Artykuły

Bardzo letni koncert

Mam wrażenie, że formuła, którą wybrał Radek, jest pozbawiona autentycznych emocji, jest tylko grą grymasów i póz. Każda piosenka jest dla wokalisty rodzajem małego spektaklu, w którym prezentuje spore głosowe i sceniczne umiejętności. Tyle że staje się on jakby zaledwie aktorem grającym rolę piosenkarza - po koncercie Janusza Radka w Poznaniu pisze Tomasz Janas.

W środowy wieczór na Dziedzińcu Zamkowym wystąpił Janusz Radek [na zdjęciu], śpiewając swe nowe piosenki. Dość liczne grono słuchaczy nagrodziło artystę owacją na stojąco, co mnie poważnie zdziwiło.

Nie będę ukrywał - nigdy nie byłem wielbicielem dokonań artystycznych Janusza Radka. Na jego koncert szedłem jednak z ciekawością - dlatego że interesujące i pouczające może być spotkanie z każdym twórcą. Ale też dlatego, że o tym konkretnym twórcy mówi się, iż ma własny sposób na to, by zaistnieć na scenie, że potrafi zafascynować. Po koncercie mogę powtórzyć, że było to interesujące doświadczenie. Ale jeśli chodzi o artystyczną jakość, trudno mi ukryć rozczarowanie.

Dlaczego rozczarowanie? Zobaczyłem i usłyszałem obdarzonego mocnym, charakterystycznym głosem wokalistę, z profesjonalnie brzmiącym zespołem. Wykonawców, którzy jednak niczego ważnego mi nie powiedzieli. Którzy, znając rozmaite sceniczne sposoby, wiedzą, jak wzruszyć publiczność i jak ją rozbawić. Tyle że wszystko tu pozostaje na poziomie pozornych gestów. Tak pozornych, jak emocjonalne zaangażowanie artystów. Mam bowiem wrażenie, że formuła, którą wybrał Radek, jest właśnie pozbawiona autentycznych emocji, jest tylko grą grymasów i póz.

Każda piosenka jest dla wokalisty rodzajem małego spektaklu, w którym prezentuje spore głosowe i sceniczne umiejętności. Tyle że staje się on jakby zaledwie aktorem grającym rolę piosenkarza. Dbającym o technikę, o wrażenie, jakie robi na słuchaczach (i słuchaczkach), ale pozostającym na dystans wobec śpiewanego przez siebie repertuaru, chowającym się za owymi małymi aktorskimi rolami. Na pozór z rozmaitych piosenkowych okruchów buduje swój sceniczny świat, dopowiadając swego rodzaju narrację między piosenkami. Ale całość sprawia wrażenie testu, próby zmierzenia się z różnymi songami, konwencjami - i tyle.

Swego rodzaju test przechodzi też zespół towarzyszący. Przez sporą część wieczoru wydaje się, że szczytem jego marzeń jest to, by brzmieć jak grupa Raz Dwa Trzy, co mu się z oczywistych przyczyn nie udaje. Napisałem "przez sporą część wieczoru", bo są momenty, kiedy pojawiają się odmienne zgoła klimaty. Kiedy bowiem wokalista chce zabrzmieć bardziej lirycznie ("chciałbym, żebyśmy się razem powzruszali"), nagle całość podąża w stronę dokonań "Piaska" czy Krzysztofa Krawczyka, co jednak komplementem nie jest.

Najgorsze może jest to, że koncert nie wywołał we mnie żadnych większych emocji. Byłbym gotów na to, żeby się "wkurzyć" na artystę, nie zgodzić się na jego wizję - gdyby była wyrazista czy poruszająca. Ale niestety - sprawna do bólu i równie bezbarwna sztuka estradowa Radka była mi podczas koncertu i jest teraz całkiem obojętna. Smutne to, że zdolny artysta nie ma bardziej przekonującego pomysłu na siebie. A może ma taki pomysł, tylko nie sprzedałby się on dobrze? Może to publiczność niejako wymusza na artyście takie wybory, gdy adoruje go w sposób nieadekwatny do jakości jego estradowej propozycji? Bo - ku mojemu zdziwieniu - na koniec słuchacze, oklaskując artystów, gremialnie wstali z miejsc. Rozumiem potrzebę docenienia czyjegoś wysiłku twórczego i szacunek, ale owacja na stojąco może oznaczać, że to, czego przed chwilą wysłuchaliśmy, było wstrząsającym arcydziełem, choćby na miarę muzyki pop. Tak jednak w środowy wieczór nie było na pewno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji