Artykuły

Bez jodeł i mazura

WARSZAWSKA OPERA KAMERALNA. Premiera "Halki" wileńskiej. Pierwotna, dwuaktowa wersja "Halki", którą Stanisław Moniuszko napisał w Wilnie mając 27 lat, jest dramaturgicznie ciekawsza od obecnie wykonywanej.

Trudno sobie wyobrazić tę operę bez arii Halki "Gdybym rannym słonkiem", Jontkowego "Szumią jodły na gór szczycie", tańców góralskich czy mazura. A jednak zostały one dodane przez kompozytora jako numery popisowe i - jak się im lepiej przyjrzeć - są właściwie dość banalne.

Moniuszko musiał też, przygotowując dzieło do wystawienia w Warszawie, rozszerzyć je do czterech aktów, a także złagodzić konflikty społeczne. W ostatecznej więc wersji panicz Janusz, młody i słaby człowiek, szamocze się między powinnością ożenku z Zofią a dawnymi uczuciami i litością do nieszczęśliwej chłopki. W "Halce" wileńskiej nie ma żadnych wątpliwości: Janusz jest zły i bezwzględny, a Halka jest dlań po prostu przeszkodą, którą trzeba usunąć. Widać to nawet po tak kosmetycznych, wydawałoby się, różnicach w tekście, jak "ja łez się boję", zmienione w wersji warszawskiej na "jej łez się boję".

Zwolennicy wersji wileńskiej zwracają uwagę, że jest to właściwie nie zwykła opera, lecz dramat muzyczny - przed Wagnerem. Nie brak tu nawet paru motywów przewodnich: z Halką łączy się melodia jej śpiewki z I aktu "Jako od wichru krzew połamany", a z Jontkiem arii "I ty mu wierzysz"; trzeba podkreślić, że i aria ta, i w ogóle partia Jontka brzmi o wiele bardziej dramatycznie, gdy - jak w tej wersji - śpiewa ją baryton.

"Halkę" wileńską od czasu jej prapremiery w Wilnie w 1848 roku wystawiono tylko w tym samym mieście w roku 1926, w Operze Krakowskiej w roku 1931 - oraz w Warszawskiej Operze Kameralnej 15 lat temu. Otwierała ona działalność tej instytucji na scenie przy al. Solidarności. Grano ją przez pięć lat, do czasu wyjazdu za granicę grającej wówczas Halkę Danuty Bernolak. Wówczas też dokonano jej nagrania, które w zeszłym roku ukazało się na płytach kompaktowych.

Od tego czasu przechowały się dekoracje i kostiumy przygotowane przez Jana Polewkę; nie zmieniano też reżyserii Kazimierza Dejmka, który zresztą zajrzał na parę prób. Jednak trzeba powiedzieć, że są to zdecydowanie dwa najsłabsze elementy tego spektaklu. Dekoracje nie grzeszą urodą, a końcowa scena samobójstwa Halki, w której wchodzi ona za kotarę z wizerunkiem aniołka, jest po prostu groteskowa. Reżyseria jest anachroniczna, statyczna; aż trudno uwierzyć, że tak zwięzłą i logiczną dramaturgię można było do tego stopnia unieruchomić. Rzecz ratuje muzyka i dwie wielkie główne role. Przede wszystkim Halka - Zofia Witkowska - przechodzi tu samą siebie, i jej śpiew, i aktorstwo jest najwyższej próby. To samo dotyczy Adama Kruszewskiego jako Jontka, który co prawda ma mniej do śpiewania, ale nawet kiedy stoi na scenie i patrzy na Halkę, jest wstrząsający. Radosław Wielgus jako Janusz jest może trochę za sztywny, ale to chyba częścią koncepcji tej roli - zimnego, złego panicza.

O atmosferze premiery dużo mówi fakt, że wbrew zwyczajom panującym w operach nikt nie ośmielił się przerywać utworu oklaskami po ariach. Zbyt wielkie było wrażenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji