Artykuły

Pociąg wojny nie odjechał

Afisz. Sugestywny afisz, uka­zujący szyny wybiegłe w dal i znaczące drogę do Marsylii i dalej, drogę do przemocy w Maroku, Algerze, Tunisie, dro­gę do kapitalistycznej, kolonial­nej, brudnej wojny w Vietnamie.

I czerwony sztandar, trzepo­czący na wietrze, sztandar wszy­stkich ludzi pracy, wszystkich ludzi uczciwych, powstrzymu­jący krwawą po tych szynach jazdę - jak Raymonde Dien, jak Henri Martin, skupiający całą uczciwą, narodowa Fran­cję do oporu przeciw polityce zguby i hańby, sztandar, pod którego znakiem dokerzy Mar­sylii i Tulonu strącają w morze broń nasyłaną przez amerykań­skiego arcyagresora swoim eu­ropejskim sługusom i pachoł­kom.

Tak mówi skomponowany przez Trepkowskiego afisz o sztuce Gruszczyńskiego i dobrze wyraża idee nowej sztuki mło­dego poety i dramatopisarza. Gruszczyński - cytujemy jego wstępne słowa "od autora" - wie, że "Francja prawdziwa Francja ludu pracującego, któ­rej przewodnikiem jest klasa robotnicza i jej czołowy oddział - Partia Komunistyczna. Fran­cja Thoreza i Joliota. Raymondy Dien i Henry Martina nie bę­dzie narzędziem w rekach im­perialistów. Miejsce jej jest w wielkim obozie pokoju i postę­pu, któremu przewodzi Związek Radziecki, któremu przewodzi Stalin". I tym sprawom prag­nie dać wyraz w swej sztuce.

Ale nie przez pryzmat wiel­kiej polityki, obrazu gry głównych sił w Paryżu. Jego sztuka ma skromniejsze tło. Akcja jej dzieje się w małym mieście na południu Francji, osnuta jest wokół sprawy przewiezienia do Marsylii jednego z pułków fran­cuskich, kierowanego do Indochin. Osią fabuły jest ustosun­kowanie się do tego nakazu grupy żołnierzy z wybranego pułku oraz pewnej cywilnej, przeciętnej francuskiej rodziny robotniczej. Lecz poprzez pro­ste, zwyczajne postacie, zalud­niające "Pociąg do Marsylii" umieją donośnie przemówić spra­wy najważniejsze, problemy wa­gi zasadniczej. Czy istnieje har­monia pomiędzy ambitnymi za­mierzeniami autora a wykona­niem zadania, i czy teatr, w któ­rym narodziła się scenicznie sztuka Gruszczyńskiego, dał na­leżyty wyraz jego myśli i dzie­łu?

Gruszczyński chce w pewnym przekroju społecznym pokazać siły Francji patriotycznej, po­stępowej, która zwycięży i siły, którymi dysponuje Francja at­lantycka, marshallowska. Trumańska. Oto zdecydowani, za­prawieni w boju klasowym ko­muniści: maszynista kolejowy, bohater ruchu oporu z czasów wojny. Martin, który - jak i jego koledzy - odmawia po­prowadzenia do Marsylii pocią­gu z wojskiem; oto żołnierz - komunista Rigogne oddziały­wający na kolegów w duchu prawdziwego patriotyzmu, a nie ślepego poddawania się zbrodniczym rozkazom przeło­żonych; oto Michele, żona Mar­tina, nieustraszona agitatorka pokoju. Ci ludzie wpływają na otoczenie, pociągają wahających się i wątpiących, za nimi idą inni, obrona wolności i pokoju znajduje się w licznych i pew­nych rękach mas pracujących. A oto człowiek stary, świeżo po latach nienagannej pracy emerytowany maszynista Ledoux wierny czytelnik "Humanite" którego jednak "życie ukorzyło i którego zagrzewają dopiero "wczorajsze wiadomości" wy­czytane w "Huma". I on jednak nie zawiedzie w czas próby, od­zyska młodość i wierność idei w walce, którą prowadzić mu­si każdy uczciwy Francuz, choćby mu przyszło, jak staremu Ledoux, życiem zapłacić za ideał przyszłej wolnej Francji. Z kim muszą Martin i Rigog­ne walczyć kto dzierżąc wła­dzę, sprzedaje Francję trumanom, a francuskich żołnierzy wysyła na haniebną śmierć do Indochin? Gruszczyński poka­zuje raczej nędzne sługi i nik­czemnych wykonawców niż siły kierownicze. Słowo "Ameryka" nie pada w jego sztuce; nie mó­wi się nic o "200 rodzinach" francuskich plutokratów gra­biących naród Gruszczyński ogranicza się do narysowania sylwetki małomiasteczkowego agenta policji oraz ukazania postaci brutalnego kaprala, utrzy­mującego drużynę żołnierzy w ślepym posłuchu i drillu. No i jest jeszcze oficer - faszysta wyznawca "filozofii" hitlerowskich "panów" w gruncie rzeczy też sługa obcych i swoich kapitalistów, choć się o tym w sztuce nie mówi. Wyraźnie ukazana jest natomiast, na przy­kładzie żony starego Ledoux rozkładcza siła filisterstwa, drobnomieszczańskich "fajan­sów, dzbanuszków, talerzyków" gdy potrafią zasłonić sobą ja­kiekolwiek szersze horyzonty. Walka o Francję trwa. Pod naporem woli mas ludowych burżuazyjne rządy chwieją się. I wywracają, znowu sklejają i znów rozlatują, bezsilne wobec trudności Francji, ale mające na usługi policję i żandarmerię, szpiegów i donosicieli, burżuazyjnych oficerów i lumpenpro­letariackich podoficerów, i w odwodzie mających jeszcze przesyłki gumowych pałek z Ameryki. Naród walczy z tą zdra­dą, która opanowała państwo. Ilustrując pewien odcinek i epizod tej walki Gruszczyń­skiego sztuka, szczera, zapal­czywa, pełna polotu w ukazy­waniu prawdy Francji postępu a pogardy w obrazowaniu obo­zu faszystowskich "nadludzi" i podjudzi - pełna na koniec ciepła i życzliwości w pokaza­niu ludzi dobrych, odważnych, rzetelnych, zdolnych do boha­terstwa, które uważają za rzecz zwyczajną - wzrusza, krzepi i mobilizuje, pozwalając wyba­czyć autorowi pewne skłonno­ści do melodramatyzowania, pewne słabsze momenty utwo­ru.

Poważne są walory czysto dra­maturgiczne "Pociągu do Marsylii": pod tym względem dru­ga sztuka Gruszczyńskiego jest znacznym krokiem naprzód w porównaniu z "Dobrym czło­wiekiem", jego debiutem sceni­cznym. Akcja jest pełna napię­cia, mimo że tak wiele zdarzeń rozgrywa się poza sceną. Lu­dzie nakreśleni są w działaniu i są to ludzie, nie ich cienie. Mocną stroną utworu Gruszczyń­skiego jest też dialog, zwarty, aforystyczny, raz za razem ob­fitujący w "kwestie", osądzone mocno w akcji, a brzmiące ze sceny szczególnie trafnie i prze­konywająco. "Pociąg do Mar­sylii" umacnia w widzach prze­konanie, że na Gruszczyńskie­go - dramatopisarza można liczyć.

Teatr, starał się jak mógł najlepiej wystawić sztukę, ale zrobił jeszcze grubo za mało.

Na drugim planie postawić by tu można niedociągnięcia aktorskie, blade role kobiece (Irena Netto!), tylko poprawność Staszewskiego w węzłowej roli Ledoux, Libnera jako Mar­na i Tobiasza w roli porucznika Arbois. Bo na drugą sza­lę można rzucić żywo ukazane postacie żołnierzy (Skoczylas, Siemion, Górkiewicz, Rogalski, Michalski), Gawlika w roli oślizłego szpicla Crottina i nawet cenny atut młodości Aliny Jankowskiej. Trzeba też na tę szalę dorzucić dobrą aktorską robotę Lucjana Dytrycha, który w roli kaprala Bregaina dał soczystą postać odrażającego brutala, łajdaka i przestępcy, najlepszą chyba rolę w zespole. Na dobro aktorów zaliczyć wreszcie należy unikanie szarży i przejaskrawień do których sztuka Gruszczyńskiego w niejednym momencie może zachęcić. Ale reżyseria... Cztery osoby braały w niej udział, wymienione w programie (J. Walter, W. Skoczylas i T. Lipszyc oraz główny reżyser Jerzy Ukleja) - nie zadały sobie dostatecz­nego trudu przemyślenia sztuki i dopomożenia autorowi do jej dopracowania. Podkreślili­śmy wielkie walory ideowe i artystyczne sztuki Gruszczyń­skiego. To nie znaczy, by jej brakowało wad, i wcale poważ­nych. Dotyczą one spraw i sy­tuacji peryferyjnych i dlatego nie naruszają dodatniej oceny całości. Ale tkwią w sztuce i można je było w znacz­nej mierze usunąć w toku dyskusji z autorem, jak to z takim powodzeniem uczy­niono w Teatrze Narodowym w stosunku do "Odezwy na murze" Świrszczyńskiej. Gru­szczyński daje się chwilami ponosić efektom wątpliwej pró­by. Dobrze, że teatr usunął bi­cie w twarz żołnierza Barthelemy przez porucznika Arbois oraz usiłował niefortunnie zre­sztą - naprawić niekonsekwen­cję psychologiczną, podług której Gruszczyński każe kapralo­wi Bregain zabić się samemu po zbrataniu się żołnierzy dru­żyny z tłumem. Zmiany doty­czące tych dwu scen, wprowa­dzono, ale na nich - oraz na paru drobnych muśnięciach reżyserskim ołówkiem - poprzestano. A należało przemyśleć wraz z autorem i przerobić tchnące sztucznością sceny z Matką Poiret i należało podjąć próbę przebudowania po­staci porucznika, najmniej uda­nej w sztuce.

Bo porucznik Arbois to jakiś faszysta z filozoficzną podkład­ką, esesmański Hamlet, prze­świadczony o czekającej go za­gładzie i gotów złożyć hołd mę­stwu i prawości przeciwnika. Gruszczyński, który w opraco­waniu scen żołnierskich po­szedł za dobrym wzorem Sławina, tutaj zaplątał się w ja­kichś podejrzanych psychologizmach. I jako dowolność, nieumotywowaną ze strony autora, przyjmuje widz strzał Arbois do Bregaina. Ten faszysta naj­więcej złości i brutalstwa zwra­ca przeciw swoim, jakże nielicz­nym, pomocnikom. Łudzi się Gruszczyński, jeśli myśli, że ta­cy są faszyści. Cennej sztuce Gruszczyńskiego warto by przy­dać jeszcze trochę pracy autorsko-reżyserskiej, która by oczy­ściła utwór z niepotrzebnych naddatków i zapewniła mu trwałe miejsca w repertuarze polskiego teatru.

Nad "Pociągiem do Marsylii" unosi się atmosfera życia ko­lejarskiego, przelotu pociągów, stuku szyn. Autor też się słu­sznie domaga uwzględnienia przez teatr widoku za oknami "wieży ciśnień, tarcz sygnali­zacyjnych, semafora". Tymcza­sem tego kolejarskiego elemen­tu czy akcentu brak w dekora­cjach Buśkiewicza, ukazują one tylko dość dziwną archite­ktonicznie izbę. Warto nato­miast wymienić dobrze na ogół odtwarzane efekty dźwię­kowe zza sceny, nad którymi pełni pieczę H. Machayówna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji