Wyspiański na jubileusz
"Powrót Odysa" jest w naszych teatrach pozycją typowo odświętną. Gra się go, podobnie jak i pozostałe dramaty Wyspiańskiego osnute na greckich mitach antycznych ("Akropolis", "Achilleis") niezmiernie rzadko, na szczególne zupełnie okazje. Są to bowiem rzeczy przede wszystkim interesujące ludzi teatru, a przy tym niezmiernie trudne w samej realizacji. I to nie dlatego, by stawiały jakieś nieosiągalne zgoła zadania aktorskie lecz dlatego, że niezmiernie trudno znaleźć do nich klucz interpretacyjny zdolny zainteresować szerokich odbiorców.
Tragedie swoje lokalizuje bowiem Wyspiański w antycznej Grecji, wśród bohaterów "IIliady" i "Odyssei", w świecie serio traktowanych odległych mitów, klątw, wróżb i przepowiedni. Ale mówi przez cały czas o Polakach, o Polsce. Przez pryzmat rozbicia i porozbiorowej niewoli znajduje analogie między fatum determinującym losy bohaterów spod Troi, a współczesną mu sprawą polską. Rzecz w tym jednak, że jest to u Wyspiańskiego współczesność roku 1904, a nie naszych lat siedemdziesiątych i że obecny odbiorca musi zdobyć się na nie lada wyobraźnię, by móc spojrzeć na antycznego Odysa, jak na polskiego żołnierza-tułacza. To zadanie jako główny swój cel stawia sobie właśnie gnieźnieńska inscenizacja. Temu właśnie podporządkowana została niemal bez reszty myśl inscenizacyjna spektaklu.
Decydując się wystawić "Powrót Odysa" na jubileusz 25-Iecia Teatru, opowiedziano się w Gnieźnie za spektaklem ostrym i programowo współczesnym, politycznym. Nie tyle akcentującym Odysowy wątek antyczny, co problem żołnierza-kombatanta. Klucz interpretacyjny spektaklu znaleźli zapewne twórcy przedstawienia: reżyser i inscenizator Wojciech Jesionka oraz kierownik literacki Milan Kwiatkowski, w przypomnianych nie bez powodu w programie przedstawienia, pismach Wilama Horzycy. Czytając na nowo tekst Wyspiańskiego po doświadczeniach lat wojny i okupacji Horzyca dostrzegł w nim szansę uwspółcześnienia dramatu przez odwołanie się do nowych, nieznanych jeszcze Wyspiańskiemu, analogii. Oto zmęczony bohater wielu wojen na obcych lądach i morzach, wraca do swej ojczyzny, jako do tej mety ostatecznej, przystani życiowej, aby przekonać się, że tutaj właśnie czekają na niego najcięższe decyzje. Naprawienie sytuacji spowodowanej swą tak długą nieobecnością, uporządkowanie swych spraw osobistych, odpowiedzenie sobie na wszystkie pytania dla niego najistotniejsze. Dwóch jest przy tym, jak chce Horzyca, Odysów. Jeden zawodowy-żołnierz, morderca z konieczności. I drugi - przerażony doświadczeniami wojen, w których brał bezpośredni udział, miłośnik piękna swej ziemi-humanista.
Ta właśnie myśl przeprowadzona została przez reżysera w tym spektaklu z żelazną zgoła konsekwencją. Staje się tutaj rzeczywiście "Powrót Odysa" współczesną, osadzoną w naszych polskich realiach, historią żołnierza tułacza: powstańca 1831 i 1863 roku, kombatanta obu wojen światowych. Podobnej konsekwencji zabrakło jednak, niestety, w planie działań ściśle już teatralnych. Każda scena, każda odsłona i postać dramatu konstruowana tu jest niemal środkami scenicznymi, co gorsza w odmiennej konwencji spektaklu. Poszczególne odsłony dublują poprzednie, na każde słowo i gest aktora nakłada się nachalnie, mocna, inscenizacyjna pointa. W tym bogactwie stosowanych środków wyrazu, zaskakujących efektów scenicznych, i zmieniających się wciąż w filmowym niemal rytmie scen i obrazów, nie sposób oczywiście nie dostrzec niewiary reżysera w możliwość wypowiedzenia wszystkiego tylko przez tekst i aktora. Cokolwiek by jednak o tej inscenizacji napisać krytycznego, to sam fakt powstania spektaklu żywego, atrakcyjnego wizualnie, pozbawionego wszelkiej nudy i patetycznego celebrowania, przemawia za takim właśnie jego kształtem. Można się z tą inscenizacją spierać, i to w sprawach nie tylko aktorskich i nie tylko teatralnych, ale nie można jej odmówić jednego: logiki i konsekwencji w odczytaniu utworu. A to w końcu, w takim przypadku, jest zawsze sprawą najważniejszą.