się pod nim podpisać, w praktyce pełno w nim demagogii. Łatwe hasła, których pełno na internetowych forach, źle brzmią ze sceny teatralnej, bo są jednym wielkim uproszczeniem, które temu miejscu nie przystoi. Gdy pomiędzy tymi wyrzutami w stronę "marksistów intelektualnych" następuje scena z czeskimi homoseksualistami, poziom absurdu pogłębia się. Lekko szokujące wyznania mężczyzn rażą swoją sztucznością, słabą grą aktorską i zbędną patetycznością, a przez to, że nijak nie przystają do wcześniejszych sekwencji, są jak ciało obce w spektaklu - do usunięcia. Kiedy wreszcie następuje ostatnia, absolutnie niezrozumiała kompozycyjnie scena pogrzebu Felixa Baumgartnera, który stał się bohaterem także innego skoku - na wyspę Ziemię, miejsce bezpieczeństwa i odrodzenia - problem zła gdzieś wyparowuje, zostawiając oszołomionego i zdegustowanego widza na czymś na kształt nowoczesnej stypy.

Kolaż odniesień historycznych i kulturowych spojony z powtarzającym się motywem wyspy wydaje się być banalnym pomysłem. Problem zła już nieraz podnoszono w teatrze, spektakl Pakuły nie wniósł niczego nowego do artystycznych rozważań. Autorzy spektaklu zdają się ślizgać po tematach i konwencjach, wybierając to, co modne, nośne albo szokujące, nie dbając wcale o kształt artystyczny dzieła. W rezultacie widz przez 80 minut śledzi papkę motywów i znaczeń, ale podanych w sposób bezkrytyczny, daleki od rzetelnej analizy. Wielka, wielka szkoda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji