Sztuka walcząca o pokój
Wśród utworów polskich, poświęconych walce o pokój, nowa sztuka Krzysztofa Gruszczyńskiego zajmuje ważne miejsce.
"Pociąg do Marsylii" jest pełną napięcia dramatycznego opowieścią o walce ludu francuskiego przeciw brudnej wojnie w Vietnamie. Gruszczyński wybrał wycinek francuskiej rzeczywistości, czerpiąc temat z życia. Inspiracją i przykładem były młodemu polskiemu autorowi bohaterskie czyny Raymonde Dien, Henri Martina i dokerów francuskich, którzy zrzucali broń amerykańską do morza, pragnąc w ten sposób czynnie wziąć udział w walce o pokój.
Na stacji małego miasteczka francuskiego rozgrywa się akcja dramatu. Oto dowództwo wojsk francuskich pragnie załadować tu na pociąg odchodzący do Marsylii żołnierzy, którzy mają walczyć przeciw ludowi Vietnamu. Z Marsylii statek zawiezie ich na teren walk. Burżuazyjny rząd francuski nie wziął w swym rachunku pod uwagę jednego czynnika, krzyżującego te plany - ludu francuskiego, który nie chce wojny przeciwko ludowi Indochin i zdecydowany jest czynnie przeciw niej wystąpić. Żaden maszynista nie powiezie pociągu z mięsem armatnim do Marsylii. Nie pomogą prośby ni groźby, karabiny maszynowe wymierzone w tłum manifestantów na dworcu kolejowym małego miasteczka na południu Francji, ani aresztowanie bohaterskiego uczestnika Ruchu Oporu, maszynisty Andre Martin'a, ani wreszcie próby przekupienia starego, emerytowanego maszynisty Ledoux, któremu w zamian za poprowadzenie pociągu do Marsylii proponują niebotyczną dla niego sumę 40000 franków. Burżuazyjne władze francuskie przegrywają nie tylko swą stawkę w walce o uruchomienie pociągu. Co więcej: tracą w niej morale żołnierzy przeznaczonych do wyciągania dla nich smakowitych kąsków z ognia brudnej wojny w Vietnamie. W toku walki żołnierze bowiem zaczynają coraz lepiej rozumieć, że idzie tu o los ich samych, o losy Francji wreszcie, bratają się z manifestantami i odmawiają posłuszeństwa swym oficerom.
Sztuka Gruszczyńskiego trzyma widza cały czas w napięciu. Losy poszczególnych bohaterów są w niej doskonale rzutowane na szerokie tło wydarzeń społecznych. Widzimy w niej prawdziwych ludzi z ich zaletami i wadami, o różnym poziomie świadomości i o różnych obciążeniach klasowych. Gruszczyńskiemu udało się również bardzo umiejętnie pokazać przemiany, jakie zachodzą w świadomości żołnierzy pod wpływem obserwowanych wydarzeń i agitacji prowadzonej przez komunistów i działaczy ruchu obrońców pokoju.
Gruszczyński nie tai trudności i oporów, jakie napotykają bojownicy o pokój. Trudno jest bojownikowi o pokój porwać za sobą taką np. żonę starego kolejarza Ledoux, która jest doskonałym uosobieniem francuskiego ciułacza, wygodnictwa i egoizmu ludzi, którzy nie widzą dalej własnego nosa i nie rozumieją, że ich szczęścia nie da się oddzielić od losów ich narodu.
Krzywdzącym byłoby dla autora, gdybyśmy jego sztukę omawiali wyłącznie w oparciu o przedstawienie jakie widzieliśmy. Reżyser nie umiał ustawić sytuacji i wydobyć mocnych akcentów politycznych, jakie tkwią w sztuce. Jerzy Ukleja nie potrafił też dać przedstawieniu tego napięcia dramatycznego, które znamionuje talent autorski Gruszczyńskiego, rozwadniając i osłabiając najlepsze momenty sztuki.
Nie pomogli Ukleji aktorzy. Tak na przykład zupełnie fałszywą postać stworzyła w roli żony maszynisty Ledoux Irena Netto. Zamiast ciepłej, macierzyńskiej kwoczki domowej, która troszczy się przede wszystkim o swego męża, córkę i zięcia, pragnąc zapewnić im najlepsze życie, widzimy na scenie kobietę oschłą, krzykliwą, chwilami brutalną, prawie mężczyznę w spódnicy. Nie tak wyglądają dobre żony i matki, którym nadmiar uczucia nie pozwala wypuścić ze swych mięciutkich szponów mężczyzn, walczących o słuszną sprawę, które pragnęłyby zatrzymać ich wyłącznie dla swego małego, drobnomieszczańskiego szczęścia. Alina Jankowska (Michele) przypomina raczej "kociaka" z warszawskiej kawiarni, niż bohaterską bojowniczkę o pokój Raymonda Dien, która była dla autora pierwowzorem tej postaci.
Podkreślić należy, że najlepiej wypadły w przedstawieniu postacie negatywne, co nie przyczynia się do wydobycia pozytywnego sensu ideowego sztuki. Przedstawienie "Pociągu do Marsylii" robi chwilami wrażenie amatorszczyzny w niedobrym tego słowa znaczeniu. (Amatorskie przedstawienie "Młodej Gwardii" było bowiem od niego znacznie lepsze). A szkoda. Bo wartościowa sztuka Gruszczyńskiego zasługiwała na dobry teatr i dobrą inscenizację. Wydaje się, że niejeden poważny teatr w Polsce powinien po nią sięgnąć, poważnie ją opracować i naprawić krzywdę, jaką autorowi i dramaturgii polskiej, jak również i widzom wyrządziła nieudana prapremiera w teatrze "Ateneum".