Artykuły

Ich dwoje w pustym pokoju

"Ostatnie tango w Paryżu" w reż. Jacka Bały w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Katarzyna Głowacka w Portalu Katowickim.

On i ona przechadzają się przez paryski most. Ona młoda, on dojrzały. Nic o sobie nie wiedzą, dzielą ich różne doświadczenia życiowe, a jednak jakaś siła przyciąga ich do siebie. Ich drogi splatają się ze sobą w pustym pokoju, by zmienić życie każdego z nich. Tak zaczyna się głośny film Bernardo Bertolucciego z 1972 roku. Tak też zaczyna się spektakl Teatru Śląskiego, wyreżyserowany przez Jacka Bałę. I to właśnie zbieżność filmu ze sztuką, dokładna krok po kroku, słowo po słowie, okazuje się niekorzystna dla tej drugiej. Nie dlatego, że Bała nie jest Bertoluccim, a Grzegorz Przybył - Marlonem Brando. W tym wypadku kamera z dobrodziejstwem detalu, szczegółu wygrywa ze sceną, która obnaża słabości i niedociągnięcia. "Ostatnie tango w Paryżu" to uczucie, miłość, pożądanie, seks, brak litości, zagubienie. Kamera potrafi pokazać to, co godne uwagi. Uchwycić rozbiegany wzrok i przygryzioną wargę, subtelny dotyk i brutalną nagość. Scena oferuje dwoje aktorów, między którymi nie wyczuwa się napięcia, chemii, pożądania. Za to rzuca się w oczy sztuczność zachowań, gestów, pocałunków.

Brawa na pewno należą się Samborowi Dudzińskiemu za muzykę, która staje się aktorem spektaklu, a nie tylko tłem i Karolinie Mazur za scenografię. Na Scenie w Malarni staje paryski most, pod którym Paul spotyka Jeanne. Jego stalowe kolumny przypominają niejako klatkę, w środku której zamknięci są bohaterowie. Oprócz Grzegorza Przybyła i Natalii Jesionowskiej na scenie pojawia się Michał Rolnicki (Tom) i Maria Stokowska (Mere). Jednak przez większą część akcji oczy widzów skierowane są na dwoje głównych bohaterów.

Trzeba przyznać, że aktorzy nie mają łatwego zadania. Nagość, choć coraz częściej pokazywana w teatrze, nie jest jeszcze powszechną. Do tego porównanie z Marlonem Brando i Marią Schneider nasuwa się samoistnie. Nie chodzi jednak o to, by rezygnować z trudnych czy bardziej wymagających tekstów. Ale czy nie lepiej porzucić filmowe rozwiązania, by oddalić się od obrazu Bertolucciego? "Trylogia" Jana Klaty nie odwzorowuje tej zinterpretowanej przez Jerzego Hoffmana. "Czyż nie dobija się koni" studentów bytomskiego Wydziału Teatru Tańca nie podąża wiernie za dziełem Sydneya Pollacka. Film i teatr nie mówią tym samym głosem. Może gdyby reżyser teatralnego "Ostatniego tanga w Paryżu" ukazał inny aspekt tej historii, opowiedział ją inaczej niż Bertolucci, przedstawienie wiele by zyskało?! Początek i koniec spektaklu spaja klamra kompozycyjna w postaci mikrofonów, do których mówią główni bohaterowie, niejako "opowiadając" akcję sztuki. Finał daje nadzieję na inne zakończenie niż to filmowe, bardziej "opowiedziane" niż "zagrane". Nadzieja jednak szybko się ulatnia, kiedy aktorka zamienia mikrofon na pistolet, by wraz z Przybyłem odegrać ostatnią, dramatyczną, ale, w tym wypadku, nieporuszającą scenę. "Ostatnie tango w Paryżu" włoskiego reżysera może się podobać lub nie, ale na pewno zapada w pamięć. Czy tak też stanie się ze spektaklem Teatru Śląskiego?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji