Artykuły

Psychodrama narodowa

W ciągu ostatnich kilku sezonów teatralnych na scenach polskich znowu zagościły "Dziady". Bezpośrednio po inscenizacji Dejmka, a potem Swinarskiego, brakowało reżyserów posiadających dość odwagi, aby zmierzyć się z arcydramatem narodowym. Co zresztą wyszło chyba życiu teatralnemu w Polsce na dobre. Bo - po pierwsze - choć "Dziady" powinny stale, jak sądzę, znajdować się w repertuarze któregoś z wielkich, znaczących teatrów (do dziś Teatr Stary w Krakowie gra "Dziady" w reżyserii Konrada Swinarskiego), to jednak ich inscenizacje - jeśli mają być odbierane jako teatralne święto, jako misterium sztuki narodowej - nie mogą pojawiać się - jakby zaplanowane przez mecenasów kultury - co sezon. Po wtóre zaś ów worek z inscenizacjami "Dziadów", który rozwiązał się w ostatnich dwóch, trzech latach, uprzytomnił, jak niewielu jest twórców umiejących to dzieło wystawić na poziomie. Nie wspominając już o rozmaitych eksperymentach bez pokrycia w realnej monecie sztuki teatralnej, trzeba zauważyć, że niezbyt udała się inscenizacja Mickiewiczowskiego dramatu tak wytrawnemu reżyserowi jak Kazimierz Braun, a również przedstawieniom warszawskim, o których pisałem już na tych łamach, przedstawieniom Hanuszkiewicza i Kreczmara, dającym wspólnie całość "Dziadów" - wiele można zarzucić.

Przy okazji warszawskich spektakli ożyła kwestia, czy wystawiać "Dziady" w całości, czy też wyodrębniać część III oraz II i IV. Pomijając już sprawę jedno- czy różnorodności poszczególnych części, różnie rozstrzyganą przez teoretyków i praktyków sceny, nie wszystkie teatry dysponują odpowiednim potencjałem, przede wszystkim aktorskim, aby wystawiać całość dramatu. Stąd też porażka Brauna czy ucieczki w eksperyment, gdy brakuje po prostu dobrego ansamblu aktorów.

Maciej Prus, reżyser, który otrzymał niedawno za spektakl "Nocy listopadowej" w Teatrze Dramatycznym wysoko już cenioną nagrodę im. Konrada Swinarskiego, podjął w gdańskim Teatrze Wybrzeże próbę przedstawienia "Dziadów" w całości. Inscenizacja Prusa oczekiwana była z pewnym niepokojem. Ujawnił on już wcześniej, m.in. we wspomnianym spektaklu "Nocy listopadowej", że odczytuje nieraz teksty dramatyczne w sposób kontrowersyjny. Mogła też budzić sceptyczne sądy decyzja obsadzenia w roli Gustawa-Konrada - Henryka Bisty, aktora znakomitego, ale o emploi zupełnie nie pasującym do Mickiewiczowskiego bohatera.

Przedstawienie Prusa rozwiało wcześniejsze obawy. Reżyser znalazł sposób ujęcia całości "Dziadów", wszystkie części umieścił w jednym wnętrzu i połączył silnym, wewnętrznym węzłem. Obrzęd części II, monolog Gustawa z części IV, "Mała" i "Wielka Improwizacja" Konrada, egzorcyzmy i widzenie księdza Piotra, "Salon Warszawski" i "Bal u Senatora" - te wszystkie tak odmienne w swej treści, stylistyce, tonacji sekwencje ułożyły się w wizji Prusa w ciąg konsekwentny, o wyraźnej idei i wyraźnym porządku. Dzieją się te "Dziady" w drewnianej, zrujnowanej szopie, może kaplicy, w której zatrzymała się na krótki odpoczynek gromadka pędzonych na wygnanie ludzi. Są wśród nich uczestnicy zbiorowego obrzędu, są też bohaterowie części III - współtowarzysze więziennej niedoli Konrada, jest od początku akcji Rollisonowa. Biorą oni udział w całym spektaklu, tak jakby również obrazy "Dziadów" drezdeńskich były częścią obrzędu. Całe "Dziady" stają się tutaj wielkim obrzędem, misterium czy psychodramą narodową. Grą czy rytuałem, w którym - mówiąc językiem romantycznym - wydobywają się na jaśnią tajne sprawy, rojenia i obsesje Polaków. Te "Dziady" odegrane na etapie są po trochu swoistym katharsis, po trosze zaś próbą zrozumienia tego, co się stało i co ma się jeszcze stać, próbą wyjaśnienia jednostkowych kondycji bohaterów - natchnionego wieszcza, który chce być mistrzem i duchowym przywódcą narodu, ale także i udręczonej matki-Polki, symbolu cierpień wielu Polek, Rollisonowej; i wreszcie próbą zgłębienia losu zbiorowego. Zarówno poszczególni bohaterowie, jak i cała grupa, wypełnia tu swoje role w narodowym dramacie, tak jakby powtarzała jakiś rytuał, ale jakby równocześnie w ten sposób chciała przeniknąć tajemnicę bytu, dotrzeć do utajonych znaków przeznaczeń. Są to "Dziady" bardzo romantyczne, ale i współczesne zarazem w traktowaniu świata jako teatru i jako tajemnicy, która odsłania się w grze.

Maciej Prus zaproponował więc kanon współczesnej lektury teatralnej dramatu, współczesnego go przeżywania. Jego interpretacja dokonana została jakby z perspektywy "Ustępu", który zresztą, jak i wiele innych fragmentów utworu, zniknął w spektaklu, a zatem z perspektywy pewnej ostateczności. Ku tej ostateczności prowadzą wszystkie wątki przedstawienia, toteż wszystkie należy odczytywać poprzez scenę finałową.

Zaczyna się dramat tradycyjnie od obrzędu, odgrywanego szybko, jak rzecz zwyczajna, wielokrotnie powtarzana. Guślarz (Andrzej Szaciłło) zna dobrze swoją rolę, bez opieszałości wypełnia kolejne punkty rytuału. Stale wracający zaśpiew: "Cicho wszędzie, głucho wszędzie...", odpowiednia muzyka, tworzą atmosferę, przygotowują tło dla dramatu miłosnego Gustawa z części IV i dalszych części spektaklu.

Wraz z pojawieniem się Henryka Bisty atmosfera gęstnieje, scena zaś zamienia się na przeciąg prawie godziny w teatr jednego aktora. Wspomnijmy tylko niezwykle sugestywną "Małą Improwizację", którą Konrad wygłasza unoszony na ramionach towarzyszy, jakby zrywający się do lotu, jak orzeł, który mierzy się z czarnym krukiem. "Wielką Improwizację" Konrad mówi na tle milczącej, zastygniętej w bezruchu gromady. Nie jest dosłownie samotny; jego osamotnienie bierze się z podjęcia trudu, do którego niezdolni byli inni. Konrad mówi w imieniu gromady, może w imieniu całej swej generacji, mówi za innych. Bista pokazuje Konrada dojrzałego i czyni to w sposób perfekcyjny, wykorzystując znakomicie swój wspaniały warsztat aktorski. Zupełnie inaczej - na krawędzi przerysowania - zagra w scenie egzorcyzmów. Scenie zresztą znakomitej również dzięki roli księdza Piotra - Andrzeja Blumenfelda.

Kolejne sekwencje - "Salon Warszawski", którego obłudzie przeciwstawiona została opowieść Adolfa (Jerzy Gorzko) i "Pan Senator" (świetna rola Senatora - Zenona Burzyńskiego) - składają się na czyściec narodowy i prowadzą do ostatniego spotkania księdza Piotra i Konrada. Trzeba - w tej psychodramie - przejść przez ów czyściec, a potem i tak wyruszyć "każdy w swoją drogę".

Kończą się "Dziady" Prusa na tle otwartej szeroko bramy, za którą iskrzy się śnieg, biel uderza w oczy. Żołnierze wyprowadzają gromadkę wygnańców.

Maciej Prus zbudował swój znakomity spektakl zachowując jedność miejsca, czasu, akcji. Posłużył się niezwykle prostymi środkami, ograniczył do jednej dekoracji, nie wyszedł poza pudełkową scenę. Zmieścił w prawie trzygodzinnym przedstawieniu (bez antraktu) wszystkie ważne wątki tych "Dziadów" na dziś: wątek martyrologii narodowej skupiony wokół postaci Rollisonowej, wątek Konradowy - podejmujący etyczne przesłanki walki wyzwoleńczej i wątek satyryczny, ukazujący obłudników i zdrajców, czyściec czy piekło narodowe. Obrzędowość pierwszej sekwencji powracająca i w dalszych fragmentach spektaklu, świetna muzyka Jerzego Satanowskiego obecna w całym niemal przedstawieniu, dodatkowo podkreśliły jednolitość gdańskich "Dziadów".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji