Artykuły

Karuzela szlacheckich wieków

Miłośników opery narodowej, którzy czekają na sentymentalną podróż do szlacheckiego dworku, zaskoczy nowoczesna i bardzo kontrowersyjna inscenizacja "Strasznego dworu" Andrzeja Żuławskiego. Reżyser nie byłby sobą, gdyby operę Stanisława Moniuszki wyreżyserował według tradycyjnego schematu.

Nowy "Straszny dwór" jest teatrem w teatrze. Osiemnastowieczne zmagania sercowe mieszkańców i gości kalinowskiego dworu, które rozgrywają się na głównej scenie, obserwują na bocznym planie carscy cenzorzy. Libretto pióra Jana Chęcińskiego przenosi nas w wir uczuciowego życia szlachty w wolnej jeszcze Rzeczypospolitej. Ale reżyser nadaje tej podróży sentymentalnej wyraźną datę. Jest nią 28 września 1865 roku. Na próbie generalnej ważą się losy "Strasznego dworu". Podobnie jak ówczesna publiczność także i my czekamy na cenzorski wyrok. Jak wiadomo, operę po trzech przedstawieniach zawieszono i Moniuszko już do końca życia nie zobaczył jej na scenie. Po kilkunastu latach powróciła, ale w mocno złagodzonej i okrojonej wersji. To właśnie ten ocenzurowany "Straszny dwór" utrwalił się w naszej operowej tradycji. Pomysł teatru w teatrze dał szansę sięgnięcia do oryginalnego libretta i partytury, czyli do źródła. Zaskakujące, co dzięki swojej przewrotnej wyobraźni zobaczył tam Andrzej Żuławski. Zamiast narodowej epopei magazyn rozmaitości, prawdę historyczną, narodowe symbole przemieszane ze współczesnym humorem i kiczem. Zbudował z tego prawie filmowe obrazy (niektóre wręcz brawurowo zrealizowane w konwencji popowych teledysków), ale utopił je w chaotycznej lawinie odniesień do historii, literatury, sztuki, a nawet techniki. W I akcie synowie Stolnika Zbigniew (Krzysztof Borysiewicz, bas) i Stefan (Dariusz Stachura, tenor) żegnają się z towarzyszami walki. Są powstańcami. Śnieżne bezdroża przypominają Syberię. Ich rodzinny modrzewiowy dworek (ten, któremu poświęcony jest jeden z najpiękniejszych męskich tercetów) nosi ślady carskich represji. Pozostały tylko zgliszcza. Ranny Zbigniew nosi okulary jak John Lennon (echa ostatniej rockowej rewolucji) i porusza się na białym wózku inwalidzkim (skojarzenia ze światowymi wojnami). To znaki, że na szlachecki świat patrzymy z perspektywy końca XX wieku. Ciekawe, że tak złego popowstańczego losu nie doświadczył bogaty dwór w Kalinowie. Jego mieszkańcy potrafią się przystosować do nowej rzeczywistości. Miecznik przekupuje carskich urzędników, a panny: złotowłosa Hanna (Dorota Radomska, sopran) i czarna jak heban Jadwiga (Anna Lubańska, mezzosopran), w walce o serca wybranych mężczyzn są tak stanowcze jak współczesne dziewczyny. Strych dworu Miecznika to złomowisko polskiej historii, które ożywa jak Wawel Wyspiańskiego w sylwestrową noc. Na wielkiej czteropiętrowej karuzeli obracają się historyczne postacie. W sławnej arii Skołuby (Jerzy Ostapiuk, bas) karuzela jest zegarem wybijającym kuranty. Wprowadzona w ruch zamienia się w groźną machinę do podróży w czasie. Sprawia, że maszerują przed nami dworskie postacie z epoki króla Stasia, konfederaci z Targowicy i syberyjscy zesłańcy. Największą niespodzianką jest srebrna lokomotywa, która w IV akcie wiezie polskich żołnierzy na fronty I wojny. Trzeba przyznać, że ta wizja dwóch wieków polskiego wybijania się na niepodległość jest zaskakująca. Ale jak to się ma do historii patriotycznych szlacheckich ślubów pisanej ku pokrzepieniu serc? Andrzej Żuławski twierdzi, że takie pomieszanie epok, mitów, nowoczesności i narodowej tradycji to postmodernizm, który łączy to, co pozornie nie daje się połączyć. Niepokojące pomieszanie realizmu z surrealizmem widać także w scenografii. W szlacheckim dworku ściany są z tiulu, a meble z pleksiglasu. Z przezroczystej masy są też upolowane zające i dzik, o którego toczy się spór Macieja ze Skołubą. W tym prowokująco odrealnionym świecie działają realni bohaterzy. Cenzorzy carscy są coraz bardziej pijani, a Stefan i Zbigniew coraz bardziej bezradni wobec wdzięków pań. Miecznika (Tadeusz Piszek, baryton) dopada choroba serca. Pomieszanie z poplątaniem. Trudno się w tych wszystkich odniesieniach zorientować, ale trzy sceny z obrazoburczej wizji Żuławskiego zapadają głęboko: prolog obrazowy jak we współczesnym kinie, aria Hanny z IV aktu brawurowo wykonana wśród niemowlęcych wózków i matek Polek z szabelkami oraz mazur, pełen gracji, wcale nie ludowo cepeliowski, lecz salonowo dworski. Nic dziwnego, że carska cenzura zdjęła Straszny dwór. Miał koić dusze, a prowokował. Tak jak zrobił to dziś, po 133 latach, Andrzej Żuławski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji