Artykuły

Grzech dosłowności

Ta premiera miała być w zamyśle dyrektora Waldemara Matuszewskiego przedsięwzięciem artystycznym i magicznym. Efektem jest spektakl jeden z wielu.

Wilam Horzyca - przed laty dyrektor Teatru Polskiego - wyjeżdżając z Poznania w 1951 roku, wypowiedział rzekomo klątwę: "Przez pięćdziesiąt lat nic się tu nie uda". Tą klątwą próbowano już wytłumaczyć wiele niepowodzeń Teatru. Nowy dyrektor postanowił Horzycę obłaskawić i wystawił jego sztukę "Pożegnanie". Nie sądzę jednak, żeby ten zabieg mógł coś odmienić.

Mogła być baśń

Horzyca wielkim dramaturgiem nie był, choć trudno odmówić "Pożegnaniu" pewnej zręczności i uroku. Ta opowieść o schyłku życia Anny Gottlieb (aktorki i śpiewaczki, zakochanej bez pamięci w Wolfgangu Amadeuszu Mozarcie).odwołuje się do nieśmiertelnego wymiaru miłości i sztuki. Nie mamy wcale do czynienia z tanią, dydaktyczną czytanką, bo baśniowe zakończenie dokonuje się wyłącznie w sferze ducha. Naprawdę Anna po prostu umiera.

Z "Pożegnania" można było zrobić piękny spektakl. Trzeba by je wystawiać jak baśń. Baśń o ludzkim losie, w którym mogą triumfować piękno i dobro. Nie wolno jednak zapominać o tym, że to jednak historia dla dorosłych, oraz o tym, że mamy rok 1998. W teatrze i w życiu. Myślę, że Horzyca nie obraziłby się wcale za reżyserskie ingerencje. Ingerencje, które by tę baśń obroniły, uwiarygodniły. Tymczasem reżyser Michał Znaniecki postanowił wierzyć literze tekstu.

Jest przedpołudniówka

Spektakl grany jest w Malarni. Choć to przedstawienie kameralne - na scenie jest jednak dość tłoczno. Główna bohaterka jest dziś schorowaną staruszką mieszkającą w zimnym

ciemnym mieszkaniu. Spektakl to przede wszystkim jej wizje, po części spowodowane gorączką, po części zaś intensywnością uczuć i... metafizyką. W obliczu śmierci powracają sytuacje sprzed lat. Bohaterowie operowych spektakli stają się żywymi ludźmi, bardziej realnymi niż ci, którzy odwiedzają Annę naprawdę. Miłość do Mozarta spełnia się z większą intensywnością, niż mogło się to kiedykolwiek stać na ziemi. Magia, fikcja, duch - wygrywają z realnością. Tak to chyba miało wyglądać, taki chyba miał być sens tego przedstawienia. Nie mogłam się jednak oprzeć wrażeniu, że - choć jest wieczór - trafiłam na przedpołudniówkę graną dla dzieci. Aktorzy używali chwytów i tonu, który zwykło się stosować w nie najlepszych inscenizacjach bajek. Postacie narysowane zostały grubą kreską, sensy dopowiedziane do końca, wszyscy starali się mówić głośno, wyraźnie i dobitnie. Do tego aktorzy usiłowali śpiewać Mozarta i nosić krynoliny, a jedno i drugie zupełnie im nie wychodziło.

Wolałabym porozmawiać

Jedynie Irena Grzonka (Anna Gottlieb) wprowadza do tego przedstawienia coś prawdziwego, smutnego i pięknego jednocześnie. Jej Anna jest i niecierpliwa, i zgryźliwa, i zmęczona, i mądra. Przez to autentyczna, a nie wycięta z papieru. Ale wolałabym z nią porozmawiać, zamiast oglądać wizje nakreślone cudzą ręką. Nakreślone tak dosłownie, że wychodzi z tego karykatura. I duch Mozarta wychodzący z lustra śmieszy, Ptasznik i jego klatka są groteskowe, panie Huber i Weber grają jak własne parodie. A gdzie" czar opery? Gdzie magia teatru? Horzyca nie zdjął klątwy. I wcale mu się nie dziwię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji